Sport

Ważne, żeby być uczciwym wobec siebie

Druga część rozmowy z Kamilem Wódką, psychologiem sportowym

- Jeśli to kochasz – walcz, szukaj rozwiązań, rozwijaj się. A jeśli okaże się, że to nie twoja droga – też w porządku. Ważne, żebyś był uczciwy wobec siebie. Tego staram się uczyć: odwagi, szczerości i konsekwencji - mówi Kamil Wódka

Sprawiedliwość w traktowaniu poszczególnych piłkarzy w drużynie jest ważna?

- Odpowiedź jest oczywista. Realizacja tego postulatu już taka prosta nie jest. Co znaczy sprawiedliwie? Równo to będzie sprawiedliwie? Do piłki trafiają jednak różni ludzie. Zdarzają się zawodnicy mało świadomi, mało ogarnięci. Czasem myślą tylko o sobie. Sprawiedliwość jest dla nich ważnagdy chodzi o nich samych, ale gdy trener czasem gorzej potraktuje kolegę, to już, powiedzmy, nie ma to takiego znaczenia (wymowne milczenie).

Są piłkarze (ale też generalnie sportowcy), którzy niewiele rozumieją co z czego się bierze. Nawet jak dobrze wpiszą się w coś, co bez zarzutu funkcjonuje, w dobrze funkcjonującą grupę, to problem z nimi jest wtedy, gdy drużyna przechodzi kryzys. No właśnie… Wtedy nie pomogą.

Zawodnicy doświadczają niesprawiedliwości. Często naukam jaką z tego wyciągają, jest przygnębiająca: niech w przyszłości grabie grabią w ich kierunku, warto się przejmować sprawiedliwością tylko wtedy, gdy dotyczy mnie samego. Właśnie dlatego w chwilach trudnych nie chcą rozmawiać z trenerami, nie chcą się ujawniać z tym, co myślą. Mają często takie doświadczenie, że był taki jeden piłkarz, który do trenera poszedł, porozmawiał i… już więcej nie zagrał. Po co mu to? Piłkarze na to są czuli. Wychwytują słowa trenera, który obiecuje, że będzie ich sprawiedliwie traktował, a potem dzieje się inaczej. Mówią sobie: „to kolejny, który tylko obiecywał. Dlatego ja będę robił jedynie to, co dla mniej jest korzystne, co mnie się opłaca”. A trener? Też ma swoje racje. „Przegrałeś rywalizację, nie grasz. Ja muszę patrzeć na to, co dla drużyny jest dobre, czego ona potrzebuje, a nie na to, czego ty potrzebujesz” – może usłyszeć zawodnik.

To trudne.

- Rozumiem te tarcia, bo pracuję z obiema stronami. Pracuję indywidualnie z zawodnikami, którzy są członkami profesjonalnych drużyn, ale też pomagam trenerom, którzy zarządzają tymi grupami. Trzeba to pogodzić. Dwa sezony temu pracowałem w Rakowie Częstochowa, właśnie ze sztabem. Koncentrowałem się tam na pracy z trenerami. Zdarza mi się też pracować indywidualnie z trenerami, którzy zgłaszają się do mnie, bo chcą się rozwijać, chcą lepiej pracować drużynami. Czyli oni chcą inwestować we własne kompetencje, coraz więcej szkoleniowców korzysta więc z czegoś, co moglibyśmy nazwać formułą consultingu, superwizji – czyli omawiania tego, co dzieje się w prowadzonych przez nich w drużynach, ponieważ chcą mieć lepsze rozumienie tego wszystkiego, co wokół, lepiej trafiać z interwencjami, lepiej oddziaływać, lepiej prowadzić odprawy, lepiej reagować na ławce…

Jakimi ludźmi powinni być trenerzy?

- Ja nie chcę mówić, jakimi powinni. Przedstawiam opinię, jakimi według mnie być może warto, żeby byli. Według mnie – warto, aby rozumieli, że ich wpływ sięga dużo dalej niż samo boisko. A trener młodzieży to już  ogóle jest jak pierwszy szef w pracy – może zniechęcić do sportu na całe życie albo rozbudzić pasję i dać fundamenty nie tylko do kariery sportowej, ale i do życia. Wielu młodych zawodników odchodzi nie dlatego, że nie mają talentu, ale dlatego, że nie dostali wystarczającego wsparcia psychicznego albo zostali zgaszeni przez kogoś, kto właściwie nie umiał z nimi rozmawiać. Ci ludzie się starają, ale to wszystko rzeczywiście nie jest proste.
Tak czy inaczej - warto inwestować w rozwój. To są konkretne umiejętności, które – jeśli się je ma – to po prostu łatwiej się rozwiązuje dane sytuacje.

Czy z pana doświadczeń wynika, że środowisko piłkarskie jest empatyczne, czy może wręcz przeciwnie?

- Kogo ma pan na myśli, mówiąc o środowisku? Środowisko to bardzo obszerny worek osób, pojęć, historii…

Myślę o drużynach ligowych, zawodowych piłkarzach i trenerach. Chodzi z jednej strony o zrozumienie intencji innych, a z drugiej - skupienie na sobie.

- Myślę, że jedno z drugim się nie kłóci. Wie pan za co rozliczany jest trener: za wyniki. On musi być przede wszystkim skuteczny. Podobnie jest z piłkarzami. Im bardzie zawodowy sport, tym bardziej bezwzględny. Ale nie ma co się na to obrażać, trzeba być raczej na to gotowym. Zawodnicy mówią, że trzeba „dowozić” wynik, trzeba wyposażyć się w umiejętności, którą pozwolą zaprezentować to, czego się od nich wymaga.

Przykład: oglądałem z odtworzenia występ pewnego prawego obrońcy wspólnie z nim. „Na moje oko w tych dwóch pojedynkach mogłeś wchodzić w pole karne, ale się zawahałeś i tam nie wszedłeś” – mówię. „No, tak było” – odpowiedział. „A tutaj, wydaje mi się, że nie wróciłeś, a mogłeś”- dodaję. „Niiieee, on by i tak nic z tego nie zrobił…” A przecież jak słucham potem trenerów, to wiem, że oni te akcje dokładnie analizują i potem mówią: „tutaj dwa razy nie wszedł, a tutaj się nie wrócił. Nie chcemy go”. Dlatego jeśli piłkarz chce pójść gdzieś dalej, wyżej, to potrzeba, żeby w takich sytuacjach rzeczywiście dwa razy wszedł w pojedynek z przodu, a potem wrócił pod własne pole karne i zasuwał w obronie tak, żeby to było widać. Piłkarz ze mną się zgodził.

Owszem, zawodnicy potrafią być roszczeniowi. „Nie gram, świat jest niesprawiedliwy, dlaczego mnie tak traktują…”. Ale, szczerze mówiąc, nie znam trenera, który chciałby z drużyny wywalić - chyba że ze względów dyscyplinarnych – zawodnika, który jest bardzo dobry i przewyższa innych. Działałby wtedy przecież wbrew własnemu interesowi. Czasem takiemu zawodnikowi przypina się łatkę: że jest kontuzjogenny, albo że robi ferment w szatni i rzeczywiście trzeba się przyjrzeć, czy ta łatka jest przypięta.

Najprostszym dla mnie rozwiązaniem jest uzmysłowienie piłkarzowi: „chłopie, jeśli będziesz pokazywał to, czego od ciebie oczekują i pokazywał na określonym procencie - bo to nie jest tak, że wygrywasz pojedynek raz na jakiś czas, albo dobrze centrujesz raz na jakiś czas, procentowość musi być wysoka – będziesz wywiązywał się z tej roboty, której oni wymagają, to jest to twoje największe oręże, z którego powinieneś korzystać.

Zawodnik musi umieć podejmować właściwie decyzje sam, nie oglądać się tylko na trenerów?

- Kiedyś pracowałem z pewną reprezentacją, już nie piłkarską. Dawaliśmy wtedy, uważam, dużo jakości jako sztab tym zawodnikom. Jednak cały czas nie mieliśmy wyników – były niezłe, ale nie takie, jakie mogłyby być. Zawodnicy mieli dobry standard wszystkiego, nie musieli niczym się przejmować z wyjątkiem własnej dyspozycji. Pewnego dnia trener do mnie mówi: „Panie Kamilu: a może zatrzymalibyśmy się teraz na autostradzie, wypuścili wszystkich z autokaru i kazali im na własną rękę wrócić do domu? Może to więcej by ich nauczyło niż to wszystko, co robimy?” Nauczyłoby ich samodzielności, rozwiązywania problemów na własną rękę…

Staram się rzeczywiście zawodników uczyć właściwej perspektywy i rozwiązywania samemu różnego rodzaju sytuacji. Przekonania, że da się, ale nie bazującego na cwaniactwie, którego nie znoszę, nie na lansie. Chodzi o to, że gdy pojawia się problem na boisku, to trzeba starać się go rozwiązać, nie chować się za kolegów, starać się pomagać, iść do przodu. Może to zabrzmi banalnie, ale cały czas się zapomina, że w tym sporcie są ludzie. Czasem jednak ma się ich jedynie za „piłkarzyków”. Potem z tego mogą być problemy.

Pracował pan z zawodnikami, których  dotyka wypalenie, depresja? Nagle przestaje widzieć sens?

- Tak. Czasem tych bodźców jest za dużo. Czasem dostrzegam też głód… grania pomimo wszystko. Pomimo kontuzji, bólu, trudu.. A potem widzę tych zawodników pół roku później, rok później i okazuje się, że bezpieczniki im wysadziło. Próbują wrócić, ale… ciało już nie reaguje. Chcą oczywiście, żeby weszło znowu na odpowiednie obroty, a tu nic z tego. Organizm sam założył limiter: „nie wchodzimy tam, źle to pamiętam”.

Czyli to połączone jest z głową.

- Maksymalnie. Ciało pamięta. Jest taka książka Alexandra Lowena (twórcy analizy bioenergetycznej - przyp. red.) „Ciało zna odpowiedź”, która to tłumaczy. Wszystko w nas zostaje, więc patrząc na środowisko, które jest widoczne zazwyczaj z tej pięknej, efektownej strony, dostrzegam, że ta druga, mniej efektowna, też istnieje.  Widzimy trenera, uznawanego za wybitnego, widzimy zawodnika, uznawanego, fantastycznego, wokół którego wszystko się kręci, a ja się wtedy zastanawiam: na czym ich siła jest oparta? Na jakich wartościach? Co będzie z nimi działo się dalej? Bo to w perspektywie jest ważne dla nich samych. Bycie na topie to przecież dla nich swego rodzaju obciążenie: zdają sobie sprawę,  z tego, że są przede wszystkim, a może wyłącznie, postrzegani z perspektywy wybitnego piłkarza, czy trenera. Nawet najbliżsi mogą nie kojarzyć go jako gościa, który mógłby mieć jakieś problemy. Skoro jest wybitnym piłkarzem, to zapewne ze wszystkim sobie świetnie radzi... A często tak nie jest i nawet nie musi tak być. Czasem odwołuję się do porównań ze świata motoryzacji. To oczywiste, że serwisujemy swoje samochody, ale ludzie zapominają, że trzeba też serwisować samych siebie. Skoro sami jeździmy długo na bardzo wysokich obrotach… Niektórzy żyją w kulcie niezniszczalności, widzę po ludziach, że ta stymulacja daje im na chwilę dobre odczucia, cała biochemia mózgu się uruchamia. Daje przekonanie, że praca, gra w profesjonalnym klubie była może i męcząca, ale po jakimś czasie tego brakuje. Ktoś taki wraca więc znowu do tego młyna i znowu czuje się podpięty do prądu. Ale, uważam, to nie jest odpowiedź na wszystko. To jedynie dostarczenie iluś stymulacji, ale co z faktem, że gdy jej wcześniej nie było – nie miałem energii do działania, było mi smutno i źle? Być może już wcześniej trzeba było jakąś robotę zrobić, a nie znaleźć na nowo bodźce? Wydaje mi się, że to ogólny kłopot, ale gdyby zawęzić to do sportu – do zawodników, trenerów, ale też dziennikarzy sportowych to wiadomo: oni wszyscy nie chcą dać o sobie zapomnieć.

Wiem coś o tym (uśmiech). Po odejściu z zawodu byłem listonoszem przez 17 miesięcy, ale kiedy nadarzyła się okazja pracy w „Sporcie” – wróciłem z radością. Co więc na przykład z zawodnikami starszymi, którzy zderzają się z porażkami? Wypadają z kadry, przegrywają ważny mecz, są przez kibiców ostro krytykowani. Jak im pan pomaga?

– Właśnie wtedy zaczyna się prawdziwa praca psychologiczna. Mówię czasem moim podopiecznym: „To nie sukcesy cię definiują, tylko to, jak reagujesz na trudne momenty”. Zawodnicy warto aby przyjęli, że nie zawsze wszystko pójdzie po ich myśli. Porażka to nie koniec świata. Pamiętam jednego zawodnika, który po fatalnym występie był bliski załamania. Siedliśmy, porozmawialiśmy o tym, co może z tego wynieść, jakie są jego możliwości wpływu. Powiedziałem mu: „To ty decydujesz, czy to będzie dla ciebie koniec, czy początek nowego etapu”. Odbudował się, wrócił do gry, dziś jest ważnym graczem.

Czyli kluczowe jest nastawienie?

– Zdecydowanie. Mentalność „fixed mindset” – czyli przekonanie, że albo coś potrafię, albo nie – to blokada. Chodzi o rozwijanie „growth mindset” – czyli podejścia, w którym każdą sytuację traktuję jako szansę na rozwój. Przegrana? Uczę się. Błąd? Wyciągam wnioski. Nie gram? Pracuję, by to zmienić. Często mówię zawodnikom: „Chcesz, żeby było łatwiej, czy chcesz być silniejszy?” Bo sport to nie miejsce dla tych, którzy oczekują, że będzie zawsze łatwo. Ale jednak dla tych, którzy umieją iść dalej mimo trudności.

Jak sportowcy reagują na taką rozmowę?

– Różnie. Jedni od razu to czują. Inni potrzebują czasu. Ale widzę, jak po takich spotkaniach zmienia się ich zachowanie. Zamiast narzekać na trenera, sędziego czy pogodę, zaczynają skupiać się na tym, co mogą kontrolować. To niby oczywiste, a jednak rzadko praktykowane. To jest prawdziwa siła psychologii sportu.

Wróćmy jeszcze na chwilę do początków przygody z piłką, ze sportem. A presja rodziców? Często mówi się, że to oni potrafią być największym problemem w sporcie dziecięcym…

– Niestety tak. Pracowałem również z rodzicami młodych sportowców. Czasem widzę, jak ich ambicje przerastają potrzeby dzieci. Dzieciak kończy mecz, podchodzi do rodzica, a zamiast słów wsparcia słyszy: „Dlaczego tego nie zrobiłeś? Czemu tam nie podałeś? Widzisz, przez ciebie przegraliście”. To bywa niszczące.  Warto pamiętać, że aby dziecko się rozwijało, trzeba pozwolić mu czerpać radość z gry. Wynik nie bierze się z samego zabiegania o niego, ale z dobrze wykonanej pracy. W tę pracę wchodzi też dobry mindset. Sport ma uczyć, a nie frustrować.

W młodym wieku nie powinno chodzić o wynik. Chodzi o rozwój człowieka i sportowca. Niestety, wielu trenerów traktuje dzieciaki jak małych dorosłych. Gdy mają 10, 12 lat, słyszą już teksty jak z szatni ekstraklasy. Krzyki, wyzwiska, presja wyniku… A to zabija radość z gry. Powiedzmy sobie szczerze: z każdego rocznika na poziom profesjonalny wejdzie może jeden-dwóch zawodników. Ale każdy z tych chłopców czy dziewczyn powinien po drodze czegoś się nauczyć o sobie i o życiu.

Wracając jeszcze do pana słów o osobowości z pierwszej części wywiadu: jak zatem rozwijać ją u młodych sportowców? Czy da się to w ogóle „wypracować”, czy to coś, z czym trzeba się po prostu urodzić?

– To się da wypracować, absolutnie. Talent czy predyspozycje są oczywiście ważne, ale osobowość, odwaga, umiejętność podejmowania decyzji – to wszystko można kształtować. Problem polega na tym, że w sporcie młodzieżowym często skupiamy się wyłącznie na technice i fizyczności. Tymczasem to, czy ktoś wytrzyma presję, czy umie sobie poradzić z trudnym momentem, to są rzeczy, które mogą zadecydować o jego przyszłości. Właśnie to jest najczęściej pomijane.

A jak pan sam radzi sobie z presją? Pracuje pan przecież z ludźmi, którzy sami przeżywają potężny stres.

– Rzeczywiście: każdy z nas ma swoje granice i ja również muszę dbać o własną równowagę. Mam swoje rytuały, swoje sposoby na reset, naładowanie baterii. Regularnie korzystam z superwizji – czyli sam konsultuję swoją pracę. Żeby „odparować”, żeby nie zwariować. Też dbać o dobre standardy, rozwijać się, nie pójść w jakąś ślepą uliczkę. Zresztą sam jestem również superwizorem psychologii sportu. Bo jeśli chcę być wsparciem dla innych, muszę być w dobrej formie sam ze sobą. To zasada, którą polecam każdemu, nie tylko sportowcom.

Na koniec – co powiedziałby pan młodemu sportowcowi, który właśnie przeżywa kryzys i myśli o rzuceniu wszystkiego?

– Powiedziałbym: zatrzymaj się na chwilę. Popatrz na to z boku. Każdy mistrz kiedyś miał trudno. Każdy miał moment, kiedy nic nie wychodziło. Ale to, co ich odróżniło, to fakt, że nie zrezygnowali. Jeśli to kochasz – walcz, szukaj rozwiązań, rozwijaj się. A jeśli okaże się, że to nie twoja droga – też w porządku. Ważne, żebyś był uczciwy wobec siebie. Tego staram się uczyć: odwagi, szczerości i konsekwencji.

Rozmawiał Paweł  Czado

Kamil Wódka

Psycholog sportu. W latach 1997-2003 studiował na Uniwersytecie Jagiellońskim na kierunku „psychologia stosowana” ze specjalnością „psychologia sportu”. W 2010 roku był psychologiem reprezentacji Polski na Igrzyskach Olimpijskich w Vancouver. W 2011 roku uzyskał tytuł doktora nauk o kulturze fizycznej na AWF w Krakowie. W 2012 roku uzyskał certyfikat psychologa sportu klasy mistrzowskiej wręczany przez Polskie Towarzystwo Psychologiczne. W latach 2014-2015 był wykładowcą Szkoły Talentów PZPN. Od 2014 roku współpracuje z klientami indywidualnymi ze świata sportu. Podczas spotkań realizuje autorski model kompleksowego przygotowania psychologicznego. Od 2014 do 2016 współpracował z kadrą narodową w podnoszeniu ciężarów, a w latach 2013-2015 z piłkarkami ręcznymi z MKS Selgros Lublin. W zeszłym sezonie jako psycholog był w sztabie szkoleniowym Rakowa Częstochowa. Współpracował z takimi osobistościami świata sportu, jak Kamil Stoch, Piotr Zieliński, Szymon Kołecki czy Łukasz Piszczek. Z tym ostatnim napisał w 2023 roku książkę „Łukasz Piszczek. Mentalność sportowca”. To  opowieść m.in. o problemach, z jakimi muszą radzić sobie wszyscy sportowcy.


Talent czy predyspozycje są oczywiście ważne, ale osobowość, odwaga, umiejętność podejmowania decyzji - to wszystko można kształtować - podkreśla Kamil Wódka. Dlatego trenerzy dzieci są, powinni być - tak ważni. Na zdjęciu Silesia Cup na Stadionie Śląskim - Turniej Piłki Nożnej dla Dzieci o Puchar Marszałka Województwa Śląskiego. Fot. Marcin Bulanda / PressFocus