Prezes CKS-u Czeladź Mariusz Zimoch i jego współpracownicy popychają małymi krokami klub do przodu. Fot. Dorota Dusik.


Warto marzyć i wierzyć

Rozmowa z prezesem CKS-u Czeladź, Mariuszem Zimochem


Czym jest dla pana CKS Czeladź, obchodzący w tym roku 100-lecie?

- Jestem rodowitym czeladzianinem. Mój dziadek działał, a tata grał w CKS-ie, więc ja od orlików przez trampkarzy po juniorów też byłem w naszym klubie. Pamiętam czasy mocnej III ligi, dla mnie zbyt mocnej, więc jako senior rekreacyjnie, po sąsiedzku, grałem w A-klasowym wtedy Cyklonie Rogoźnik. Niestety, w 2000 roku CKS przestał funkcjonować. Długi i inne problemy sprawiły, że klub zamknięto i trzeba było długich 11 lat, żeby wrócić do korzeni. W końcu jednak rzuciłem pomysł reaktywowania klubu i z osobami, które udało mi się „zarazić” tą ideą poprosiliśmy o pomoc trzech byłych zawodników: Rafała Berlińskiego, Pawła Chmiela i Andrzeja Nikodema. Odbudowę chcieliśmy bowiem zacząć od fundamentów, a oni nie tylko pamiętali czasy naszej piłkarskiej świetności w III lidze. W dodatku Rafał i Andrzej z CKS-u przebili się na poziom ekstraklasy i byli wizytówką sportu w Czeladzi.

Jakie były początki reaktywacji?

- Wielu dawało nam rok i przepowiadało niepowodzenie, ale jak widać nie robiliśmy tego na pokaz tylko z potrzeby serca. Mamy CKS-owskie DNA i jako ludzie wychowani na tym klubie nawiązujemy do jego pięknej historii, a jednocześnie patrzymy w przyszłość. W tej grupie przyjaciół wychowanych na naszym klubie postawiliśmy na wolontariat i tak działamy do dzisiaj, choć nie ukrywam, że jest coraz ciężej, bo sami sobie - jako ambitni ludzie - coraz wyżej podnosimy poprzeczkę, a to niesie za sobą zwielokrotnienie wysiłku. Na szczęście zapraszani do współpracy partnerzy zostają z nami na długo i niektórzy już są z nami 13 lat. Dzięki nim i wsparciu miasta jesteśmy w tej chwili tu gdzie jesteśmy, ale żeby być wyżej, potrzebujemy strategicznych sponsorów. Patrząc jednak na nasz fundament, na ludzi, którzy byli z nami na obchodach 100-lecia widzimy, że CKS łączy wiele środowisk i że ten klub jest rozpoznawalny w polskim środowisku sportowym, więc liczymy, że będziemy się dalej rozwijać.

Kiedy został pan prezesem klubu?

- Nie pchałem się na stołek ani nie zabiegałem o funkcje. Dla mnie najważniejsze było, żeby klub znowu zaczął działać, a ja byłem do pracy jako wiceprezes. Jednak kiedy w 2017 roku Michał Powallo, ze względu na stan zdrowia, zrezygnował z prezesowania, a na wyborach wszyscy dali mi kredyt zaufania, przeszedłem pozycję wyżej. Najważniejsze jest jednak to, że z wąskiej grupy, która reaktywowała klub i z jednej drużyny, która w 2012 roku wystartowała w klasie B, dzisiaj mamy już prawdziwą CKS-owską rodzinę. Mamy obecnie około 50 członków, z czego połowa ma status „wspierających” możemy się pochwalić szkółką, w której trenuje ponad 200 wychowanków od rocznika 2018 do 2010 w 12 grupach młodzieżowych. Szkółka się nam mocno rozbudowała i na tym chcemy budować przyszłość. 10 drużyn uczestniczy w rozgrywkach młodzieżowych, a do tego dochodzą dwie drużyny seniorów, bo rezerwy grają w klasie A i zajęły 5 miejsce, a pierwszy zespół uplasował się na 7. pozycji w klasie okręgowej. Mamy też drużynę Jorkyballa, która awansowała do I ligi oraz brydża sportowego na poziomie III ligi. Najważniejsze jest jednak to, że CKS oparty jest na ludziach z Czeladzi. W pierwszym zespole 80 procent to czeladzianie albo mieszkańcy najbliższej okolicy, natomiast w rezerwach są sami nasi wychowankowie.

Jaki cel stawiacie sobie na progu drugiego stulecia klubu?

- Zdajemy sobie sprawę, że ciężko będzie powtórzyć sukcesy z pierwszego stulecia, w którym mieliśmy olimpijczyków i reprezentantów Polski, ale marzymy o tym, żeby w drugim stuleciu też wychować gwiazdy polskiego sportu. Warto marzyć i wierzyć, że w naszej szkółce wychowamy reprezentanta Polski, a kasa klubowa będzie dysponowała takimi środkami, żeby młodzież miała najlepsze warunki do rozwoju i szkolenia, a seniorzy wspięli się na szczebel centralny. Takie jest nasze pragnienie na progu drugiego stulecia.

Rozmawiał Jerzy Dusik