Warto było czekać
Obrońca „Dumy Pomorza” Wojciech Lisowski cieszy się każdą minutą spędzoną na boisku.
POGOŃ SZCZECIN
Niedzielne zwycięstwo 5:3 „Dumy Pomorza” ze Śląskiem Wrocław było pierwszą wygraną granatowo-bordowych w takich rozmiarach od 59 lat! „Portowcy” po raz ostatni pokonali przeciwnika 5:3 w sezonie 1965/66, dokładnie 5 września 1965 roku drużyna, którą prowadził wówczas Stefan Żywotko, tyle wygrała w Mielcu z miejscową Stalą. Do przerwy goście prowadzili 3:1, chociaż gospodarze objęli prowadzenie już w drugiej minucie spotkania po strzale Alfreda Gazdy. Odpowiedź Pogoni była błyskawiczna i wręcz zabójcza, bo Marian Kielec zdobył dla niej trzy gole w 11, 19 i 21 minucie. W 50 minucie mielczanie zdobyli kontaktowego gola po strzale Zygmunta Pietraszewskiego, ale minutę później Zenon Kasztelan zapewnił „portowcom” ponownie dwubramkowe prowadzenie, a piątego gola szczecinianie zdobyli po samobójczym strzale Adama Machety. Tę kanonadę zakończył w 75 minucie Pietraszewski, skutecznie egzekwując rzut karny. Jako uzupełnienie podajmy, że wcześniej „portowcy” na własnym boisku wygrali 5:3 17 maja 1964 roku z Gwardią Warszawa.
Mała cegiełka
Udział w tym efektownym zwycięstwie „Dumy Pomorza” z wrocławskim Śląskiem miał 32-letni Wojciech Lisowski. - Mam bardzo dużo satysfakcji ze swojego występu - powiedział wychowanek Piasta Chociwel, który na boisko wszedł w 75 minucie spotkania zastępując Jakuba Lisa. - Dla mnie najważniejsze jest to, żebyśmy odnosili zwycięstwa. Szanuję każdą decyzję trenera.
Wobec problemów kadrowych Pogoni, związanych z kontuzjami Mariusza Malca i Bośniaka Danijela Lonczara, a także z przymusową pauzą Austriaka Benedikta Zecha z powodu czerwonej kartki, jaką ujrzał w meczu z Lechem Poznań, trener Robert Kolendowicz miał zgryz, kogo wystawić na środku obrony. - Nasz szkoleniowiec miał różne opcje w kwestii zestawienia bloku defensywnego na ten mecz – powiedział Lisowski. - Ostatecznie wybrał Linusa Wahlqvista jako drugiego stopera obok Leo Borgesa. Podjął decyzje, które były dobre dla zespołu. Jego wybory okazały się trafne, a co najważniejsze - pokonaliśmy Śląsk. Chcę, żeby zespół wygrywał, ale też chcę pokazywać swoją jakość na boisku. W dalszym ciągu czuję się ważną częścią zespołu. Wszedłem tylko na kilkanaście minut i wydaje mi się, że udowodniłem swoją przydatność do zespołu. Jestem u siebie w domu. Reprezentuję swój ukochany klub. Nieważne, czy dostanę pięć minut, czy dziewięćdziesiąt. Liczy się tylko to, żeby Pogoń wygrywała. Będąc na boisku w czasie meczu, czy na treningach, robię wszystko, by pomóc drużynie, również po to, żeby koledzy byli jak najlepiej przygotowani do występów. Gdyby trener kazał mi grać w ataku, oczywiście zrobiłbym to, byleby tylko dać z siebie wszystko dla dobra zespołu. Ze Śląskiem zagrałem na prawej obronie, bo była taka potrzeba. Wygraliśmy i to mnie cieszy najbardziej.
Jakość z przodu
Popularny „Lisu” ma za sobą występy w kilku klubach. Zaczynał w Piaście Chociwel, potem w jego CV znalazły się Stal Szczecin, Legia Warszawa, Piast Gliwice (debiutował w nim w ekstraklasie 10 marca 2013 roku w zwycięskim 2:0 meczu z... Pogonią), Pogoń, Chojniczanka, GKS Katowice, Stal Mielec. Do Pogoni ponownie trafił w sezonie 2021/22, ale grywał wyłącznie w rezerwach. W ubiegłym sezonie rozegrał 10 meczów w PKO BP Ekstraklasie, w bieżących rozgrywkach zagrał w ekstraklasie dwa razy (ze Stalą Mielec i Śląskiem, w których spędził na boisku 19 minut). - Nasz ostatni mecz świetny dla kibiców, padło dużo bramek – stwierdził obrońca Pogoni. - Pod względem jakości ofensywnej wyglądaliśmy bardzo dobrze. Wiedzieliśmy, że Śląsk jest w trudnej sytuacji, jeśli chodzi o punktowanie. Z kolei każdy z nas miał świadomość, że to w dalszym ciągu bardzo solidny zespół. Mieli swoją przygodę pucharową. Sami wiemy, jak to w naszym przypadku wyglądało rok temu. My wówczas może trochę lepiej punktowaliśmy w lidze. Mimo naszego prowadzenia 2:0, rywal odgryzł się nam dwoma stałymi fragmentami, ale naszą jakością z przodu wywalczyliśmy trzy punkty.
Sportowa złość
Trener granatowo-bordowych Robert Kolendowicz na konferencji prasowej przed meczem ze Śląskiem powiedział, że Lisowski nie krył drobnego rozczarowania z powodu braku występu w poprzedniej kolejce. - To nie było tak, że chodziłem obrażony – wzbrania się zawodnik. - Nie ukrywam, że miałem w sobie sportową złość. Nie wszedłem na plac gry w Poznaniu po tym, jak Benedikt Zech dostał czerwoną kartkę, natomiast szanuję wybór trenera. Miałem z nim rozmowę w tygodniu, wymieniliśmy się argumentami. Przedstawił mi to, jak chce, żeby to wszystko wyglądało. Przyjąłem to do wiadomości. Zrozumiałem, ale też przekazałem swoje spostrzeżenia. I to normalne. Obustronne „feedbacki” są potrzebne. Zdaję sobie sprawę z tego, że szkoleniowiec nie miał łatwego zadania. Musiał podjąć decyzję w ciągu kilku minut, bo trzeba było reagować na niespodziewane wydarzenia boiskowe. Moje podejście się nie zmienia. Walczę na każdym treningu o to, żeby dostawać więcej minut.
Bogdan Nather