Derby Bałkanów obfitowały w twarde pojedynki. Fot. Natasa Kupljenik/SPP/SIPA USA/PressFocus


Walczyli do końca

Kilkudziesięciu sekund zabrakło Słoweńcom do odniesienia historycznego zwycięstwa w mistrzostwach Europy.


Derby Bałkanów na stadionie w Monachium zakończyły się podziałem punktów. Był to siódmy remis w bezpośredniej rywalizacji Słoweńców i Serbów w 9. ostatnich meczach. „Orły” strzelając gola w 95 min urwały się ze stryczka, bo po drugiej porażce powoli mogliby myśleć o powrocie do domu.

Lepszy słoweński kompakt

Po remisie w pierwszym meczu, selekcjoner Słoweńców nie wymienił ani jednego ogniwa. W Serbii po porażce z Anglią były trzy zmiany, w tym jedna wymuszona przez kontuzję, na czym zyskał lewy wahadłowy Filip Mladenović. Dobrze znany z polskich boisk były zawodnik Lechii Gdańsk i Legii Warszawa nie prezentował się najlepiej, na półmetku I połowy został ukarany żółtą kartką, więc w przerwie został w szatni. W wyjściowym składzie znalazł się też kapitan drużyny Duszan Tadić, który na inaugurację niespodziewanie był rezerwowym. Jego drużyna męczyła się w ataku pozycyjnym, a pracująca całym zespołem słoweńska jedenastka liczyła na długie podania i stwarzanie zagrożenia po przechwytach. Świetną szansę już w 8 min właśnie po kontrze miał Jan Mlakar. Uderzył z ostrego kąta i piłkę nogami odbił Predrag Rajković. Dla „Orłów” nie było to wiadro zimnej wody, po którym powinni się obudzić, co tylko zachęciło Słoweńców do spróbowania również ataku pozycyjnego. Podopiecznym Dragana Stojkovicia udało się odpowiedzieć dopiero 20 min później. Aleksandar Mitrović uderzał głową, ale Jan Oblak spisał się bez zarzutu. Słoweńcy zasłużyli na gola. Timi Elsznik mógł przeklinać słupek, który przeszkodził mu w otwarciu wyniku po „klepce” z Adamem Czerinem. Piłka wróciła w pole i szansę miał jeszcze Benjamin Szeszko, ale jego próba także była niecelna.

Kibice wrócili na stadion

Przed przerwą mecz się otworzył i był to wstęp do niezwykle interesującej II połowy, którą warto było oglądać do ostatniego gwizdka. Na jej początku Serbowie oblegli okolice pola karnego przeciwników, a Oblak nie miał chwili wytchnienia. Na wstępie wyszedł z bramki i zatrzymał Mitrovicia po prostopadłym zagraniu Tadicia. Bramkarza Atletico Madryt mógł też pokonać jego kolega Jaka Bijol, który niefortunnie interweniował po dośrodkowaniu z lewej flanki. Słoweńcy nie pozostali dłużni i po kontrze Rajković przeniósł nad poprzeczkę piłkę po mierzonej próbie Szeszki. W 69 min gola strzelił prawy obrońca Żan Karnicznik – przejął piłkę na swojej połowie, ograł rywala, rozciągnął grę na lewo i poszedł „na pełnym gazie” pod bramkę. Opłacało się, bo po chwili z boku na nogę zagrał mu Elsznik. W końcówce wszystkim Serbom zaczęły puszczać nerwy. Kibice zaśmiecili pole karne Oblaka kubkami i butelkami, a Mijat Gacinović może dziękować sędziemu, że za niesportowy atak na Erika Janżę obejrzał tylko żółtą kartkę. Gdy część fanów „Orłów” wychodziła już z Alianz Areny, w ostatniej chwili wyrównał rezerwowy Luka Jović. W gąszczu głów wygrał walkę o piłkę dośrodkowaną przez Ivala Ilicia i zmieścił ją w siatce.

Michał Knura