W zawieszeniu
Adrian Meronk po przejściu do LIV przez dłuższy czas niemal nie udzielał się medialnie. Teraz chętnie zabiera głos. Sprawdźmy, co słychać u najlepszego polskiego golfisty i jak wspomina niełatwe decyzje, które przyszło mu podejmować.
Polak podczas ubiegłotygodniowego Abu Dhabi HSBC Championship. Fot. Facebook Adriana Meronka
Propozycja nie do odrzucenia
Wielu kibicom trudno było pogodzić się z faktem, że Polak, sklasyfikowany na pierwszym miejscu pierwszego w historii specjalnego rankingu DP World Tour, z którego na PGA Tour przechodzi najlepszych dziesięciu zawodników, zamiast tam, teleportował się do LIV. Nie ukrywam, że również nie skakałam i wciąż nie skaczę z tego powodu z radości. Informacje o transferze Adriana w lutym tego roku wywołały w polskim świecie golfowym ogromne poruszenie. Byli tacy, którzy popierali tę decyzję oraz tacy, którzy nie mogli się z nią pogodzić, ze wskazaniem na tych drugich. Moim zdaniem, bez względu, co myślimy o LIV, nawet jeśli myślimy źle, trudno, a może nawet nie wypada krytykować Adriana. To była jego decyzja, nie była łatwa i zanim wylejemy swoją dezaprobatę, warto chociażby spróbować postawić się na jego miejscu. Hipotetycznie, co my zrobilibyśmy wobec takiej propozycji? Jak zachowalibyśmy się, otrzymując odmieniającą życie ofertę finansową, zapewniającą nam przyszłość, i to tak naprawdę niezależnie od osiąganych wyników. Kto z nas, nie znając jutra, a przecież go nie znamy, nie wiedząc w jakiej formie, zdrowiu i rzeczywistości obudzi się następnego dnia, miałby w sobie tyle determinacji, żeby odrzucić taką propozycję? Spójrzmy w lustro, zadajmy sobie to pytanie i postarajmy się na nie odpowiedzieć, szczerze.
Decyzja
Moim zdaniem w zupełnie innej sytuacji był chociażby Jon Rahm, mistrz US Open i Masters, gigant golfa, który podpisał kontrakt na jakąś abstrakcyjną, niewyobrażalną i absurdalną kwotę, szacowaną na… ponad pół miliarda dolarów. On jednak już przed przejściem do LIV zarobił grając w golfa gigantyczne pieniądze, sumę pozwalającą na bardzo godne życie, pewnie nawet dla kilku pokoleń do przodu. Mimo to nie oparł się pokusie zwielokrotnienia tej góry pieniędzy.
W przypadku Adriana, który zarobił przed LIV ułamek tego co „Rahmbo”, propozycja z LIV, mimo ogromnej dysproporcji finansowej na korzyść Hiszpana, życiowo miała dla Polaka zapewne zupełnie inny wymiar i dużo większy ciężar gatunkowy. A wszystko decydowało się w pokoju hotelowym, gdzieś w San Diego, w okolicy pierwszego w sezonie planowanego turnieju Adriana na PGA Tour – Farmers Insuarance Open, na słynnym kalifornijskim polu Torrey Pines. Była to piekielnie trudna decyzja. Adrian tak opisywał tamte chwile w rozmowie z Johnem Hugganem, dla Golf Digest, podczas przygotowań do rozpoczynającego się dzisiaj finałowego turnieju DP World Tour - DP World Tour Championship: „Nie mogłem jeść przez tydzień. Czułem się gorzej niż kiedykolwiek wcześniej, miałem taką gorączkę. Było tak - wtedy albo może nigdy. Tydzień przed pierwszym turniejem LIV w Meksyku. Rozmawiałem z moim menadżerem, rodziną i przyjaciółmi. Wszyscy odegrali jakąś rolę i ostatecznie podjęliśmy wspólną decyzję. Doszliśmy do wniosku, że LIV będzie najbardziej korzystny dla mnie i mojej rodziny. Wiem, że postąpiłem słusznie. Podjąłem decyzję na podstawie kilku czynników. Jednym z nich było to, że chciałem mniej grać i trochę bardziej cieszyć się życiem. W zeszłym roku byłem bardzo zmęczony pod koniec najlepszego sezonu w mojej karierze. Ale nie miałem czasu tym się cieszyć, bo musiałem jechać do Australii, aby bronić tytułu w Australian Open. Pamiętam, że pomyślałem, jak miło byłoby grać w mniejszej liczbie turniejów. Być może to był główny powód, dla którego zdecydowałem się dołączyć do LIV”.Samotne miejsce
Pieniądze oczywiście odegrały kluczową rolę w podejmowaniu decyzji. Z drugiej strony Adrian po raz kolejny podkreślał jak bardzo odpowiada mu idea bycia częścią drużyny: „Były też powody finansowe. Głupio byłoby temu zaprzeczać. Skłamałbym, gdybym powiedział inaczej. I nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek traktował mnie poważnie, gdybym to zrobił. Ale podobało mi się bycie częścią zespołu i wspólne podróżowanie. To było o wiele bardziej zabawne i przypomina mi czas, który spędziłem w drużynie East Tennessee. Miło było mieć wokół siebie taki system wsparcia. Będąc Polakiem, PGA Tour wydawało mi się czasami samotnym miejscem”.
Ryder Cup
Historia z niezałapaniem się do drużyny Ryder Cup też pozostawiła po sobie blizny. W ostatniej chwili w rankingu Ryder Cup wrocławianina wyprzedził Szkot Robert MacIntyre. Kapitan Luke Donald, mimo wówczas trzech zwycięstw Polaka, w tym najświeższym, wywalczonym w maju na arenie zmagań Europy z Ameryką - polu Marco Simone, nie przyznał mu wydawało się oczywistej dziej karty, stawiając na Duńczyka Nico Højgaarda: „Niepowołanie do składu drużyny Ryder Cup zdecydowanie otworzyło mi oczy na fakt, że muszę skupić się na sobie, swojej karierze, grze i życiu. Zdałem sobie sprawę, że Ryder Cup nie jest najważniejszą rzeczą na świecie. Bardzo chciałbym zagrać i jeśli w przyszłym roku wypadnę wystarczająco dobrze, mógłbym się zakwalifikować. Ale to nie jest mój priorytet. Przed powołaniami myślałem tylko o tym. Co tydzień sprawdzałem rankingi. To było trudne do zniesienia, zwłaszcza po takim roku, jaki miałem. Ale zaakceptowałem to. Może to była dobra decyzja. Drużyna spisała się dobrze. Oczywiście, jeśli wygrasz, możesz ujść na sucho ze wszystkim. Ale poszedłem dalej. Mam nadzieję, że będę miał inne okazje, aby się zakwalifikować”.
Wyczekiwanie
Ciągle mówi się, że już, że tuż za rogiem, że praktycznie gotowa jest owa mityczna umowa pomiędzy LIV a PGA Tour i DP World Tour. Problem w tym, że mówi się tak od bardzo dawna, a zakopania topora wojennego jak nie było, tak nie ma. Co zrozumiałe Adrian jest w grupie tych, którzy na to liczą. Z drugiej strony bardzo wielu graczy spoza LIV nie chce współpracy z Saudyjczykami i trudno ich za to potępiać. Sytuacja wciąż jest patowa. „Chciałbym zobaczyć jakąś formę współpracy między ligami. Wszystkie kary i brak porządnego Rankingu Światowego nie mają sensu. Już nawet nie patrzę na rankingi. Ale z drugiej strony nie byłoby najgorzej, gdyby PGA Tour poszło swoją drogą, a wszyscy inni zebrali się i zorganizowali ogólnoświatową ligę wszędzie z wyjątkiem Stanów Zjednoczonych. Podoba mi się ten pomysł. Byłoby wspaniale. Asian Tour jest teraz w rozkwicie, więc może tak się stanie”.
Widać jak skomplikowana jest to materia i ile wzbudza emocji. Z drugiej strony, przecież każdy, kto zapisał się do LIV, znał konsekwencje tej decyzji. Czy sytuacja się zmieni? Kiedy? Czas pokaże.
Ten sam chłopak
Znam Adriana od wielu lat. Zawsze był miłym i skromnym chłopakiem. Po dłuższej przerwie, jeszcze sprzed czasów LIV, widzieliśmy się ostatnio 1 września, podczas finałowego dnia Rosa Challenge Tour, gdzie po prostu pojawił się, chcąc wesprzeć powrót Challenge Tour do Polski. Trochę porozmawialiśmy tamtej niedzieli. Obserwowałam jak chętnie udzielał wywiadów, wchodził w interakcję z kibicami, robiąc sobie z nimi dziesiątki zdjęć, rozdając tonę autografów i przybijając piątki zwłaszcza z najmłodszymi fanami. Uderzyło mnie wtedy, że nic się nie zmienił i wciąż jest tym samym Adrianem, którego znałam od jego początków na Challenge Tour.
Kasia Nieciak