Sport

W Płocku mogą „dosypywać”

KOMENTARZ „SPORTU” - Piotr Tubacki

Przed rozpoczęciem sezonu było wiadome, że jednym z głównych faworytów do awansu będzie Wisła Płock. Miejski klub otrzymał od – rzecz jasna – miasta 10 milionów złotych, które mógł rozdysponować tak, jak mu się podobało. Klubowych działaczy trudno krytykować za to, że dostali pieniądze, w końcu ich rolą jest ich załatwianie. Poza tym większość klubów na szczeblu centralnym jest zarządzana przez publiczny kapitał, czyli przez nasze. Że w innych europejskich krajach (tych osiągających sukcesy) jest to rzecz niespotykana, wiemy. Że finansowanie profesjonalnego, zawodowego sportu przez społeczne środki jest kontrowersyjne, to też nic nowego. Jednakże to, co dzieje się w Płocku, przekracza kolejne granice, czego twarzą jest radny Michał Sosnowski. Dodajmy, że jest to twarz bezczelna.

Miasto przesunęło ostatnio kolejne 4 mln złotych z budżetu na Wisłę. Sosnowski skomentował to na portalu X w sposób następujący: „Dlaczego? Bo możemy i chcemy”. Wywołało to falę krytyki i trudno się temu dziwić. Aby znalazły się pieniądze dla „nafciarzy”, odebrano je choćby... przedszkolu, które miało przejść modernizację bloku żywnościowego. Różne programy społeczne, np. na zwalczanie narkomanii czy rehabilitację niepełnosprawnych, to kwoty z dopiskiem „tysięcy” na końcu. Nie milionów – tysięcy. Czemu, panie Sosnowski? Bo możecie, prawda?

Odkąd Wisła spadła z ekstraklasy (rok temu), dostała od miasta ponad 30 mln złotych, a mieszkańcy jednego z osiedli wciąż czekają na remont popeerelowskiego chodnika. Nie chodzi tu teraz o to, aby z dnia na dzień odciąć klubowi kasę, bo w końcu część płocczan może chcieć finansowania zespołu – a nie chcieć np. finansowania gry aktorów w teatrze. Jednak wielu potencjalnych inwestorów pewnie zastanowi się, czy warto wkładać pieniądze do futbolu w kraju, w którym z dnia na dzień twój ligowy rywal może dostać kilka milionów wsparcia znieskończonego publicznego źródełka. Bo może.