Sport

W paszczy

Z DRUGIEJ STRONY - Paweł Czado

Tegoroczny finał Ligi Mistrzów był wręcz zjawiskowy. Wydawało się, że będzie to starcie potworów, które w drodze na szczyt wielokrotnie rozszarpywały kolejnych renomowanych rywali. Starcie godnych siebie tyranozaurów, gdzie lepszy ciężko wywalczone zwycięstwo okupi jednak głębokimi ranami i długo będzie dochodzić do siebie. Dlatego to wręcz nieprawdopodobne jak jedna drużyna tym razem była w stanie stłamsić tę drugą. Rozmiar tego tłamszenia można uznać za obezwładniający: Inter pod koniec spotkania wyglądał jedynie jak zziajany diplodok, marzący z rozpaczą w głębi cielska, żeby to już się skończyło...

Ciekawe, że wcześniej Inter w tej edycji przegrał ledwie jeden mecz, z kolei PSG – aż cztery. Cóż, kogo to w kontekście finału obchodzi? Znowu okazało się, że trzeba wiedzieć, kiedy można pozwolić sobie na porażkę. Francuzi grali pięknie, efektownie, skutecznie! Właściwie nie zdarza się, żeby mecz tak idealnie układał się od samego początku aż do samego końca. PSG tym razem nie tyle ocierał się o perfekcję, lecz… stał się perfekcją! Ile takich meczów można rozegrać, można obejrzeć, można zapamiętać ? Pamiętam tak fenomenalne spotkanie z… 1989 roku: wtedy Milan, z trzema holenderskimi tulipanami, rozbił w półfinale Pucharu Mistrzów Real 5:0. Aż szyja mnie rozbolała od ciągłego kręcenia nią z podziwu: przy pięciu przepuszczonych golach bramkarz Interu nie mógł mieć sobie nic do zarzucenia.

To był pamiętny dzień także dlatego, że narodziła się też nowa gwiazda światowego formatu. Wiedzieliśmy wcześniej, że Desire Nonka-Maho Doue to olśniewający 19-letni brylant ściągnięty za miliony z Rennes. Jednak odtąd o tym, że taki piłkarz istnieje, będą wiedzieli już również nawet ludzie, którzy nie interesują się na co dzień futbolem. Ktoś w Paryżu pamięta dziś o Mbappe? Dziwne, ale bez niego ten zespół wygląda na… mocniejszy, n’est-ce pas?

To był pamiętny dzień także dlatego, że bardzo rzadko zdarza się, żeby Włosi odbierali tak bolesną lekcję w tak spektakularnym momencie. Nikt przecież wcześniej w finale najważniejszych klubowych rozgrywek nie przegrał aż w takich rozmiarach, różnicą pięciu bramek! Gdyby ktoś powiedział mi, że taka klęska przydarzy się drużynie włoskiej – wyśmiałbym go. Cóż, nie warto się śmiać z innych… Prawda jest taka, że Inter mógł w tym meczu poczuć się jak drewniany pajacyk Pinokio, wystrugany przez szewca Dżepetto. Ożywiony stał się krnąbrnym, egoistycznym chłopcem i zawodził ojca, jednak po kilku ciężkich nauczkach - choćby zamianie w osła – wrócił na dobrą drogę. W nagrodę za tę przemianę spełnione został jego marzenie: stał się prawdziwym człowiekiem.

Inter przemiany a la Pinokio jednak nie przeszedł. Trener mediolańczyków Simone Inzaghi nie mógł ucieszyć się na końcu bajki, jak Dżepetto. Podczas finału wyglądał jakby przeszedł kilka mikrozawałów, jego elegancka mediolańska marynarka zdumiona tym, co się dzieje skończyła w fatalnym stanie: dotąd z pewnością właściciel nie ciskał nią o ziemię z taką wściekłością, nigdy nie została też tak bezceremonialnie zwinięta, zmięta i rzucona w kąt…

Na koniec jeszcze nasuwające się pytania, na razie bez odpowiedzi: czy PSG rozpoczyna nową galaktyczną erę? Czy to dopiero początek paryskiej dynastii? Jedno jest pewne -brak pieniędzy na pewno nie stanie w tym na przeszkodzie…