Sport

W oparach awansu

Wisła i Legia awansowały do kolejnej rundy eliminacji LKE, a ich czwartkowe spotkania miały ogromny ładunek emocjonalny.

Tak ze zwycięstwa w karnych cieszyli się piłkarze „Białej gwiazdy”. Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus

Z rollercoasterem emocji musieli zmagać się kibice Wisły Kraków, którzy oglądali mecz swoich ulubieńców ze Spartakiem Trnawa. Po pierwszym starciu w dwumeczu (przegrana 1:3) mogli być już prawie pewni, że „Biała gwiazda” odpadnie. Tymczasem podopieczni Kazimierza Moskala przy Reymonta udowodnili, że mają w sobie wolę walki. Najpierw doprowadzili do dogrywki, w której obie strony strzeliły po golu i wynik musiał zostać rozstrzygnięty w rzutach karnych.

28 karnych

Byliśmy świadkami 14 serii strzałów z 11 metra, czekając na rozstrzygnięcie. Było blisko porażki, gdy strzał bramkarza Kamila Brody obronił Ziga Frelich. Szczęśliwie sędziowie zauważyli, że Słoweniec zbyt szybko opuścił linię bramkową, a Broda nie pomylił się przy powtórce strzału. Ostatecznie golkiper zakończył cierpienia Wisły, broniąc uderzenie Sebastiana Kosy i Wisła wciąż jest w grze o fazę grupową Ligi Konferencji Europy. 

- Zagraliśmy bardzo dobre spotkanie. Byliśmy zespołem zdecydowanie lepszym i awans mogliśmy zapewnić sobie po 90 minutach. Moi piłkarze pokazali dobry futbol. Udowodnili, że można walczyć w pucharach, grając co trzy dni. Emocji było tyle, że można byłoby nimi obdzielić kilka spotkań - powiedział po spotkaniu opiekun zespołu z Krakowa.

Wyszarpali to

Nie mniej emocji przyniósł mecz Legii Warszawa z Broendby. Duńczycy zdominowali spotkanie, byli stroną atakującą i wyszli na prowadzenie. „Wojskowych” uratował Radovan Pankov, który strzałem głową w pierwszej połowie wyrównał, a stan spotkania nie uległ zmianie aż do ostatniego gwizdka. Dzięki zaliczce z pierwszego spotkania warszawianie mogli cieszyć się z awansu do kolejnej rundy eliminacyjnej.

Skandaliczny gest

Emocje po zakończeniu rywalizacji wzięły górę nad rozsądkiem w przypadku Goncalo Feio. Zamiast radować się razem z zespołem, zdecydował się na pokazanie obraźliwego gestu w stronę kibiców z Kopenhagi. Najpierw zaprezentował im swoje środkowe palce, później dołożył od siebie jeszcze gest Kozakiewicza. - Nikt nie mówi o zachowaniu przeciwników, którzy nas prowokowali. Zachowujemy się z klasą, dopóki inni nas szanują. Nasi rywale płaczą, bo odpadli. Piłkarze i sztab Broendby zachowywali się prowokacyjnie już w Kopenhadze. Gdy idziesz ulicą i ktoś cię atakuje, to musisz się bronić. We współczesnym futbolu walka toczy się o ogromne pieniądze i dochodzi do różnych dziwnych zachowań. Nikomu nie damy się poniżać - próbował wytłumaczyć się po spotkaniu portugalski szkoleniowiec. Jednak jego gest nie był wymierzony w ławkę rezerwowych przeciwników, a w stronę kibiców. Nawet jeśli oni go prowokowali, taka sytuacja nie powinna mieć miejsca w profesjonalnym futbolu, w europejskich pucharach, reprezentując najbardziej utytułowany klub w Polsce, historycznie związany z wojskiem, w dniu Święta Wojska Polskiego.

Znieczulenie na głupotę

W normalnych okolicznościach jakikolwiek trener po prostu by nie zareagował. Zdecydowałby się na zignorowanie zaczepek. To normalne, że z trybun słyszy się nieprzyjemne rzeczy i dziwić może to, że trener, postrzegany za fachowca, jeszcze się do tego nie przyzwyczaił. Zapewne sprawa dziwiłaby bardziej, gdyby w taki sposób zachował się ktokolwiek inny niż Goncalo Feio. 34-latek, pracując od lat w Polsce, przyzwyczaił jednakobserwatorów futbolowej rzeczywistości do swoich skandalicznych zachowań. W przeszłości bił się z członkiem sztabu (Raków), wyzywał rzeczniczkę prasową i rozciął łuk brwiowy prezesowi (Motor). Legia liczyła zapewne, że trener się zmieni, że będzie trzymał nerwy na wodzy, a po raz kolejny pokazał, jaką ma „klasę”. Zaczyna się więc od środkowych palców, a jak się skończy?

Kacper Janoszka