Radość Kamila Zapolnika po cudownym golu została przerwana przez bramki ŁKS-u. Fot. PAP/Marian Zubrzycki


W Łodzi drgnęło

Mamy dopiero początek marca, ale wątpić należy, czy do końca roku ktoś strzeli bardziej efektownego gola niż udało się to Kamilowi Zapolnikowi.

 

31-letni napastnik ma ponad sto seniorskich bramek na koncie, ale od debiutu w ekstraklasie w 2018 roku w Górniku Zabrze zdobył on na najwyższym ligowym poziomie tylko pięć goli. Ostatni z nich, zdobyty w 29 minucie meczu w Łodzi, był szczególny. Strzałem z przewrotki z dość ostrego kąta pokonał golkipera. Takiej owacji na stojąco nie dostał chyba od miejscowych kibiców żaden piłkarz drużyny gości w historii łódzkiego stadionu. Każdy musi to zobaczyć – ten gol krążył będzie zapewne po internecie po wsze czasy.


„Mocne” cztery gwiazdki za mecz drużyn ze strefy spadkowej to nie przesada. Drużyny może są i słabe, ale za to mają znakomitych solistów. Oprócz Zapolnika popisywali się też inni. Husein Balić z wprawą tureckiego janczara dobijał rywali śmiertelnymi strzałami po precyzyjnych dośrodkowaniach. Kay Tejan rywalizował z Zapolnikiem pod względem urody strzałów i raz mu się to prawie udało (wolej z obrotem po przyjęciu piłki). Dobry mecz zagrał także młody Antek Młynarczyk, który kilkadziesiąt sekund po wejściu na boisko pokazał, jak należy walczyć o piłkę, potem podciągnął z nią pod pole karne i tak podał Baliciowi, że ten… nie miał wyjścia i musiał strzelić, zdobywając „gola bezpieczeństwa” na 3:1. Nie wszystkim jednak „solówki” się udawały: Konrad Stępień trzy razy trafił w poprzeczkę, co, oceniając szanse obu zespołów na zwycięstwo, stawia wynik 3:2 dla ŁKS-u na głowie.


ŁKS zasłużył na pierwszą od sierpnia wygraną przez większą determinację – była to wszak już czwarta „ostatnia” szansa na podtrzymanie nadziei na utrzymanie. Załamana porażką w Mielcu drużyna została skutecznie zrewitalizowana pięcioma zmianami w składzie – zabrakło między innymi Pirulo i Szeligi. Puszcza poczuła się zbyt pewnie ze swoimi 22 punktami, a przewaga uzyskana na boisku w pierwszych 30 minutach spowodowała nadmierne rozluźnienie. Zapolnik zdobył w końcówce jeszcze kontaktową bramkę – gola na 1:0 zapamięta do końca kariery. Pozostanie jednak świadomość, że nie dał on jego drużynie zwycięstwa. W Łodzi drgnęło. I tym razem nikt nie narzekał na VAR, który wykrył zagranie ręką Craciuna i przyznał drużynie rzut karny. Wojciech Filipiak