Sport

W naszej chacie z kraja...

BEZ ROZGRZEWKI - Andrzej Grygierczyk

Czy piłkarze Legii zdołają wygrzebać się z problemów? Fot. Szymon Górski/Prssfocus

Za nami pierwsza kolejka piłkarskiej Ligi Mistrzów, ale przeciętny kibic wciąż boleje nad tym, że znowu w tym gronie (ani w Lidze Europy) nie ma polskiej drużyny. Może by to aż tak nie kopało – w końcu mogliśmy się przez długie lata do tego lizania lizaka przez szybę przyzwyczaić – gdyby nie fakt, że wśród 36 uczestników tych rozgrywek są i Czesi, i Słowacy, i Austriacy (ci nawet podwójnie). Ból wynika również z tego, że – do pewnego stopnia słusznie – zakładamy, iż pod wieloma względami od tych krajów specjalnie nie odstajemy, może nawet jesteśmy z nimi na równi. Zresztą zwłaszcza Czesi i Słowacy nader chętnie przyjeżdżają na saksy do polskich klubów. Czy dlatego, że są za słabi na ich rodzime ligi lub... na ligi z europejskiego topu, czy też dlatego, że u nas lepiej się płaci niż u nich, a i otoczka rywalizacji uchodzi za bardziej okazałą – te efektowne i nowe (na ogół) stadiony, ta frekwencja na trybunach... Nie będzie wielkiego ryzyka, jeśli przyjmiemy, że argumenty wymienione w drugiej kolejności są bardziej naturalne i wiarygodne.

No więc obecny stan mamy taki, że Polskę w europejskich pucharach, a konkretnie w Lidze Konferencji (trzeci poziom znaczenia, prestiżu i pieniędzy – za Ligą Mistrzów i Ligą Europy), będą reprezentować mocno kulejąca Jagiellonia Białystok i wpadająca – tak się przynajmniej wydaje – w złe koleiny Legia Warszawa. W związku z tym stan ducha w tych klubach, a także wśród ich kibiców, wygląda na taki blisko paniki; i już nawet nie chodzi o obawy, że nie zdołają osiągnąć satysfakcjonujących wyników, lecz o to, żeby się nie zbłaźniły.

Dlaczego tak się dzieje? Teoretycznie odpowiedź jest prosta: sukces w polskiej lidze pociąga za sobą odpływ zawodników, którzy się do niego przyczynili – wędrują oni tam, gdzie lepsze płace i większy prestiż – a jednocześnie napływ tych, którzy coś tam umieją, ale najczęściej są źle (lub wcale) przygotowani do łączenia wysiłku w meczach ligowych z tymi w europejskich pucharach. Czyż za cały komentarz do tych kadrowych mijanek nie wystarczy fakt, że na niektóre spotkania w bieżącym sezonie Adrian Siemieniec, trener Jagiellonii, wystawia skład, w którym jest czterech graczy, którzy wnieśli wkład w zdobycie mistrzostwa Polski? No ale popatrzmy, co dzieje się z wicemistrzem Polski, Śląskiem Wrocław, który skądinąd toczył heroiczne boje w europejskich pucharach. A co tam w Wiśle Kraków, której odległą czkawką odbija się zdobycie Pucharu Polski i będące tego następstwem europejskie zmagania. Nic nowego; wystarczy sięgnąć do kłopotów, jakie mieli w bliższej czy dalszej przeszłości inni nasi reprezentanci na „Starym Kontynencie”, a równolegle i w krajowych ligach.

Cóż... Znowu odzywa się przekleństwo związane z graniem w Europie, a które swego czasu Michał Probierz (jeszcze bodaj jako trener Jagiellonii) nazwał pocałunkiem śmierci; dotyka ono niemal każdy polski klub, który wychynął poza granice.

Mamy tu jednak do czynienia z dysonansem poznawczym. Oto UEFA opublikowała raport nazwany „The European Club Finance and Investment Landscape” (krajobraz finansów i inwestycji europejskich klubów), który analizuje, co tam pod względem finansowym słychać było w tychże klubach w sezonie 2022/23 (za gazeta.pl). Wynika z tego, że w Polsce bieda wiąże się wyłącznie z wynikami na europejskiej arenie, ale już z niczym więcej. Raport wskazuje, że jesteśmy jedenastą najbogatszą ligą w Europie na 55 sklasyfikowanych! Oczywiście, z TOP5 – i jeszcze kilkoma innymi ligami – trudno nam się ścigać, lecz tak poza tym prezentujemy się niemal jak kraina mlekiem i miodem płynąca. Teoretycznie bowiem wszystko się zgadza: i wpływy z transmisji telewizyjnych, i wpływy z dnia meczowego, i wpływy na konta piłkarzy... A jeszcze ciągle one rosną! I tylko wpływy od UEFA (za osiągnięcia czy raczej ich brak) w europejskich pucharach są skromniutkie. Wynoszą 13 mln euro, co sytuuje nas daleko za między innymi Chorwatami, Czechami i Serbami. Trudno zakładać, że dużo lepiej będzie w raporcie za sezon 2023/24, a już na pewno będzie źle za sezon 2024/25.

Tylko kto by się tym przejmował? Piłkarskie życie toczy się w naszym kraju jakby osobnym torem, niezależnym od świata zewnętrznego, nie będzie więc jakiś czeski czy słowacki klub robił za wyrzut sumienia. W naszej chacie z kraja dobrobytu nie brakuje, cała więc reszta średnio nas interesuje, tym bardziej nikomu do tego, jak – i z jakim skutkiem – się gospodarujemy. I tylko kibiców żal...