Przed momentem Hubert Sobol (z lewej, w białej koszulce) zdobył 22. bramkę w tym sezonie. Fot. KKS Kalisz


W Bytomiu muszą poczekać

Półfinały baraży o zaplecze ekstraklasy rozstrzygnęły się po myśli zespołów, które sezon zasadniczy zakończyły na wyższych miejscach. Beniaminka poznamy w sobotę w Kaliszu.


BARAŻE O 1. LIGĘ

- Ten baraż to bonus za naszą pracę, za intensywność na zajęciach. Jedziemy do Kalisza rozpędzeni. Dobrze też wyglądamy na boisku i chcemy wygrać. Tworzymy na tyle dobry zespół, że jesteśmy sobie w stanie poradzić w obu meczach - zapowiadał dzień przed półfinałem trener bytomskiej Polonii, Łukasz Tomczyk. Co prawda 4 żółte kartki, jakie ujrzał w trakcie sezonu, nie pozwoliły mu zasiąść na ławce, ale przeprowadził odprawę, w przerwie zszedł do szatni, a po meczu wziął udział w konferencji prasowej. - Mieliśmy ten mecz pod kontrolą, nie graliśmy złych zawodów, częściej byliśmy w posiadaniu piłki, mieliśmy 2-3 dobre szanse, ale nic z nich nie wpadło. Pozwoliliśmy rywalom na jedno dośrodkowanie i nie pokryliśmy rywala w polu karnym - wymieniał jednym tchem szkoleniowiec niebiesko-czerwonych i po tych słowach dodał: - Chciałbym podziękować klubowi za cały sezon, a zwłaszcza okres, w którym powierzono mi prowadzenie drużyny. Po tym spotkaniu czujemy ból i rozgoryczenie, ale trzeba pracować dalej. Mam nadzieję, że druga część sezonu, kiedy śrubowaliśmy serię meczów bez porażki, stanowić będzie paliwo napędzające Polonię do jeszcze lepszej przyszłości. Zebraliśmy masę doświadczeń i mamy nadzieję, że w kolejnych barażach nie będziemy musieli grać na wyjedzie.


„Setka” snajpera

Wspierani przez sporą grupę kibiców bytomianie w każdym z tegorocznych meczów trafiali do siatki, ale tym razem ta sztuka im się nie udała. Owszem, oddali więcej strzałów, szukali szans z różnych pozycji, ale żałować mogli właściwie jednej sytuacji. W 33 min Patryk Romanowski świetnie uruchomił Kamila Wojtyrę, który jeszcze lepiej przerzucił piłkę nad trzema (!) rywalami i stając oko w oko z Maciejem Krakowiakiem, nie trafił w bramkę. - Jestem wkurzony nie tyle tą zmarnowaną „setką”, co tym, że nie udało nam się przepchnąć tego meczu. Baraż polega na tym, żeby niekoniecznie dobrze grać w piłkę, ale żeby po prostu wygrać - mówił napastnik, który z najstarszego miasta w Polsce miał dotąd miłe wspomnienia, bo przed trzema laty - jako zawodnik Skry Częstochowa świętował awans. - Kalisz to drużyna, która bazowała na świetnej defensywie, a z przodu zawsze jej coś wpadło i tak było w tym meczu. Trudno, taka jest piłka, musimy wyciągać z tego wnioski, lekcję i mam nadzieję, że w przyszłości to my wygramy taki mecz 1:0.


But do gabloty

Opisana sytuacja była efektem właściwie jednego poważniejszego błędu kaliskiej obrony, którą świetnie kierował Bartosz Kieliba. Mało kto jednak przypuszczał, że po końcowym gwizdku to właśnie on znajdzie się on na ustach wszystkich. W 76 min stoper KKS-u ruszył na przebój, stworzył przewagę liczebną i będąc pod końcową linią dośrodkował na pole karne, gdzie czyhał już Hubert Sobol. Skacząc wyżej od rywali, główkował tak mocno, że Karol Szymkowiak nie był w stanie sięgnąć piłki. - Żartujemy sobie z chłopakami, że prawy but, którym dośrodkowałem na głowę, powinien się znaleźć w klubowej gablocie, ale przecież muszę go założyć na jeszcze jeden mecz i może znowu się  na coś przyda - śmiał się uradowany Kieliba, a wspomniany Sobol mógł podwoić dorobek strzelecki, lecz w 82 min jego uderzenie padło łupem Szymkowiaka. Zastanawiać mogło, dlaczego sztab Polonii tak długo czekał ze zmianami. Widać było, że nie wszyscy znieśli trudy tego spotkania, a dopływ „świeżej krwi” na pewno by nie zaszkodził. Golkiper miejscowych interweniował właściwie tylko przy uderzeniu Filipa Żagla.


„Bomby” z dystansu

Na nieco wyższym poziomie stał mecz w Stalowej Woli. Liczba widzów na nowym stadionie, żywiołowy doping i determinacja gospodarzy to dowód, że w tym mieście jest zapotrzebowanie na coś więcej niż 2. liga. Pierwsza połowa to badanie sił i raptem dwie niezłe okazje z obu stron, a druga to już walka na całego. Na brawa zasłużył Mikołaj Smyłek, którego dwie interwencje z 55 minuty uratowały Stal, ale cały splendor spadł na Damiana Urbana. Kapitalnego uderzenia z ponad 20 m nie obroniłby bowiem żaden golkiper świata. Damian Primel nie miał też szans przy „bombie” Bartosza Pioterczaka, a porażkę skrzywdzonych przez sędziego (faul w polu karnym na Sebastianie Szczytniewskim w 62 min był ewidentny) chojniczan „przypudrował” jedynie „szczupak” Tomasza Boczka.

Marek Hajkowski



FINAŁ

KKS 1925 Kalisz - Stal Stalowa Wola - sobota, 16.30; transmisja w TVP Sport