Wisła zdobyła pierwsze trofeum od mistrzostwa Polski w 2011 roku. Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus


Viva la Wisła!

Wisła odbiła się po ponad dekadzie ciągłego sportowego (i nie tylko) staczania i zdobyła swój 5. Puchar Polski.


Około 25 tys. kibiców fetowało 3 maja na Rynku Głównym w Krakowie sukces swojej drużyny. Bohaterowie finału wyszli na Sukiennice, by pokazać im okazałe trofeum, medale i wspólnie się pocieszyć. Połowa placu w sercu miasta, ta od strony pomnika Adama Mickiewicza, została „zalana” przez fanów ubranych na czerwono. Warto podkreślić, że posprzątali po sobie, by liczni turyści odwiedzający stolicę Małopolski w miniony długi weekend mogli z niego bezpiecznie skorzystać. Sympatycy „Białej gwiazdy” spisali się także na wyjeździe w Warszawie, gdzie przyjechali w podobnej liczbie. Odpalili niewiele pirotechniki, za to zaprezentowali efektowne oprawy. Na słowa uznania zasługują także kibice drugiego finalisty, Pogoni Szczecin, którzy stworzyli z wiślakami prawdziwe święto futbolu. Na ulicach Warszawy nie dochodziło do nieprzyjemnych sytuacji, bójek, interwencji policji. Stojąca pod stadionem niebieska polewaczka w tym roku nie była w ogóle potrzebna. Kibice obu klubów robili sobie zdjęcia, rozmawiali, pocieszali nawzajem swoje dzieci, gdy było 1:0 dla Pogoni i 1:2 dla Wisły. Za serce chwyta zdjęcie zamieszczone w internecie, przedstawiające młodego kibica „Portowców”, który pomaga wejść po schodach prowadzących na jeden ze stadionowych sektorów starszej pani w koszulce Wisły.


Pierwsi w XXI wieku

Wiele dobrego działo się także na murawie. Zwycięstwo pierwszoligowego zespołu w 70. edycji rozrywek to duża niespodzianka. Wielu ją zakładało, bo w drodze do finału pokonał już dwóch ekstraklasowiczów. Pogoń Szczecin może pluć sobie w brodę, bo od historycznego osiągnięcia dzieliły ją dosłownie sekundy. Pod trybunami PGE Narodowego w Warszawie czekały już służby techniczne, by rozłożyć dla nich podium. Gdy w 9 min doliczonego czasu wyrównał rezerwowy obrońca Wisły, celebracja opóźniła się o ponad 30 minut, a losy rywalizacji odwróciły o 180 stopni. Szczecinianie przegrali swój czwarty finał i byli niezwykle przybici, bo w dużej mierze zrobili to na własne życzenie. „Biała gwiazda” była dobrze przygotowana i nie dała się zdominować zespołowi z wyższej ligi, a w wielu momentach go przewyższała. Wiślacy zostali pierwszym zespołem w XXI spoza ekstraklasy, który zdobył PP. Wcześniej udało się to tylko czterem zespołom: Stali Rzeszów (1975), Lechii Gdańsk (1983), Miedzi Legnica (1992) i Ruchowi Chorzów (1996).


Kibice „Białej gwiazdy” w dużej liczbie przyszli świętować na krakowski rynek. Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus


Rumuńska ostoja

Wisła nie potrzebowałaby do zwycięstwa dogrywki, gdyby nie świetnie dysponowany bramkarz „Portowców”. W pierwszej połowie Valentin Cojocaru znakomicie interweniował po dośrodkowaniach z prawej strony. Najpierw odbił piłkę uderzoną przez Jesusa Alfaro, a potem po główce Szymona Sobczaka (sparował ją na słupek). Napastnik blisko gola był także w pierwszych minutach, gdy piętką strzelił obok słupka. W 90 min do wyrównania powinien doprowadzić rezerwowy Goku, ale zmarnował świetną okazję i pozwolił na paradę Mariuszowi Malcowi, który interweniował blisko linii. Bramki Wisły strzegł Anton Cziczkan, co jednak było pewnym zaskoczeniem, bo debiutował raptem sześć dni wcześniej przeciwko Podbeskidziu Bielsko-Biała. 2 maja okazało się, że nie był to zabieg mający dać na celu odpocząć grającemu od początku rundy Alvaro Ratonowi, który niespodziewanie potrafił popełnić poważny błąd. Dla Białorusina występ z ligowym słabeuszem był przetarciem, a w stolicy, w spotkaniu o dużo większą stawkę, spisał się bardzo dobrze. Imponował spokojem, zagrywał szybko i celnie. W 69 min z boiska zszedł Bartosz Jaroch, prawy obrońca Wisły, który nie miał już sił. Zastąpił go Eneko Satrustegui, a Dawid Szot zmienił lewą stronę na prawą. Wiślak mówił po półfinale, że chciałby się pościgać z Kamilem Grosickim i w końcu miał ku temu okazję. Kwadrans przed końcem podstawowego czasu popełnił błąd – złamał linię spalonego i po akcji zapoczątkowanej wyrzutem z autu Pogoń otworzyła wynik. Adrian Przyborek podał do Efthymisa Koulourisa, który ucieszył połowę z 47 tysięcy widzów.


Już witali się z gąską

Do pomyłki mogli przyczynić się... kibice krakowskiego zespołu, którzy chwilę wcześniej po raz drugi odpalili race i rzucili serpentyny (kilka spadło na murawę). W dogrywce Szot zapracował jednak na to, by nazwać go cichym bohaterem. Doprowadził do niej Satrustegui, czyli zawodnik, który sześć dni wcześniej był mocno krytykowany, bo w prostej sytuacji podał do piłkarza Podbeskidzia. Uderzył z pola karnego w ostatniej akcji. Po dalekim wykopie Cziczkana walkę o górną piłkę wygrał Uryga i zgrał do Hiszpana. Wcześniej sztab i rezerwowi szczecinian naciskali na arbitra, by kończył, bo doliczył 7 min. W nich Pogoń grała na czas i 46-latek dołożył coś ekstra. Wystarczyło, by Wisła zdołała wyrównać. O jej tryumfie zdecydowało trafienie Angela Rodado, jej najlepszego strzelca, który został też wybrany najlepszym piłkarzem finału. „Portowcy” już witali się z gąską i gol na 1:1 mocno ich podłamał. Leo Borges był zdezorientowany na tyle, że w 3 min dogrywki zagrał do Hiszpana, który wyszedł sam na sam z bramkarzem i skorzystał z prezentu. Gola strzelił w zapasowym obuwiu. W pierwszym kwadransie gry postanowił zmienić korki. – Były katastrofalne – tłumaczył z uśmiechem, częściowo w języku polskim.

Z PGE Narodowego w Warszawie Michał Knura


 

21 LAT

czekała Wisła na zdobycie piątego w historii Pucharu Polski. „Biała gwiazda” zrównała się z Lechem Poznań, a Kraków (jeden tryumf ma Cracovia) z Zabrzem (sześć wygranych Górnika).



GŁOS TRENERÓW

Albert RUDE: - Drużyna grała niesamowicie, dała z siebie wszystko, z serca, z duszy. Mamy swoje motto: „Nigdy się nie poddawaj”. Zasłużyliśmy na to. Jestem szczęśliwy, dumny z piłkarzy i sztabu. Po straconej bramce nic wielkiego nie powiedziałem. Chciałem, żeby byli sobą i nadal grali swoje, by robili to, co na treningach przez ostatnie kilka miesięcy. Czasami to nie przynosi nagrody, ale teraz było inaczej. Mamy w drużynie zasadę, że smucimy się lub radujemy tylko przez 24 godziny. Po tym czasie wracamy do pracy. Podobnie jest teraz, bo przed nami do wykonania robota w lidze.

Jens GUSTAFSSON: - W pierwszej połowie Wisła była od nas lepsza. Nie byliśmy w stanie kontrolować piłki w sposób, w jaki zazwyczaj potrafimy. Tworzyliśmy sytuacje bramkowe, ale Wisła także. Druga połowa na pewno była lepsza w naszym wykonaniu, ale jeśli jest się minutę od wygrania Pucharu Polski, bo na tablicy wyników było 1:0, to trzeba czuć wielkie rozczarowanie, bo powinniśmy w takich okolicznościach wygrać finał. Jesteśmy na siódmym miejscu w ekstraklasie, a na pewno nie zasługujemy na tę lokatę. Musimy zrobić wszystko, aby znaleźć się wśród trzech najlepszych drużyn.