Matka pod koniec życia niewiele miała powodów do radości, ale nawet na łożu śmierci niezawodnie dawała się rozśmieszyć jednym niezawodnym sposobem: wystarczyło jej zaśpiewać „Walencję” w spolszczonej wersji barbarzyńsko-chodnikowej. To dowód w sprawie – obecny jutubowy hicior pewnego warsiawiaka jest zaledwie kolejną wersją pieśni, w której chodzi o to, by Walencję nakłonić do striptizu – matka moja musiała ją słyszeć jeszcze w pomrokach wieku dwudziestego. Leci to tak: „Walencjo, zdejm koszulę, niech przytulę twe cycule” i potem kolejne części garderoby, które muszą się rymować zarówno z częściami ciała, jak i z czynnością, której się na nich dokona. Czas płynie, tak się porobiło, że mama śmieje się już w zaświatach, a Walencja niestety nie ma żadnych atrakcji do obnażenia. Za to ostatnio dwa razy FC Barcelona obnażyła wszystkie braki drużyny z miasta z nietoperzem w herbie. Podopieczni Hansi Flicka trafiali do siatki rywali dwunastokrotnie, niezależnie od tego, czy bramki Valencii strzegł Gruzin Mamardashvili (rewelacja ostatniego Euro po sezonie wyprowadza się do Liverpoolu), czy też rezerwowy Macedończyk Dimitrievski. W czwartkowy wieczór kibice gospodarzy zaczęli gromadnie opuszczać Estadio Mestalla już po pół godzinie gry i trzeba przyznać, że to chyba historyczny rekord rozczarowania. Następny etap to już po prostu dojmujący brak wiary w drużynę i pozostanie w domu. Nawet słynne Mineirazo, kiedy Brazylia straciła cztery gole w sześć minut i przegrywała po pół godzinie 0:5 z Niemcami w półfinale mundialu 2014 wywołało raczej paraliżujący szok w kibicach gospodarzy – oniemiali, nie mieli sił się ruszyć z miejsca. Tyle, że wtedy bieg rzeczy był cokolwiek niespodziewany, to Brazylia uchodziła za faworyta meczu i całej imprezy, tymczasem fani Valencii wiedzieli, na co się piszą przychodząc na stadion. Można się było domyślać, że Yamal i spółka nie będą mieli litości dla przedostatniej ekipy La Liga, zwłaszcza, że spuszczanie łomotu upadłej potędze smakuje bardziej, niż lanie drużyny bez chlubnej historii. Fernan Torres i Fermin Lopez urządzali sobie figle kosztem obrony walencjańskiej, po przerwie Yamal dołożył swoje, Lewandowski mógł odpoczywać cały mecz, a Wojciech Szczęsny bez presji sporadycznie łapać piłkę i rytm meczowy. O tym, że w Barcelonie dzieje się dobrze pisać nie ma sensu, bo wszyscy to robią co parę dni, ale skala upadku Nietoperzy jest zjawiskiem niespotykanym i przejmującym. Kibice Valencii są w tym sezonie torturowani przez swoich pupili. Pod wodzą Rubena Barajy po prostu szorowali po dnie tabeli, przegrywając ile wlezie, a kiedy nowy trener Carlos Corberan wlał w ich serca nowe nadzieje i zaczął punktować, drużyna otrzymała dwie barcelońskie zgrzewki goryczy, dwanaście upokorzeń w sto dwadzieścia minut (1:7 w pierwszym z meczy to najwyższa porażka klubowa od 70 lat!) i jedyne pocieszenie, że w tym sezonie z BlauGraną już grać nie będzie trzeba. Bój o utrzymanie będzie skrajnie ciężki, a należy przypomnieć, że Los Murcielagos tylko jeden sezon w historii zagrali poza Primera Division, zaznając historycznego spadku 39 lat temu. Defensywę Nietoperzy tworzą właściwie młodzieżowcy, jej filarem jest Yarek Gąsiorowski, nadzwyczaj utalentowany dwudziestoletni stoper, który dotąd wybierał reprezentowanie Hiszpanii w kadrach juniorskich, ale wciąż teoretycznie może zagrać w kadrze Probierza i – biorąc pod uwagę formę naszych obrońców – mógłby się okazać jej liderem na lata. Jeśli kręciło mu się w głowie od pochwał, to teraz mu się kręci po zwodach napastników Barcelony, a skoro jego notowania wskutek koszmarnej rundy całej drużyny chwilowo spadają, Polacy powinni stawać na głowach, żeby Yarek zechciał przywdziać trykot z orzełkiem. Po wysoce prawdopodobnym spadku Nietoperzy na pewno sięgnie po niego lepszy klub i ranga Gąsiorowskiego znów urośnie. Z perspektywy samego zainteresowanego to obecnie wybór między niepewnym miejscem w składzie najlepszej kadry Europy (a może i świata), a pewną posadą w pierwszej jedenastce kraju, z którym najpewniej nigdy nie zdobędzie żadnego medalu. Trzeba się zatem spieszyć, aby chwile słabości Valencii wykorzystać dla dobra Biało-Czerwonych.
Tak w meczu z Valencią Ferran Torres (z tyłu) rozpoczął kompletowanie hat tricka, czemu nie zapobiegł Yarek Gąsiorowski. Fot PAP/EPA