Sport

Uważajmy, żeby nie spieprzyć

BEZ ROZGRZEWKI - Andrzej Grygierczyk

Cieszymy się z wyników młodzieżowej drużyny prowadzonej przez Jerzego Brzęczka w eliminacjach MME oraz do igrzysk olimpijskich w Los Angeles. Zastanawiamy się, który z jej zawodników zasili niebawem kadrę Jana Urbana i nawet wskazujemy (podpowiadamy) konkretne nazwiska. Rozważamy w tym kontekście, czy polski futbol z wolna wychodzi z kryzysu, przejawiającego się (głównie) w tym, że nasza reprezentacyjna drużyna doznawała przy różnych okazjach klęsk, co było też udziałem zespołów klubowych, które jeszcze całkiem niedawno kończyły europejskie przygody w okolicy połowy sierpnia.

No więc cieszymy się i... odwołujemy do przeszłości; i przykładów pokazujących, że sukcesy w latach juniorskich i młodzieżowych niekoniecznie przekładają się na sukcesy w czasach kariery seniorskiej. Co tyczy się zarówno poszczególnych zawodników, jak i drużyn, w których oni występowali.

Nasi młodzi piłkarze trochę medali nazbierali, co mogłoby wskazywać, że potencjał był, tylko że z różnych przyczyn nie został on wykorzystany. Dane mi było na przykład towarzyszyć polskim piłkarzom w trakcie ich występów na igrzyskach olimpijskich w Barcelonie w 1992 roku. Po srebrnym medalu w świat poszło zawołanie „Zmieniamy szyld i jedziemy dalej”, którego upowszechnienie przypisuje się Wojciechowi Kowalczykowi, ja natomiast – zaraz po finałowym meczu z Hiszpanią – słyszałem je z ust Jerzego Brzęczka właśnie, który był kapitanem tej drużyny. To jednak najmniej ważne, wówczas chodziło o nadzieję, że armada Janusza Wójcika zawojuje świat. Nie zawojowała, wręcz można powiedzieć, że większość ówczesnych kadrowiczów kariery na miarę europejską czy światową nie zrobiła; niektórzy nawet nie powąchali pierwszej reprezentacji, która notabene w całych latach 90. strasznie się męczyła (zawodziła) – z przyczyn, o których książkę można byłoby napisać. Marek Koźmiński, czyli jeden z tych, którym bardziej się udało niż innym, powiada z dzisiejszej perspektywy: „Trzeba przyznać, że za mało osiągnęliśmy. Za mało stanowiliśmy. Ta drużyna z igrzysk nie spełniła do końca oczekiwań”.

Rok po barcelońskich igrzyskach otrzymaliśmy kolejny zastrzyk nadziei: złoty medal mistrzostw Europy do lat 16. W finale w Stambule pokonaliśmy 1:0 Włochów z Gianluigim Buffonem w bramce po strzale Marcina Szulika. Buffona zna cały świat, a kto zna i pamięta Szulika? Z ówczesnej polskiej ekipy można dzisiaj coś więcej napisać o Jacku Magierze, Mirosławie Szymkowiaku, Andrzeju Bledzewskim, Macieju Terleckim i Mariuszu Kukiełce. Reszta bardzo szybko zniknęła w anonimowym tłumie.

Podobnie jak mistrzowie Europy do lat 18 z 2001 roku. Pamięta się o Tomaszu Kuszczaku, Pawle Golańskim, Sebastianie Mili, Łukaszu Madeju, Wojciechu Łobodzińskim i Pawle Brożku. Ale tylko się pamięta, acz będąc sprawiedliwym, nie sposób nie wspomnieć, że Kuszczak mógł świętować z Manchesterem United triumf w Lidze Mistrzów.

I tak to możemy się bawić odwołaniami do przeszłości. Robię to nie po to, by cieszyć się odgrzewanymi kotletami, nie po to też, żeby katować się zmarnowanymi z bardzo różnych względów talentami, ale po to, by uzmysłowić sobie, że między piłkarską szkołą podstawową lub średnią a piłkarskim uniwersytetem jest ogromny przeskok, z którym w Polsce sobie nie radziliśmy. Owych przeszkód nie sposób wrzucić do jednego wora; możemy przez nie rozumieć i sprawy szkoleniowe, i infrastrukturalne, i mentalne, i obyczajowe, a może nawet... prawne i ustrojowe. Ale nie sposób w tym miejscu nie podkreślić, że inne mamy dzisiaj czasy; czasy, które – zwłaszcza w odniesieniu do piłkarzy – można uznać za pełne stabilizacji, dobrobytu i pozbawione większych barier na drodze rozwoju. Nic zatem, tylko starać się, trenować, wznosić na coraz wyższy poziom.

Oczekiwanie to naiwne? Może i tak, w każdym jednak razie czas weryfikacji – co jesteśmy w stanie zrobić z naszymi uzdolnionymi zawodnikami; i co oni sami są w stanie zrobić z własnymi talentami – nadejdzie niebawem. To perspektywa bliższa niż dalsza, dwa-trzy lata...

I nie chciałbym, by wtedy znowu ktoś gdzieś miał okazję zadać na okoliczność naszych porażek (jeśli się pojawią) znane skądinąd pytanie: co by tu jeszcze spieprzyć panowie?