Sport

Utracony blask

PODWÓJNY NELSON

W meczu z Cracovią piłkarze Rakowa (na zdjęciu Jonatan Brunes) przekonali się, że na boisku nie ma „ziewania”. Fot. PressFocus

Podejrzewam, a moje podejrzenie graniczy z pewnością, że właściciel Rakowa Częstochowa Michał Świerczewski zaangażował po raz drugi trenera Marka Papszuna nie po to, by nacieszyć jego widokiem swoje oczy. W jego zamyśle 50-letni szkoleniowiec ma przywrócić drużynie spod Jasnej Góry (nie)dawny blask, by znowu była wodzirejem w ekstraklasie i rozdawała w niej karty. Łatwo powiedzieć, bo słowa przecież nic nie kosztują, trudniej natomiast zrealizować tak ambitny plan.

Nie twierdzę, że zadanie jest niewykonalne, ale dobrodziej Rakowa chyba zapomniał, że zmieniły się okoliczności. Powiem więcej - moim zdaniem założenie z gruntu jest błędne i to z kilku powodów. Po pierwsze - rok bezrobocia Papszuna pokazał dobitnie, że nie jest on rozchwytywanym szkoleniowcem, przynajmniej nie na rynku europejskim. Druga rzecz - Raków też jeszcze nie jest marką rozpoznawalną w Europie i obawiam się, że długo nie będzie. Po trzecie wreszcie - Marek Papszun nie jest cudotwórcą i nie jest w stanie z piasku ukręcić bicza. Wspomnienia są piękne, ale nie można żyć przeszłością jeżeli chce się iść do przodu. Jak mawiają nasi południowi sąsiedzi Czesi, „to se uż nie vrati”. Historię trzeba znać i wyciągać z niej wnioski, a nie liczyć na to, że wszystko wciąż jest takie samo. Trafnie to zdiagnozował trener Śląska Wrocław Jacek Magiera, przekonując swoich zawodników i sympatyków zespołu,by zapomnieli o poprzednim sezonie. „Teraz jest nowe rozdanie, nowa drużyna, wszystko jest inne” - stwierdził 47-letni szkoleniowiec. Nic dodać, nic ująć. Raków nie jest - nawet na polskim rynku - piłkarskim samograjem i im wcześniej sztab drużyny spod Jasnej Góry to zrozumie, tym lepiej nie tylko dla trenerów, ale przede wszystkim dla zawodników.

Nie będę wykłócał się, że Raków jest zespołem znacznie słabszym niż w momencie, gdy sięgał po mistrzowską koronę. To akurat pewne jak amen w pacierzu. Najbardziej odczuwalny jest brak bramkarza pokroju Vladana Kovaczevicia, który przeniósł się do Sportingu Lizbona. Kacper Trelowski to zupełnie inny rozmiar kapelusza niż Bośniak. Trener Jacek Magiera nie jest idiotą, by przez cały rok złośliwie trzymać wychowanka Ajaksu Częstochowa na ławce rezerwowych. Trelowski zagrał u niego tylko jeden mecz ligowy, ponieważ najzwyczajniej w świecie przegrał rywalizację z Rafałem Leszczyńskim i nie należy się w tym przypadku doszukiwać drugiego dnia. Kto myśli inaczej, powinien napić się zimnej wody i skoczyć na główkę do pustego basenu. Jest bowiem takie powiedzenie: „Choćbyś nie wiem, jak mocno chłostał osła, nigdy nie będzie on wierzchowcem wyścigowym”. Żeby nie było niedomówień, nie uważam Kacpra Trelowskiego za idiotę, ale na pewno za bramkarza zdecydowanie słabszego niż Kovaczević.

Pozyskany niedawno przez GKS Katowice Bartosz Nowak w sobotę może zagrać przeciwko Rakowowi, ale wiązałoby się to z zapłaceniem przez GieKSę „kary umownej”. W normalnej lidze europejskiej jest to rzecz nie do pomyślenia, bo facet we wtorek zmienia barwy klubowe i w środę może zagrać przeciwko swojej byłej drużynie. Tylko w polskiej ekstraklasie nie jest to takie oczywiste. Czyżby grały w niej nie do końca normalne kluby?

Bogdan Nather