Sport

Łut szczęścia nie wystarczy

Rozmowa z trenerem Januszem Białkiem, byłym selekcjonerem reprezentacji Polski U-19 i U-20.

Mateusz Bogusz (z lewej) szaleje w amerykańskiej MLS, ale z Chorwacją - podobnie jak koledzy - wiele nie zwojował. Fot. Artur Kraszewski/PressFocus

Ostatnie dwa mecze reprezentacji Polski potraktujmy kompleksowo, ale rozpocznijmy od pierwszego występu na Hampden Park w Glasgow. Mimo wygranej ze Szkotami nie mogłem się powstrzymać od refleksji, że w wielu momentach - zwłaszcza przy stratach goli - nieudolność polskich defensorów wołała o pomstę do nieba. Odniósł pan podobne wrażenie?

- Dowodem na potwierdzenie słuszności pańskich spostrzeżeń był faul Sebastiana Walukiewicza, poprzedzający zdobycie jedynego gola dla Chorwatów. Tymczasem polscy komentatorzy rozpływali się w zachwytach, jakie to inteligentne zagranie polskiego obrońcy. Ja powiem krótko - nieszczęście. Mnie natychmiast skojarzyło się to z „Potopem” i postaciami Kiemliczów. „Ojciec prać” - do tego się nadawali, ale „ojciec grać” już nie za bardzo.

Najbardziej martwi fakt, że Jakub Kiwior nie robi postępów, co najwyżej stoi w miejscu. Jego błędy indywidualne, których popełnia na potęgę, często skutkują utratą gola. Selekcjoner Michał Probierz przeciwko Chorwacji w jego miejsce desygnował do gry Sebastiana Walukiewicza i skutki też były opłakane. Gdzie - pańskim zdaniem - jest problem? Nie mamy klasowych obrońców?

- Trudno polemizować z wyborami selekcjonera, ale zastanawiam się, dlaczego upiera się na grę trójką środowych obrońców? Na ostatnich mistrzostwach Europy laury zebrały drużyny, które grały czwórką w defensywie. Nam proponowany sposób gry nie pasuje, co widać po popełnianych błędach indywidualnych lub grupowych. Gra naszych obrońców jest przykładem, jak się nie powinno grać i zachowywać w polu karnym. Analitycy przeciwników dostrzegli w postawie naszych obrońców źródełko i czerpią z niego pełnymi garściami. Tu nieważne jest, kto popełnia błędy, tylko ile ich popełniamy. Chorwaci byli lepsi piłkarsko, zwinniejsi i sprytniejsi. To mnie bardzo niepokoi, bo nasza gra nie popycha nas do przodu, stoimy w miejscu. Zmieniliśmy kadrę, ale co z tego, skoro błędy zostały te same? Czekanie na łut szczęścia nie wystarczy. My nie prowadzimy gry, bo tego nie potrafimy, więc dlaczego po prostu jej nie uprościć?

Był pan zaskoczony, że selekcjoner w meczu ze Szkocją w bramce postawił na Marcina Bułkę? Byłem przekonany, że między słupkami stanie Łukasz Skorupski.

- Na tej pozycji przyjmuję każdą decyzję selekcjonera. Ten temat z czystym sumieniem możemy pominąć.

Skoro jesteśmy przy golkiperach - brak Wojciecha Szczęsnego był odczuwalny? A jeżeli nie, to czy i ewentualnie kiedy jego absencja będzie zauważalna?

- Nie będzie zauważalna. Wojtek ma godnych następców, którzy bardzo długo czekali na swoją szansę.

W meczu z Chorwacją do przerwy Biało-czerwoni nie oddali ani jednego strzału na bramkę gospodarzy, czy to celnego, czy niecelnego. Taka nieporadność musi martwić. Gdzie szukać przyczyn tej niemocy?

- Za wolno prowadzimy grę. Obrońcy bardzo długo rozpoczynają akcję, stosując niezliczoną liczbę kontaktów z piłką na własnej połowie. Robert Lewandowski, do którego finalnie ma dotrzeć piłka w polu karnym przeciwnika, zawsze ma przynajmniej dwóch obrońców „na plecach”. Gdyby miał większe wsparcie w polu karnym i w bezpośrednim jego sąsiedztwie, z pewnością nie bylibyśmy tak nieporadni. Tymczasem my stosujemy zagranie typu „laga” na Lewandowskiego i niech on sobie radzi. W ten sposób tracimy cały atut zaskoczenia przeciwnika. Po prostu większość rzeczy robimy na odwrót – zaczynamy szybko pod naszą bramką, a gdy przeniesiemy akcję do linii ataku, wówczas gramy wolno lub bardzo wolno. Gdzie tu sens i logika?

W ostatnim meczu z Chorwacją był w polskim zespole jakiś piłkarz, do którego nie można się przyczepić?

- Na pewno nie można złego słowa powiedzieć o bramkarzach, Dawidzie Bułce i Łukaszu Skorupskim, natomiast wszyscy inni reprezentanci mieli lepsze i gorsze momenty, z przewagą - niestety - tych gorszych. Przebłyski miał Kacper Urbański, który „schodził” po piłkę, potrafił celnie podać. Szkoda tylko, że bardzo często zagrywał do boku, zamiast próbować prostopadłych podań do przodu. Chciał grać jak pomocnik Bayernu Monachium Joshua Kimmich, na którego chrapkę ma Barcelona. Pewnie taki styl gry naszemu młodzianowi by pasował. Mamy w reprezentacji potencjał, chociaż na pewno nie dotyczy on jedenastu zawodników, którzy mogą grać na określonym, wysokim poziomie. Wydawało się, że w meczu ze Szkocją słońce wyszło zza chmur, ale z Chorwacją wróciły stare demony.

Po dwóch meczach wyjazdowych mamy trzy punkty. To kapitał do zaakceptowania?

- Mam poczucie zmarnowanej szansy. Dlaczego? Po każdej dużej imprezie czołowe drużyny przeżywają regres formy. To widać jak na dłoni i wtedy pojawia się szansa na osiągnięcie spektakularnego wyniku. Chorwacja była tego namacalnym dowodem. Nie jestem hurraoptymistą, ale ona naprawdę była w naszym zasięgu, nie mówię w tym momencie o zwycięstwie, ale o remisie. Cztery zdobyte punkty są zawsze lepsze od trzech. W naszym przypadku przegapiliśmy sytuację, która długo może się nie powtórzyć. Potem w rozmaitych rankingach tych punktów nam brakuje. Z mozołem gromadzimy oczka, zdobywamy je z trudem, a potem lekką ręką je trwonimy.

Mówilibyśmy zapewne innym głosem, gdyby Robert Lewandowski zamiast w poprzeczkę posłał futbolówkę do bramki Chorwatów...

- Jestem pewien, że VAR nie uznałby trafienia napastnika Barcelony. Przed oddaniem strzału „Lewy” sfaulował obrońcę Chorwatów, więc nie ma się czym podniecać.

Rozmawiał Bogdan Nather