Sport

Łut szczęścia

REMANENT - Jerzy Chromik

Losowania, losowania, losowania... Mocni w piłce za bardzo się ich nie boją. A ci słabsi muszą zawsze czekać na uśmiech losu. Niestety, my należymy do tych drugich. No, może z wyjątkiem siatkarzy.

Narzekamy po każdym losowaniu. Ktoś kiedyś ponazywał sobie grupy. Straszy od lat – grupa śmierci. Nie ma grupy życia. Nie ma też śmiesznej. A niby dlaczego? Nam zdarza się czasami dogadać z losem i wmawiamy sobie – łatwa grupa.

Z kolei w przypadku takiej grupy, w której na dobrą sprawę nie ma z kim wygrać i pewne jest tylko ostatnie miejsce, dopowiadałem sarkastycznie, że jest tak dobra, że aż żal z niej wychodzić. Bo nie ma takiej, w której nie możemy zostać do końca. My Polacy urządzimy się nawet w...

Ceremonie losowania to też temat na co najmniej sześciotomowy cykl książek. Czego już nie wymyślono przy tych okazjach. Skąpo ubrane Marysie dziś już nie występują, za to często oglądamy lekko przechodzonych, ale nadal znanych piłkarzy sprzed lat. Dzięki temu wiadomo, jak bardzo zmieniły im się twarze. Co można jeszcze zrobić, by goście od kulek przyciągali uwagę, która i tak jest skupiona na wyniku losowań? Zaprosić kosmonautę w skafandrze albo Marsjanina przebywającego służbowo na Ziemi?

Na szczęście wszystko idzie w stronę AI. Ona już dobrze wie, a nawet lepiej od specjalistów, kto z kim może i gdzie. Zadba nawet o to, by nie doszło do meczu drużyn ze skonfliktowanych krajów. A bywało przecież i tak, że i bez AI wykluczano rywala po przekątnej globusa z powodu odległości geograficznych.

A dziś ponad 8000 km w jedną stronę to normalka. I taki Real nie narzeka, jadąc do niby europejskiego klubu pod granicę z Chińską Republiką, wciąż jeszcze nie wiadomo dlaczego nazywaną Ludowo-Demokratyczną. Leci, ląduje, wygrywa przekonująco i odchodzi na drugi krąg.

Wracając na nasze pastwiska i do naszych baranów. Przed nami kolejne rozdanie Pucharu Polski. Dwa tygodnie temu zainteresowani zamarli w bezruchu, gdy lewy obrońca, nie mylić z Lewym napastnikiem, wyciągał śnieżnobiałe kule. A potem znowu był temat do rozważań. Dlaczego słabsi prowincjonalni trafiają na siebie i wiadomo, że jeden z nich awansuje („awansuje dalej”, jak mawia z przekonaniem prawie ćwiartka dziennikarzy sportowych). A ci silni i możni wyrzynają się już na tak wczesnym etapie zamiast grać w finale. Ano choćby po to, by można było powiedzieć i napisać – przedwczesny finał!

U nas nikt nie przejmuje się zanadto logistyką. Pogoń tym razem pojedzie ze Szczecina tylko 500 kilometrów do Warszawy, a przecież jak mawiał nieodżałowany Kazimierz Górski – los mógł chcieć inaczej i wysłać ją w niemal dwukrotnie dłuższą podróż do Przemyśla. A takie Suwałki, (żal, że Wigry odpadły) mogły kiedyś dostać rywala z Jeleniej Góry albo i Wałbrzycha. Niby PP to turniej tysiąca drużyn, ale dość często zamienia się w podróż tysiąca kilometrów. W skrócie nie PTD, a PTK.
„Co było do udowodnienia”. Tak kończył prawie każde zadanie matematyczne mój kolega z tej samej ulicy, patrząc prosto w oczy licealnego belfra o mylącym nazwisku Głąb. A kilka lat wcześniej, jeszcze w podstawówce, ten sam kumpel mawiał trochę inaczej – „trzy w pamięci, cztery spuszczam”. To teraz 16 zostaje, 16 odpada. Nawet po bardzo udanym losowaniu ktoś wszak musi odpaść albo, jak to jest w eliminacjach MŚ i EURO, zostać w tej samej klasie, czytaj grupie.

Czasami żal wychodzić...

Ceremonie losowania to też temat na co najmniej sześciotomowy cykl książek. Fot. Łukasz Sobala/Pressfocus