Uparty jak osioł
Niels Frederiksen rotuje składem mistrzów Polski i zapowiada, że swojego sposobu nie zmieni.
Nielsa Frederiksena nie bronią jego decyzje. Fot. Tomasz Jastrzębowski/Foto Olimpik/PressFocus
Porażka 1:2 z Lincoln Red Imps w Lidze Konferencji zapisała się w niechlubnej historii polskiej piłki klubowej. Piłkarze Lecha Poznań słusznie zostali skrytykowani za to spotkanie, ale oberwało się także trenerowi Nielsowi Frederiksenowi. Duński szkoleniowiec nie uczy się na błędach, ale uparcie broni swoich pomysłów.
Drugoligowiec skarcił gwiazdy
Zeszły sezon dla Lecha Poznań był łatwiejszy, ponieważ grał tylko na dwóch frontach. Chociaż takie sformułowanie jest nadużyciem, ponieważ „przygoda” w Pucharze Polski zakończyła się już na pierwszej rundzie. Kolejorz pojechał do Rzeszowa mając na koncie serię pięciu zwycięstw z rzędu, gdzie zmierzyć miał się z drugoligową Resovią. Trener Frederiksen wystawił na tę rywalizację zawodników rezerwowych, chcąc zostawić najlepszych na ligę. Lechici w dosyć eksperymentalnym zestawieniu (Duńczyk dokonał aż ośmiu zmian w porównaniu z ostatnim ligowym meczem ze Śląskiem, które wygrali 1:0) chcieli zdominować Resovię i… sami zostali skarceni. Bomba zza pola karnego w wykonaniu Maksymiliana Hebla okazała się trafieniem na wagę awansu. – Zmiennicy też powinni sobie poradzić w takim meczu. Nie jestem zadowolony z postawy naszego zespołu. Wszyscy spisali się poniżej oczekiwań, nie tylko zmiennicy – mówił wtedy Frederiksen na konferencji pomeczowej.
Historia się powtórzyła
Starcie z mistrzem Gibraltaru miało być przyjemne, a okazało się… koszmarne. Frederiksen dokonał aż dziewięciu roszad w porównaniu z meczem z Pogonią Szczecin (2:2). Ostali się tylko Bartosz Mrozek oraz Pablo Rodriguez. Jak się skończyło? Podobnie jak z Resovią, czyli porażką, ale tym razem 1:2. Ponownie okazało się, że tak wielkie rotacje są nieopłacalne, ponieważ nie dość, że przyszedł przegrany mecz i brak punktów, to doszły jeszcze straty wizerunkowe, ponieważ Lechici stali się pośmiewiskiem w całym kraju. Ponadto zaboleć mogła także kieszeń właściciela Lecha - zwycięstwo w Lidze Konferencji to zarobek w wysokości 400 tysięcy euro, czyli mniej więcej połowa rocznej pensji kapitana Mikaela Ishaka. Kolejorz nie schylił się jednak po pieniądze, które leżą na ziemi. – Gramy dużo meczów, więc musimy dokonywać zmian. Mamy wielu dobrych zawodników, dlatego nawet mimo kilku rotacji ci piłkarze powinni sobie poradzić – tłumaczył swoje nieudane decyzje Frederiksen.
Rotacje, rotacje, rotacje…
W spotkaniu z Legią Warszawa mistrz Polski wyszedł w pierwszym „garniturze”, ale po grze wydawało się, że nie chce przede wszystkim stracić gola. Nic dziwnego, bo gra obronna to bolączka zespołu w obecnym sezonie. Wydaje się, że sam duński trenera pogubił się w trwających rozgrywkach i nie umie wydobyć pełni potencjału z zawodników. Jednak już w czwartek starcie Lecha z Gryfem Słupsk z czwartego poziomu rozgrywkowego w ramach Pucharu Polski. – Są potrzeby rotacji na niektóre mecze. Moglibyśmy grać cały czas jedną jedenastką, ale zawodnicy nie wytrzymaliby takich obciążeń. Będziemy rotować, tego spodziewam się również w czwartek – zapowiedział uparty w swoich poczynaniach, 54-letni opiekun Lechitów.
Miłosz Cebo
