Uczucie zazdrości
Paweł CZADO
Tak, wiem, że to bardzo brzydka przypadłość, niestety - w piłce nożnej jest elementem równie trwałym i nieusuwalnym jak Kolosy Memnona. Nie będę więc ukrywał: zazdroszczę w tej chwili Portugalczykom całym swym jestestwem.
Czego zazdroszczę po meczu w Porto:
a) że Portugalczycy potrafią postawić na swoim nawet, kiedy im nie idzie. Ewidentnie nie szło im w pierwszej połowie, nie szło bardzo długo... Nie będzie przesadą stwierdzenie, że w pierwszej połowie Biało-czerwoni byli lepsi i mogli prowadzić nawet więcej niż jedną bramką. Tyle że, co z tego?
b) że Portugalczycy świetnie potrafią sobie radzić z rolą faworytów. W ich wykonaniu to rzeczywiście imponujące. Rola faworytów polega na tym, że wygrywasz, kiedy masz wygrać i... zapominasz. Docisnęli, kiedy trzeba było i bezdyskusyjnie wygrali. Podejrzewam, że za trzy dni o tym meczu nikt w Portugalii nie będzie pamiętał. Jedynie kronikarze - praca wykonana i tyle;
c) że Portugalczycy kiedy poczują krew, nie okazują litości. Tak właśnie powinno się grać: jeśli możesz strzelić trzecią bramkę, zaraz potem próbuj wbić czwartą. Dojeżdżanie rywala to na swój sposób okazywanie mu szacunku;
d) że Portugalczycy potrafili przeprowadzić olśniewającą kontrę na własnym stadionie, taką która przyniosła powodzenie. Leao przy pierwszej bramce zrobił to perfekcyjnie - proszę zauważyć, że rozpoczął ten atak i zakończył. Są schematy i powtarzalność, są one wręcz nieodzowne w zawodowym futbolu, ale jednak fajnie, że nie zawsze one decydują o końcowym wyniku. Tak przynajmniej zdarzyło się w dzisiejszym futbolu. Przecież w meczu z Polską nikt nie oczekiwał od Portugalczyków skutecznych kontr;
e) że Portugalczycy mają takie dwie zielone mamby jak Bruno Fernandes i Bernardo Silva. Ich technika, swoboda i szybkość sprawiają, że nawet jeśli nie mają bezpośredniego wpływu na wynik, to sposób ich gry i tak osłabia przeciwnika jak jad. Piszę to tylko teoretycznie, bo w praktyce było inaczej - ten pierwszy strzelił wspaniałą bramkę. Za bajtla gola, kiedy piłka od laty wpadała do bramki, nazywaliśmy "brazyliją". Niech przynajmniej na jeden dzień będzie "portugaliją";
f) że Portugalczycy akceptują Cristiano Ronaldo z całym dobrodziejstwem inwentarza, akceptują takim, jakim jest. Ba, kochają go - jest przecież pomnikiem tamtejszego futbolu. Nie przeszkadzają im brzydkie momenty. A takie momenty w tym meczu bez wątpienia były. Zachowanie CR7 pod koniec pierwszej połowy było wręcz żenujące. W dogodnej sytuacji, atakując w polu karym Jana Bednarka, paskudnie sfaulował Polaka, a potem padł udając, że sam był faulowany i jak zwykle wyzywająco gestykulował. Ale z portugalskiego punktu widzenia: co z tego? Strzelił swoje bramki? Strzelił. Nie tylko z karnego, ale i przewrotką. I już...
g) że Portugalczykom sprzyjało szczęście, mieli wręcz jego pakiet. Wiem, że przy wyniku 5:1 brzmi to nieprawdopodobnie, ale taka jest prawda. Cóż, szczęście podobno sprzyja lepszym...
h) że Portugalczycy tracą bramkę dokładnie w momencie, kiedy nie jest to już istotne;
i) że portugalscy komentatorzy z pewnością wypowiadają mniej słów niż nasi. Nie da się przecież trajkotać jeszcze szybciej i jeszcze więcej! A jeśli da - nie chcę się o tym przekonywać!
Cóż: po takim wyniku im mniej jednak słów, tym lepiej. Daję więc Państwu i sobie spokój.
Tym razem Cristiano Ronaldo zapodał nam dwie bramki. Fot. PAP/Leszek Szymański