Kapitan Warty Mateusz Kupczak (z lewej) cieszy się po zdobyciu gola w meczu z Widzewem. Fot. Jakub Kaczmarczyk/PAP


Ucieczka spod gilotyny

Walcząca o utrzymanie Warta Poznań „załatwiła” Widzewa w pierwszym kwadransie niedzielnego meczu.


Mający nóż na gardle zespół trenera Dawida Szulczka rozpoczął mecz z wyżej notowanym Widzewem Łódź w imponującym stylu. W przypadku pierwszego gola (9 min) gospodarzom dopisało szczęście. Po dośrodkowaniu Jakuba Bartkowskiego w polu karnym gości nastąpiło spore zamieszanie. W końcu Kajetan Szmyt oddał strzał, futbolówka najpierw odbiła się od Mateusza Żyry, potem od Andrejsa Cigaņiksa i myląc Rafała Gikiewicza zatrzymała się dopiero w siatce.


Nieuznany gol

Łodzianie nie zdążyli jeszcze odetchnąć po tym ciosie, gdy zostali trafieni po raz drugi. W 12 minucie Szmyt złamał akcję do środka i próbował oddać strzał, lecz skiksował. Wyszło z tego podanie do kapitana Mateusza Kupczaka, który popisał się fenomenalnym uderzeniem fałszem, po którym piłka wylądowała w „okienku” bramki. Coś niesamowitego! Wprawdzie w 25 minucie łodzianie strzelili kontaktowego gola po dośrodkowaniu Noaha Diliberto i celnej główce Jordiego Sancheza, ale Luis Silva był na ofsajdzie i nieprzepisowo blokował Jędrzeja Grobelnego, więc sędzia Bartosz Frankowski słusznie nie zaliczył trafienia napastnika Widzewa. W 44 minucie podopieczni trenera Daniela Myśliwca złapali kontakt, gdy po dośrodkowaniu z lewej flanki Antoniego Klimka akcję zamknął Sanchez i głową wpakował piłkę do bramki.


Opanowanie chaosu

W II połowie Widzew dłużej utrzymywał się przy piłce, ale niewiele z tego wynikało. Warta broniła się na tyle skutecznie, by utrzymać korzystny wynik. W 92 minucie miała nawet wyśmienitą sytuację do zdobycia trzeciego gola, ale Tomasz Przikryl przegrał pojedynek sam na sam z Gikiewiczem. - Naszym głównym założeniem było opanowanie chaosu, na którym bazuje Warta - powiedział po meczu trener Widzewa Daniel Myśliwiec. - Nie chcę nikomu umniejszać, bo ten chaos wynika z mocnego i systemowego kontrpressingu. Musieliśmy opanować ten chaos. Trudno jest to jednak robić w momencie, gdy sami go tworzymy we własnych szeregach. Tutaj upatruję przyczyny naszej porażki - ocenił szkoleniowiec przyjezdnych. - Mieliśmy świadomość, że pressing będzie nas kosztował dużo energii, ale pamiętając mecz w Łodzi chcieliśmy oddalić grę od własnej bramki - tłumaczył trener Warty Dawid Szulczek. - Przez większość czasu się to udawało i wyglądało to dobrze. Dzisiejsze spotkanie przypomniało mi starcie z Rakowem. Zanim przeciwnik zdążył pokazać swoją jakość, zadaliśmy dwa ciosy. Jestem zadowolony z tego, że w II połowie nie daliśmy się zepchnąć, choć mieliśmy takie momenty.

Bogdan Nather