U mnie nie ma miejsca na fochy
Rozmowa z Tomaszem Strząbałą, byłym trenerem Górnika Zabrze, a obecnie drużyny Zepter KPR Legionowo
Mateusz Kosmala (z prawej) dołączył do legionowskiej ekipy, składającej się z zawodników, którym naprawdę się chce. Fot. Piotr Matusewicz / Press Focus
Na dobry początek zapytam jednego z najlepszych w kraju fachowców od handballu - co w polskiej trawie piszczy?
- Niby Legionowo leży blisko stolicy, ale nie wiem, co się dzieje. Jest nowy selekcjoner reprezentacji mężczyzn, są nowi asystenci, wszystko jest nowe, więc trzeba poczekać na owoce ich pracy.
Na reprezentację przyjdzie jeszcze pora, a teraz na pierwszym planie jest rozpoczynający się wkrótce sezon. Z jakimi nadziejami wystartuje Legionowo, które dzięki dobrym wynikom na finiszu minionych rozgrywek utrzymało się Orlen Superlidze?
- Wynik na koniec sezonu rzeczywiście był zadowalający, ale był moment, w którym nikt nie chciał się podjąć prowadzenia zespołu mającego sporą stratę punktową. Nikt nie liczył, że Legionowo zdoła się utrzymać w elicie.
Nikt, oprócz trenera Strząbały... Co pana przekonało do podjęcia się teoretycznie przegranej misji?
- Różne rzeczy. Po co miałem siedzieć w domu i się nudzić? Poza tym po nieudanym początku sezonu w Zabrzu trzeba było zmobilizować się do pracy, by przede wszystkim sobie udowodnić, że można zrobić coś pozytywnego. A tylko pracą można sobie poprawić psychikę, nastawienie, wszystko. Chciałem też udowodnić, że to, co się wydarzyło w Zabrzu, nie do końca było moją winą (grający w „kratkę” Górnik po 11 kolejkach miał 12 punktów i zajmował 11. miejsce - przyp. red.), tym bardziej że mało kto wspominał o niedawnych dokonaniach: medalach, europejskich pucharach. Zarzucano mi chybione transfery, co było nieprawdą, bo nie ja je przeprowadziłem. Nieprawdą było też to, że rozpieprzyłem zespół.
„Sport” o tym nie pisał...
- Powiem tak - zaufanie do pewnych ludzi i pewnych mediów mam nadal, dlatego ze „Sportem” zawsze chętnie porozmawiam.
Nie żal panu, że Bogdan Kmiecik, prezes i właściciel, zlikwidował klub z takim dorobkiem, tak ważny dla Zabrza i polskiego handballu?
- Już poprzedni sezon, gdy zdobyliśmy brązowy medal i zakwalifikowaliśmy się do europejskich pucharów, był optymalny, jeśli chodzi o wynik. Nawet bym powiedział, że sportowo był maksymalny, ponieważ przy budżetach klubów z Płocka i Kielc nic więcej w Superlidze nie można było ugrać. Pewnie dlatego po sezonie prezes i właściciel oznajmił, że zejdziemy niżej, ale chyba nikt nie myślał o likwidacji, tym bardziej, że końcówki poprzednich sezonów bardzo elektryzowały kibiców, hala wypełniała się po brzegi, transmitowano nasze mecze. Było wielkie zainteresowanie i zapotrzebowanie, ale nagle - w ciągu trzech-czterech miesięcy - klub przestał istnieć. To bardzo przykre.
Może trzeba było wcześniej reagować...
- Wcześniej trzeba było szukać sponsorów, którzy by jeszcze dołożyli coś do budżetu klubu, by odciążyć właściciela, albo nie dać mu tak absolutnej władzy. Ja to przeżyłem rok wcześniej w Tarnowie, gdzie czuło się, że Azoty wycofają się ze sponsorowania Unii. Proponowałem tam wtedy różne rozwiązania, tym bardziej że klub nie miał jakiegoś niebotycznego budżetu. Ale jak masz jednego darczyńcę, jak się przyzwyczaiłeś, że on będzie zawsze, to ciężko wziąć się do pracy, do szukania nowych źródeł finansowania. A zainteresowanie piłką ręczną w Tarnowie, podobnie jak w Zabrzu, było duże.
1 lutego objął pan legionowską „czerwoną latarnię” z ledwie pięcioma punktami na koncie. Pod pana wodzą drużyna przeszła imponującą metamorfozę, zdobywając aż 17 punktów w drugiej części sezonu i kończąc rozgrywki na przedostatnim, bezpiecznym miejscu w tabeli.
- Utrzymanie to przede wszystkim zasługa zawodników, którzy bardzo chcieli. To jest taka drużyna, która bardzo chce, czasami nawet aż za bardzo, dlatego nie wszystkie mecze jej wychodzą.
Legionowo pokazało, że nawet bez wielkich pieniędzy można wiele zdziałać determinacją, charakterem, zespołowością...
- Nie mamy wielkiego potencjału finansowego, ale także w nadchodzącym sezonie chcemy zrobić jak najlepszy wynik. Klub jest dobrze zorganizowany, dba się u nas o zawodników, jest dobra atmosfera. Superkomunikatywny prezes (Dominik Brinovec - przyp. red.) jest przy zespole, co też jest bardzo ważne. Latem wzmocniliśmy i przebudowaliśmy zespół. Mamy wielu nowych zawodników, więc musimy trochę poczekać, aż się porządnie zgramy. Jeżeli tylko kontuzje będą nas oszczędzać, to nie stawiając sobie Bóg wie jakich wyzwań, poradzimy sobie. Ale nie będzie łatwo, czeka nas ciężki sezon, chociażby z tego względu, że Mielec, który wszedł do Superligi, nie jest słabym zespołem jak na beniaminka, tylko mocnym i dobrze ułożonym.
Dobrą decyzję podjęła Superliga, nie dając „dzikiej karty” Śląskowi Wrocław, w efekcie czego elita składać się będzie z 13 zespołów, a kolejnym sezonie zostanie ograniczona do 12?
- Wymogi organizacyjne powinny dotyczyć nie tylko jakości zawodników, ale wielu innych aspektów. Szkoda, że taka decyzja została podjęta. Graliśmy sparing ze Śląskiem. To drużyna, która ma olbrzymi potencjał. Prawie wszyscy zawodnicy mają ekstraklasowe CV, są w szczycie wieku i śmiało mogliby rywalizować w Superlidze, a nie na jej zapleczu. Myślę jednak, że Śląsk wygra Ligę Centralną i spokojnie awansuje.
Takie docelowe ograniczenie Superligi do 12 zespołów jeszcze bardziej zahamuje dopływ młodzieży, a jeszcze większą rolę w polskiej lidze odgrywać będą obcokrajowcy.
- Tak będzie... Ilu zawodników trafiło z SMS-ów do Superligi? Ani jeden, a jeżeli ktoś podpisał kontrakt, to tylko dlatego, że został wypożyczony. A przecież 18- czy 19-letni zawodnik ma już papiery, by występować w najwyższej klasie rozgrywkowej, chociażby w Legionowie, jeżeli naturalnie jest prawidłowo prowadzony, fizycznie i technicznie. Ja wziąłem pod opiekę młodego prawoskrzydłowego Macieja Sawickiego i jestem z niego zadowolony. To wysoki, szczupły młodziak. Fizycznie jeszcze bardzo słaby, ale technicznie coś tam już umie, powoli zacznie się u nas rozwijać i będzie grał. I tak budowałem skład na nowy sezon – jeden dobry, doświadczony, 26-letni Mateusz Kosmala z Kwidzyna, a drugi młody, który ma ambicję i bardzo mu się chce pracować. U mnie w zespole nie ma nikogo, komu się nie chce, coś mu przeszkadza, albo ma fochy. Takich ludzi nie mamy w Legionowie.
Zastanowiło mnie, że przychodzący z SMS-u Sawicki jest słaby fizycznie. Nastolatkowie, czy generalnie młodzi zawodnicy nie wiedzą, jak wyrzeźbić „kaloryfer”, by nie ustępować swoim rówieśnikom z Zachodu?
- Trzeba stworzyć program zawodnikom, którzy w SMS-ie - oprócz tego, że biegają za piłką, uczą się rzucać i tak dalej - począwszy od 12. roku życia pracują nad sobą. Tak na przykład jest Danii, generalnie w Skandynawii, czy na Zachodzie. Chodzi o to, że w momencie osiągnięcia pełnoletności tacy zawodnicy - pod względem fizycznym - byli w pełni gotowymi do rywalizacji z seniorami. Z Maćkiem wcześniej nikt pod tym kątem nie pracował, więc teraz ze mną nadgania stracony czas i sam mówi: „Trenerze, to co ja tu robię, a co robiłem wcześniej, to jest kosmos”. I tyle w temacie.
No więc mamy odpowiedź, dlaczego poziom męskiej dorosłej, młodzieżowej i juniorskiej piłki ręcznej ustabilizowaliśmy w przedziale 17-20 miejsca w Europie. Dlaczego malutkie Wyspy Owcze wyprzedziły nas w szkoleniu i - co gorsza - w wynikach.
- Farerzy stworzyli spójny program i konsekwentnie go realizują. Wysyłają dzieci do silnej Danii, które tam się uczą piłki ręcznej. A popatrzmy na Egipt, z którego jeszcze nie tak dawno wszyscy się u nas śmiali. Teraz Egipcjanie systematycznie grają nie tylko w czołowej czwórce na mistrzowskich imprezach, nie tylko seniorskich, ale mają też utalentowaną i dobrze radzącą sobie młodzież. Aż miło na nich popatrzeć. Tymczasem w czerwcu mieliśmy u siebie młodzieżowe mistrzostwa świata, naprawdę ciekawy zespół, który zasługiwał na coś więcej niż 19. miejsce...
Rozmawiał Zbigniew Cieńciała
