Tyskie odkrycie wiosny
Rozmowa z Natanem Dzięgielewskim, napastnikiem GKS-u Tychy, który w dwóch pierwszych meczach rundy wiosennej strzelił trzy gole
20-letni Natan Dzięgielewski zaliczył wiosną świetne wejście w I lidze. Fot. Łukasz Sobala / Press Focus
– Nie. To przypadkowa zbieżność nazwisk i powiem szczerze, że nazwisko zapamiętałem, bo jest takie samo jak moje, ale ja wtedy miałem dziewięć lat, więc o szczegółach jego występów nie mogę zbyt wiele powiedzieć.
Co więc w pana przypadku stanowiło piłkarską inspirację?
– Wszystko zaczęło się od dziadka. Terzo Michelini, bo mój dziadek jest Włochem, zaprowadził mnie na pierwszy trening w Gromie Tychy, czyli w szkółce Krzysztofa Bergera. Była najbliżej mojego miejsca zamieszkania na osiedlu Balbina. Byłem wtedy w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Kilka lat później, gdy już przyszedł czas selekcji, to przez MOSM Tychy przeszedłem do Akademii Piłki Nożnej GKS-u Tychy i w Tyskim Sporcie zacząłem grać od kategorii U-14. Rok po roku piąłem się, aż z drużyn młodzieżowych trafiłem do rezerw, a z nich do pierwszej drużyny.
Który z trenerów na tym pierwszym etapie szkolenia szczególnie zapisał się w pana pamięci?
– Każdy na pewno miał swój wkład w mój rozwój, ale pod względem taktyki i mojego poruszania się po boisku, choć wtedy tak bardzo do tego nie przywiązywałem wagi, najbardziej pomógł mi Sebastian Szweda. Natomiast Szymon Tabacki, bo wiadomo, że w młodości, gdy coś nie idzie po naszej myśli, to człowiek szybko się zniechęca, trzymał mnie w ryzach i nie pozwolił, żebym przestał grać w piłkę, więc jemu też jestem bardzo wdzięczny.
Od razu był pan ustawiany w ataku?
– Tak. Od samego początku byłem albo jednym ze skrzydłowych, albo napastnikiem i na tych pozycjach czuję się najlepiej. Teraz występuję na „dziesiątce” przy ustawieniu z trójką obrońców, więc funkcjonuję trochę jak skrzydłowy, ale mam też swobodę, choć oczywiście ze swoich obowiązków też muszę się wywiązywać.
Pierwszy kontrakt z GKS-em Tychy podpisał pan 17 grudnia 2020 roku jako 16-latek. Czy już wtedy czuł się pan zawodnikiem pierwszej drużyny?
– O nie. Miałem za sobą krótki epizod w drugiej drużynie u trenera Jarosława Zadylaka, który też bardzo mi pomógł, ale ponieważ mój rocznik wywalczył awans do Centralnej Ligi Juniorów U-17, to trafiłem do drużyny prowadzonej przez Przemysława Pitrego, a następnie przeszedłem już do seniorów. Częściej trenowałem jednak z rezerwami i grałem w IV lidze, a czasem byłem zapraszany na zajęcia pierwszego zespołu. Z nim miałem okazję dwukrotnie pojechać na mecze wyjazdowe z Puszczą Niepołomice i Sandecją Nowy Sącz. Trener Artur Derbin nie zdecydował się jednak na wpuszczenie mnie na boisko i byłem lekko rozczarowany, bo miałem nadzieję, że pokaże się na arenach I ligi. Teraz z perspektywy czasu myślę, że było to na zasadzie oswojenia się z szatnią i atmosferą. A w ostatniej kolejce sezonu 2021/22 trener Zadylak dał mi szansę debiutu i 22 maja wszedłem na tyską murawę w meczu z Koroną Kielce.
Co szczególnie utkwiło panu w pamięci z tego występu?
– Tydzień przed tym meczem zostałem na stałe włączony do kadry i czułem, że to może być ten moment. Gdy dostałem powołanie na to spotkanie, w głowie zaczęło się roić od tysiąca pomysłów i pytań, a kiedy w 75 minucie zostałem zawołany z rozgrzewki, to czułem, jak buzują we mnie emocje. Nie wiedziałem, jak mam się zachować, tym bardziej że rodzina z dziadkiem na czele była na trybunach. Pamiętam też, że gdy w 79 minucie wchodziłem na boisko, zastępując Kamila Kargulewicza, to czułem niesamowitą radość, ale jednocześnie odpowiedzialność, bo przegrywaliśmy 0:1. Chciałem więc dać drużynie impuls do odrabiania strat i wypracowałem sytuację bramkową. Nie zaliczyłem jednak asysty, bo strzał Gracjana Jarocha został zablokowany przez bramkarza. Na szczęście mieliśmy jeszcze rzut karny, który został wykorzystany przez Krzyśka Wołkowicza i finalnie zdobyliśmy punkt za remis 1:1. Dlatego debiut wspominam fajnie i zawsze chętnie będę do niego wracał.
A jak wspomina pan pierwsze wyjście w podstawowym składzie 10 sierpnia 2022 roku?
– Graliśmy z Zagłębiem w Sosnowcu i przegraliśmy 0:1. Już troszkę wcześniej dowiedziałem się, że wystąpię od początku i też się bardzo cieszyłem. Bez względu na wynik pierwszy mecz w wyjściowej jedenastce też na zawsze zostaje w pamięci, tak samo jak przedmeczowa uwaga trenera Dominika Nowaka, że mam skakać do każdej górnej piłki, bo grałem na „dziewiątce”. Nie czułem się tam komfortowo, bo ta pozycja wymaga bardziej siły niż szybkości, która jest moim atutem.
W sezonie 2022/23 rozegrał pan w sumie 15 spotkań w tyskim zespole, w którym spędził pan też udaną dla drużyny rundę jesienną rozgrywek 2023/24, ale u trenera Dariusza Banasika nie zdobył pan zaufania. Jak się pan czuł zimą, odchodząc do drugoligowej Skry Częstochowa?
– Jesienią rozegrałem tylko trzy epizody i po konsultacjach z trenerem Banasikiem, prezesem i moimi menedżerami uznałem wtedy, że wypożyczenie będzie dla mnie szansą na ogranie. Nie do końca jednak wszystko poszło po mojej myśli, ale mimo wszystko zebrałem doświadczenie, które teraz procentuje.
Kiedy po powrocie do tyskiej szatni poczuł się pan pełnowartościowym graczem pierwszoligowego zespołu?
– Pod koniec ubiegłego roku miałem takie poczucie, że mogę dać dużo. W Legnicy zdobyłem pierwszą liczbę – jak się to mówi, bo miałem asystę. Po mojej wrzutce Wiktor Niewiarowski główką podwyższył wynik na 3:0. Ale tak naprawdę to w zimowym okresie przygotowawczym dotarło do mnie, że mogę swoje cele indywidualne połączyć z celem drużyny.
Z jakim nastawieniem rozpoczął pan rundę wiosenną?
- Zacząłem ją na ławce rezerwowych, więc gdy w 82 minucie spotkania z Wartą Poznań wchodziłem na boisko, to chciałem udowodnić sobie, a trenerowi dać sygnał, że mogą pomóc zespołowi, bo to jest najważniejsze. Ten mój gol na 3:1 strzelony w doliczonym czasie gry, dał więc drużynie spokój w ostatnich sekundach, a mnie na pewno większą pewność siebie.
Zagrał pan dlatego, że Julius Ertlthaler leczył grypę, a Tobiasz Kubik musiał pauzować po czwartej żółtej kartce.
– Nie patrzyłem tak na to. Wybór do wyjściowej jedenastki na mecz z Chrobrym potraktowałem jako swoją szansę. Skupiłem się na meczu, żeby zagrać jak najlepiej dla drużyny, a że udało się strzelić gole na 2:0 i 3:1 to tylko plus. Bardzo się z tego cieszę, a jeszcze bardziej, że po tej bramce, która zamknęła wynik, mogłem pobiec w kierunku trybuny naszych kibiców. To było niesamowite uczucie. Jestem z Tychów. Całe życie kibicowałem GKS-owi. Jak byłem małym chłopcem, to podawałem piłki na meczach i podziwiałem te piłkarskie spektakle. A teraz mogłem podbiec do naszych kibiców, dla których zawsze chciałem grać i sprawić im radość zdobywaniem bramek.
Kogo najbardziej z napastników GKS-u Tychy podziwiał pan jako młody kibic i chłopak do podawania piłek?
– Na pewno taką pierwszoplanową postacią drużyny przez wiele lat był Łukasz Grzeszczyk, więc gdy wszedłem do szatni i zobaczyłem go w niej, było mi bardzo miło. Na niego się w Tychach chodziło, bo był kapitanem, wykonawcą stałych fragmentów gry i wiele rzeczy na meczu kręciło się wokół niego. Świetnym napastnikiem był też Kuba Świerczok, który w sezonie 2016/17 strzelił dla GKS-u 16 goli. Pamiętam również Edgara Bernhardta, który grał w GKS-ie w latach 2017-2018, bo był bardzo uzdolniony technicznie.
Dlaczego gra pan z numerem 88?
– Nie ma w tym żadnego podtekstu. W drużynach młodzieżowych najczęściej grałem z siódemką, bo to numer Cristiano Ronaldo, a to mój idol i chciałem być taki jak on. Natomiast w seniorach już wiedziałem, że numer nie gra i skupiałem się na tym, co mam w głowie i sercu, a nie na plecach. Miałem więc numery 9 i 26, a ostatnio 88. Chciałem wziąć 8, ale Marcin Szpakowski już go sobie zarezerwował, więc wziąłem dwie ósemki.
Kto najbardziej cieszył się z panem z dwóch goli strzelonych Chrobremu?
– Cała rodzina była na meczu. Dziadek Terzo, babcia Agnieszka, mama Daria, 11-letni brat Borys, który gra w tenisa, wujek Łukasz, ciocia Milena i ojczym Łukasz bardzo mi kibicowali i cieszyli się ze mną.
Skoro tak dobrze się zaczęło, to jakie będą kolejne kroki Natana Dzięgielewskiego? Mamy czekać na hat tricka?
– Chciałbym, żeby ta runda skończyła się sukcesem GKS-u Tychy. Na tym mi najbardziej zależy, ale chcę być ważną częścią drużyny, która coś osiągnęła. Zrobię wszystko, żeby moje liczby, czyli bramki i asysty dawały punkty zespołowi, który ma swój cel i żebyśmy na koniec sezonu świętowali razem z kibicami i rodzinami. A jeżeli chodzi o hat tricki, to w rezerwach dwa razy na naszym bocznym boisku zdarzyło mi się poszaleć, bo Unii Racibórz strzeliłem cztery gole, a Tempu Puńców – trzy. Oczywiście cieszyłbym się bardzo z hat tricka w I lidze i byłoby to niesamowite uczucie, ale przede wszystkim skupiam się na tym, żeby jak najwięcej dać naszej drużynie. Tym bardziej że koledzy w szatni zareagowali bardzo miło. Gratulowali mi i na pewno dało się odczuć, że są szczęśliwi z mojego osobistego osiągnięcia, ale też dbają o to, żebym – jak to się mówi – nie odleciał. Nie mam takich tendencji, ale ludzi, którzy dbają, żebym twardo stąpał po ziemi, nigdy nie za dużo. Cieszę się więc, że mam taką szatnię, która tego pilnuje, ale jednocześnie pozwala marzyć, a moim piłkarskim marzeniem jest zagrać w reprezentacji Polski.
Rozmawiał Jerzy Dusik