W błękitnej części Manchesteru cieszono się z awansu do finału FA Cup tak, jakby już udało się go wygrać. Nie inaczej było z Pepem Guardiolą. Fot. Gareth Evans/News Images/SIPA USA/PressFocus


KAZIMIERZ MOCHLIŃSKI Z LONDYNU


Tylko jeden powrót na Wembley

– To najwspanialsze zwycięstwo wywalczone przez jakąkolwiek drużynę pod moim kierownictwem – tak Pep Guardiola określił awans Manchesteru City do finału Pucharu Anglii po pokonaniu 1:0 Chelsea


Stało się to zaledwie 3 dni po wyeliminowaniu City z Ligi Mistrzów przez Real Madryt. Wielki trener przyznał z ulgą, że jego podopieczni zdołali się pozbierać po fizycznym wysiłku i psychologicznym rozczarowaniu. „Królewscy” wygrali w ćwierćfinale Champions League po rzutach karnych.


Osobiste ocalenie

Guardiola nie oceniał wysoko piękna gry City w meczu z Chelsea. Raczej próbował docenić wytrwałość swojej ekipy i gotowość do walki, ostatecznie wynagrodzoną przez decydującą bramkę strzeloną na Wembley przez Bernardo Silvę w 84 minucie. Było to dodatkowo warte podziwu i godne gratulacji, bo przeciwko Realowi to właśnie Silva nie trafił kluczowego karnego, kończąc okres bycia City klubowym mistrzem Europy – od zdobycia tego tytułu w Stambule w zeszłym roku. Bernardo Silva rozpaczał, że zawinił i zawiódł kolegów, co kosztowało ich koniec nadziei na obronę tytułu. Po starciu z Realem nie dało się go pocieszyć, ale na Wembley znów pokazał,że jest jednym z najlepszych piłkarzy na świecie.

Tym razem tylko jedna bramka zadecydowała o awansie do finału FA Cup. Co więcej, już po zaledwie ok. 20 minutach było widać, że Bernardo Silva wyraźnie się męczy. Gdy zbliżało się widmo kolejnej dogrywki – jak później przyznał sam Guardiola – Portugalczyk miał zostać zastąpiony. Właśnie w tym momencie strzelił decydującego gola. – Szczególnie cieszę się z Bernardo. Tak jak w życiu, tak w piłce nożnej nie zawsze dostaje się drugą szansę, ale Bernardo swoją wykorzystał! Po tym, co przeżył z Realem, to nie było dla niego łatwe – mówił szkoleniowiec „Obywateli”.


Brak innych możliwości

Bernardo nie był jedynym, dla którego występ na Wembley był szalenie trudny. Wszyscy zawodnicy City cierpieli po wielkim wysiłku z Realem. Jak podkreślił Pep, wygrywanie dodaje siły, a po porażkach ma się o wiele mniej energii, szczególnie po wyrównanych spotkaniach. Starcie z Realem zakończyło się po 120 minutach i ostatnim strzale z karnego wykonanym około godziny 23.00. Co więcej, City miało trzech graczy, którzy spędzili sporo czasu w tym sezonie poza kadrą z powodu poważnych kontuzji i wszyscy oni musieli przedwcześnie zejść z boiska w Lidze Mistrzów. Ani Erling Haaland, ani Kevin De Bruyne, ani Manuel Akanji nie mogli dokończyć zadania z Realem. Haalanda nie był nawet na ławce rezerwowych na półfinał z Chelsea. De Bruyne i Akanji musieli zagrać na Wembley od początku. Po prostu City... brakowało innych możliwości. Guardiola zmienił czterech zawodników względem wyjściowego składu na Real, więc siedmiu musiało znowu stanąć do boju. Był wśród nich m.in. kapitan Kyle Walker, który wrócił po kontuzji na ćwierćfinał LM i raz jeszcze na Wembley wytrwał cały mecz. W opozycji do niego był John Stones, dodając kłopotów swojemu trenerowi poprzez przymusowe zejście po pierwszej połowie. Po pierwszych 45 minutach City ledwo się ruszało i co niezwykłe – nie zdołało oddać nawet jednego celnego strzału


Skupieni na przetrwaniu

W końcu gracze Guardioli znaleźli sposób na przedostanie się do kolejnego wielkiego finału. Ich radość po usłyszeniu ostatniego gwizdka była nie do powstrzymania. Świętowali jak rzadko wcześniej, mimo przecież wszystkich poprzednich sukcesów w pucharach i w lidze. – Tym razem po prostu musieliśmy przetrwać i przejść dalej – przyznał Pep. – Próbowaliśmy przede wszystkim się nie poddać. Chcieliśmy dalej trwać w tej konkurencji i jakoś zdołaliśmy ocaleć. Ale nie było to wcale łatwe. Przez długie okresy trzeba było skupić się wyłącznie na przetrwaniu i zrobiliśmy to, mimo że wielu graczy nie grało na swoim najwyższym poziomie, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Popełniliśmy sporo błędów, ale nasza waleczność była wielka. To, czego dokonaliśmy tym razem, to jeden z największych wyczynów, jakie widziałem w jakiejkolwiek grupie graczy. Występowaliśmy w niesamowicie trudnych warunkach. Po 120 minutach mierzenia się z Realem Madryt ledwie trzy dni później zmuszono nas do kolejnego wielkiego wysiłku – mówił Katalończyk, nawiązując do głośno komentowanej w Anglii kwestii napiętego terminarza i odpoczynku.


Dla Bernardo Silvy bramka zdobyta w meczu z Chelsea miała szczególne znaczenie. Fot. Andy Sumner / Focus Images / MB Media / PressFocus


Musi chronić swoich piłkarzy

– Do pewnego stopnia jesteśmy do tego przyzwyczajeni – kontynuował Guardiola. – Przez 7 lat gramy co 3-4 dni, dwa razy w tygodniu, docierając do końcowych faz rywalizacji w każdych rozgrywkach, w jakich uczestniczymy. Ale jest to bardzo trudne do podtrzymania i kontynuowania. Przegrana z Realem dosłownie nas wykończyła. Tak dobrze z nim graliśmy, tak się staraliśmy, to był wysiłek na wysokim poziomie, lecz ostatecznie pozostał bez skutku. Wyczerpaliśmy się fizycznie i nie otrzymaliśmy żadnej nagrody. Dostaliśmy tylko eliminację i trudne do przetrawienia emocje, ale nie możemy za bardzo narzekać. Jestem niesamowicie zadowolony z wygranej w półfinale FA Cup. Jestem niesamowicie radosny z możliwości gry w ćwierćfinale LM. Żałuję tylko, że nie dano nam przynajmniej jednego dodatkowego dnia na odpoczynek. Dla piłkarzy taki wysiłek jest bardzo eksploatujący. Nie mogą utrzymać poziomu ani fizycznego, ani technicznego. Taka sytuacja jest nie do przyjęcia. Ja chcę chronić swoich graczy. To mój obowiązek. Nie proszę o żadne wyjątkowe traktowanie. Biorąc pod uwagę, jaki sezon rozgrywamy, chciałoby się więcej odpoczynku. Jednak kiedy jest się już na stadionie, trzeba dać z siebie wszystko, co się ma i wykonać zadanie na jak najlepszym poziomie. Tym razem w końcu dostaliśmy kolejną nagrodę, jaką jest miejsce w finale – powiedział szkoleniowiec.


Piłkarze w lodówce

– Nie zapomnimy o naszej wspaniałej grze z Realem i smutku, który nam pozostał, ale nie możemy mieć z tego powodu żalu. Trzeba podnieść się na duchu i wrócić do normalnego poziomu mentalnego. Teraz wszyscy się żegnamy, a piłkarzy wsadzamy „do lodówki”. Przez kilka dni się nie zobaczymy, nie będziemy trenować. Po prostu będziemy odpoczywać. Spędzimy trochę czasu tylko z rodzinami, a potem zaczniemy od nowa – zdradził Pep Guardiola.

Pokonanie Chelsea daje City szanse zdobycia dubletu – mistrzostwa i Pucharu Anglii. Tymczasem londyńczycy w pierwszym sezonie pod wodzą trenera Mauricio Pochettino skończą bez żadnego trofeum. Były szkoleniowiec Tottenhamu w dalszym ciągu nic nie wygrał w angielskiej piłce nożnej. Pozostaje tylko staranie się o ligową kwalifikację do jakiegoś europejskiego pucharu, lecz nie będzie to łatwe. Jest już pewne, że Chelsea szybko nie dostanie się z powrotem do Ligi Mistrzów.


Wrócą tylko raz

Najgorsze jest w tym wszystkim to, że klub ten stracił swoją starą umiejętność zwyciężania na Wembley. Chelsea była niepokonana w poprzednich 8 meczach we wszystkich rozgrywkach – do spotkania na narodowym stadionie w lutym, gdy przegrała z Liverpoolem w finale Pucharu Ligi. Wtedy przeciwnik był całkowicie wyczerpany i osłabiony przez kontuzje. Podobnie było teraz z City. Ani razu jednak „The Blues” nie wykorzystali sytuacji i... nie strzelili nawet gola. Dwukrotnie przegrali 0:1. W półfinale osłabił ich fakt, że ich nowa gwiazda, Cole Palmer, czołowy strzelec, grał z naciągniętym mięśniem w udzie. Zagrał cały mecz, ale bez efektów. Reszta drużyny nie potrafiła go zastąpić. Za to Manchester City natychmiast podniósł się po przykrym przeżyciu z Realem. Miał wielką nadzieję powrócić na Wembley w czerwcu, by obronić tytuł Ligi Mistrzów, gdyż właśnie w Londynie odbędzie się finał tegorocznych rozgrywek. Tak się jednak nie stanie. City wróci na Wembley tylko w maju, by obronić Puchar Anglii.