Twierdza w zgliszczach
Raków zazwyczaj nie przegrywał na własnym obiekcie. Tym razem przychodzi przełknąć gorycz porażki.
RAKÓW CZĘSTOCHOWA
Po raz kolejny w ostatnich grach na stadionie przy Limanowskiego częstochowianie nie mogą zdobyć choćby punktu. To zaskakujące. Ekipa trenera Marka Papszuna przez większość przegranego 0:1 meczu z Cravovią prezentowała się jednak, mówiąc delikatnie, słabo. - Panowała świetna atmosfera, jednak my zawiedliśmy. Wynik jest najważniejszy, a ten jest dla nas bezwzględny. Był to dynamiczny mecz, w którym jednak zabrakło jakości. W drugą połowę weszliśmy źle. W prosty sposób straciliśmy bramkę. Dopiero w ostatnich 15 minutach weszliśmy na swoje obroty. Piłkarze brali ciężar gry na siebie. Takiej drużyny oczekuję - powiedział po meczu Marek Papszun.
Nie ma wymówek
Szkoleniowiec Rakowa nie usprawiedliwiał swoich zawodników. I słusznie, ponieważ zespół przez długi czas nie mógł wejść na swoje obroty. Przeciętnie na boisku prezentował się choćby Adriano Amorim, ten sam, który w Lublinie potrafił wziąć na siebie ciężar akcji, wejść w drybling i wykreować sytuację. Podobnie z Ante Crnacem. Patryk Makuch wyglądał na zagubionego. Można było odnieść wrażenie, że częstochowianom zabrakło nawet agresji w odbiorze piłki. A to przecież ich znak firmowy.
Widać szczególnie po nowych zawodnikach, że potrzebują jeszcze chwili, by wejść w odpowiedni, częstochowski, tryb treningowy i zacząć stosować się do zasad i schematów taktycznych Rakowa. Jak jednak mówi po meczu trener częstochowian, to nie ma na to czasu. - Trzeba grać i punktować. Nie ma wymówek. Wiele okoliczności, choćby zdrowotnych, nam przeszkadzało. Mimo to musimy sobie z tym radzić. Zbyt dobrze pracujemy i poświęcamy się, by przegrywać u siebie - dodaje szkoleniowiec Rakowa. W starciu z Cracovią na boisku zameldowało się kilku debiutantów, choćby Lazaros Lamprou czy Jonatan Braut Brunes. Ich wejście nie dało jednak odpowiedniego impulsu. Może zmieni się to w kolejnych meczach.
Ekipa z Limanowskiego nie zasłużyła jednak na jakiekolwiek rozgrzeszenie. Przemawiają za tym statystyki. Częstochowianie na 18 prób ledwie siedem razy uderzyli celnie na bramkę Henricha Ravasa. Słowak kilka razy, szczególnie w ostatnich minutach musiał faktycznie wykazać się umiejętnościami. Jednak mowa o samej końcówce gry, gdy Raków został przyparty do muru. Dodatkowo miał bardzo dobre okazje strzeleckie, jak choćby dwa uderzenia Bogdana Racovitana z kilku metrów, gdy trafił w bramkarza Cracovii.
Wiele do poprawy
Najwyraźniej pierwszy mecz uśpił czujność tych, którzy widzieli problemy Rakowa. Przykładem jest defensywa, tak statyczna przy straconej bramce, na co zwracał uwagę szkoleniowiec częstochowian po meczu. Goście z Krakowa nie pokazali nazbyt wiele w ofensywie. Nawet gol to duża doza przypadku. Nikt nie wmówi, że Cracovia wypracowała gola długo budowanym atakiem. Wystarczył centrostrzał Mikkela Maigaarda na początku drugiej połowy, by defensywa gospodarzy z bramkarzem na czele zapomniała, jak gra się w piłkę.
Patrząc na pierwsze dwa spotkania, to kilku zawodników może obawiać się o miejsce w składzie zespołu. Szczególnie tyczy się to Władysława Koczergina, który przedwcześnie opuścił boisko z powodu urazu. - Mam nadzieję, że skończy się na mocnym stłuczeniu. To dla nas ważny zawodnik. Gdyby on teraz wypadł, to byłaby to dla nas duża strata - dodaje szkoleniowiec Rakowa. W przypadku dłużej nieobecności ukraińskiego pomocnika jego miejsce zapewne zająłby Ben Lederman, co byłoby wielką niewiadomą, szczególnie, że jeszcze niedawno mówiono o jego potencjalnym odejściu z klubu.
(ptom)
2
SPOTKANIA z rzędu Raków przegrał na własnym obiekcie. Na koniec poprzedniego sezonu uległ Śląskowi. Nowy sezon przy Limanowskiego rozpoczął od porażki z Cracovią.