Twarde jak skały!
Biało-czerwone skopiowały wyczyn z poprzedniego mundialu i znalazły się w ćwierćfinale. Teraz czeka je spotkanie z Włoszkami!
Martyna Łukasik (na pierwszym planie) nie tylko solidnie punktuje, ale również dobrze przyjmuje. Fot. Volleyball World
MISTRZOSTWA ŚWIATA
Polki podczas turnieju w Tajlandii nie oszczędzają kibiców i dostarczają im sporo emocji. Po niezwykle emocjonującym meczu z Niemkami, w 1/8 finału znów zwyciężyły po tie-breaku, tym razem z Belgią. Biało-czerwone w ćwierćfinale zmierzą się z mistrzyniami olimpijskimi, Włoszkami. Na pewno czeka je niezwykle trudne zadanie, ale nie mamy nic przeciwko, by ponownie wygrały w pięciu setach!
Siła mentalna
Nasze siatkarki może nie błyszczą formą. Obok świetnych momentów mają zdecydowanie słabsze, zdarzają im się przestoje. Trener Stefano Lavarini od początku stawia na wypróbowany skład, jednak w trakcie gry dokonuje trafnych zmian. Paulina Damaske w meczu z Niemkami zastąpiła Martynę Czyrniańską i była niewątpliwie jedną z bohaterek. W meczu z Belgią ten manewr został powtórzony i ponownie nie zawiodła, zdobywając cenne punkty. Magdalena Stysiak ma prawo czuć się zmęczona i i jej gra z Belgią była dość toporna. W 2. secie została zastąpiona przez Malwinę Smarzek i zmienniczka spisała się bez zarzutu - do 9 punktów w ataku dołożyła po dwa blokiem i serwisem. Stysiak pojawiła się na parkiecie w drugiej części tie-breaka i znów atakowała z odpowiednią werwą.
O wygranych z Niemkami i Belgijkami decydowała przede wszystkim siła mentalna. Niemki miały cztery piłki meczowe, ale nie potrafiły ich wykorzystać. Z Belgią było nieco mniej dramaturgii, bo w decydującej odsłonie Biało-czerwone miały przewagę i konsekwentnie zmierzały do celu.
Huśtawka nastrojów
Już po pierwszych akcjach meczu z Belgią byliśmy przekonani, że nie będzie łatwo. Wynik oscylował wokół remisu, ale dobra gra przy siatce i w obronie Agnieszki Korneluk sprawiły, że udało się wypracować solidną, 6-punktową przewagę (15:9). Jednak ni stąd, ni zowąd zdarzyła się naszym paniom drzemka i ambitne Belgijki doprowadziły do 16:16. Potem znów było przez chwilę punkt za punkt. Rywalki po udanym bloku objęły prowadzenie 24:21. Do gry powróciły Katarzyna Wenerska i Stysiak. Wszystko skończyło się przegraniem seta na przewagi, a można było tego uniknąć, bo było wiele okazji, by zakończyć grę w regulaminowym czasie i wtedy pewnie nie byłoby tie-breaka.
Po takim zakończeniu seta w zespole Lavariniego zapaliła się czerwona lampka. Już na kolejna wpadkę nie można było sobie pozwolić. Gra nie była olśniewająca i znów wszystko kręciło się wokół remisu (17:17). Na parkiecie miejsce Stysiak zajęła Smarzek i gra nabrała tempa. Po bloku rozgrywającej Wenerskiej prowadziliśmy 20:18 i od tego momentu zespół zaczął solidnie punktować.
W kolejnej partii wszystko było pod naszą kontrolą. Szybko wypracowana przewaga była stale powiększana. Wygrana do 17 nas uspokoiła i byliśmy przekonani, że nic złego w tym meczu nie może się wydarzyć.
Opór rywalek
Niezwykle solidna w ataku Martyna Łukasik i trudny serwis Smarzek były podstawą wygranej w 3. secie. Jednak rywalki szybko wyciągnęły wnioski i nie zamierzały ułatwiać zadania naszemu zespołowi. Ze strony Pauliny Martin i Britt Herbots groziło nam największe zagrożenie. One solidnie punktowały, zaś Elise Van Sas raz po raz posyłała kąśliwe serwisy na naszą stronę. Po takich akcjach Belgijki objęły prowadzenie 18:14, a potem 21:15. Mimo ambitnej postawy Biało-czerwone nie były w stanie odrobić tych strat i znów tie-break! W nim było trochę nerwowo. Pod siatką pojawiła się Aleksandra Gryka za Magdalenę Jurczyk. Znów swoje trzy grosze dołożyła Damaskę. Przy stanie 12:9 Belgijki nie wytrzymały nerwowo i sprawiały wrażenie, że pogodziły się z porażką.
Przed wyjazdem do Tajlandii mówiło się, że awans do ćwierćfinału jest obowiązkiem. Niektórzy mówili nawet o medalu, jednak z taką grą trudno marzyć o pokonaniu Italii. A może nastąpi eksplozja formy i Biało-czerwone stawią czoło świetnie od dłuższego czasu usposobionym mistrzyniom olimpijskim z Paryża? Jedno jest pewne - trzeba się wspiąć na siatkarskie Himalaje i walczyć od początku do końca!
◼ Polska – Belgia 3:2 (25:27, 25:20, 25:17, 22:25, 15:10)
POLSKA: Wenerska, Łukasik (20), Korneluk (15), Stysiak (15), Czyrniańska (5), Jurczyk (3), Szczygłowska (libero) oraz Kowalewska, Smarzek (13), Łysiak, Damaske (8), Gryka (3). Trener Stefano LAVARINI.
BELGIA: Van Sas (10), Herbots (23), Lemmens (8), Radovic (3), Martin (19), Van Avermaet (6), Rampelberg (libero) oraz Nagets, Demeyer (1), Krenicky (1), Verhelat (1). Trener Kreis VANSRICK.
Sędziowały: Joo-Hee Kang (Korea Płd.) i Sasiprapa Pimthongkhonburi (Tajlandia). Widzów 3621.
Przebieg meczu
I: 10:9, 15:9, 19:20, 25:27.
II: 10:7, 15:14, 20:18, 25:20.
III: 10:5, 15:9, 20:15, 25:17.
IV: 10:9, 14:15, 15:20, 22:25.
V: 5:3, 10:8, 15:10.
Bohaterka – Martyna ŁUKASIK.
(sow)
POD SZATNIĄ
Magdalena STYSIAK: - Nie zagrałyśmy najlepszego spotkania. Kolejny mecz do nauki. To ważna lekcja. Nie byłyśmy przygotowane na aż tak dobrą grę Belgijek. Kolejny raz powtarza się, że jesteśmy drużyną. Nie gramy jednym składem. Ciągle jesteśmy jedną wielką rodziną. Nieważne, kto wchodzi na parkiet, są to superwejścia.
Aleksandra SZCZYGŁOWSKA: - Belgijki były bardzo dobrze przygotowane. Widać było, że bardzo chcą wygrać. My z kolei w pewnym momencie zaczęłyśmy robić zbyt dużo błędów. Kiedy jednak mamy nóż na gardle, budzimy się i pokazujemy charakter.
Martyna ŁUKASIK: – Im większe są w nas emocje, tym łatwiej nam się gra. Momentami nam tych emocji trochę brakowało. Nie chcę powiedzieć, że odpuszczałyśmy, ale po prostu brakowało konsekwencji, czasem przychodziła myśl, że samo się wygra. Mówiłyśmy jednak sobie, że nie można odpuścić, bo Belgijki się przed nami nie położą, tylko musimy same sobie wywalczyć awans.
