Gol Bartosza Bidy (z lewej) nie przysporzył Podbeskidziu nawet punktu w meczu z Lechią. Fot. Krzysztof Dzierżawa/PressFocus


Trudna przeprawa lidera

Podbeskidzie może mieć pretensje tylko do siebie, że z Lechią nie zdobyło choćby punktu. Przy obu straconych golach więcej mógł zrobić Patryk Procek.

 

Nie jedną, a dwie zmiany na środku obrony przeprowadził trener Jarosław Skrobacz, który oprócz pauzującego za kartki Daniela Mikołajewskiego posadził na ławce także Tomasza Jodłowca. Ich miejsce w składzie zajęli Jan Hlavica i Piotr Tomasik, dla których było to pierwsze znalezienie się w wyjściowym składzie w tym roku. Miejsce w składzie na rzecz Sylwestra Lusiusza stracił także Jakub Kisiel. Gospodarze od początku starali się doskakiwać wysokim pressingiem i utrudniać Lechii próby rozgrywania piłki. Nic dziwnego, bo drużyna gdańska odniosła wiosną komplet zwycięstw i imponuje formą strzelecką. Podbeskidzie odgryzało się szybkimi kontrami, a jedną z takich zapoczątkowało w 14 minucie długie podanie Mateusza Ziółkowskiego do Maksymiliana Banaszewskiego. Skrzydłowy zagrał płasko na 16 metr do nadbiegającego z głębi pola Bartosza Bidy, a ten strzałem w lewy róg bramki Lechii dał prowadzenie gospodarzom.

Stracony gol podciął skrzydła drużynie gości, która na dobrych kilka minut oddała inicjatywę „góralom”, a piłkarze trenera Skrobacza konsekwentnie realizowali założenia taktyczne rozbijając w zarodku wszelkie próby budowania ataku pozycyjnego. Najlepszą okazję do wyrównania Lechia stworzyła sobie w 36 minucie. Po wymianie kilku podań z woleja z okolicy pola karnego uderzył Tomas Bobczek, a interweniujący Patryk Procek odbił strzał przed siebie. Tam dopadł do piłki Camilo Mena, ale jego strzał z pięciu metrów… poszybował wysoko nad bramką. Podbeskidzie blisko zdobycia drugiego gola było jeszcze przed przerwą, gdy kolejny raz Ziółkowski na skrzydle „wkręcił” w murawę Maksyma Chłania, a Bida o ułamek sekundy spóźnił się, by dostawić nogę do płaskiego podania i skierować piłkę w kierunku bramki.

 

Po zmianie stron błyskawicznie do odrabiania strat ruszyła Lechia. Jeszcze w 49 minucie bardzo dużo szczęścia mieli gospodarze, gdy po rzucie rożnym piłka spadła w okolicy narożnika pola bramkowego, a po płaskim strzale Tomasza Neugebauera przeleciała pomiędzy nogami dwóch graczy Podbeskidzia, uderzyła w słupek i wpadła wprost w ręce Procka. Dwie minuty później było już 1:1. Z rzutu wolnego egzekwowanego zza pola karnego nad murem uderzył Iwan Żelisko i zmieścił futbolówkę tuż przy „krótkim” słupku.

 

Podbeskidzie mogło i powinno prowadzić od 63 minuty, gdy skuteczny pressing Banaszewskiego sprawił, że piłkę na linii pola karnego stracił Andrei Chindris, a Maksymilian Sitek przed sobą miał tylko bramkarza. Skrzydłowy uderzył „na siłę” i z kilku metrów posłał piłkę obok słupka. Minutę później kolejną dobrą okazję zmarnował Bida, gdy skiksował uderzając z kilku metrów.

Gdy inicjatywę na murawie miało Podbeskidzie, to goście z Gdańska przeprowadzili akcję na wagę trzech punktów. W 80 minucie z lewej strony boiska w pole karne dośrodkował Miłosz Kałahur, a piłka uderzona głową przez Kacpra Sezonienkę poszybowała do siatki Podbeskidzia.

 (gru)