Tottenham wreszcie coś wygrał!
Koniec z kompromitowaniem się i z byciem wyśmiewanymi! Spurs w końcu odkurzyli gablotę i włożyli do niej trofeum, pokonując w „angielskim” finale Ligi Europy Manchester United!
Brennan Johnson (z lewej) strzelający jedynego gola w finale Ligi Europy. Fot. PAP/EPA
Brzydko, ale skutecznie
Kibice w Bilbao nie doświadczyli szczególnego widowiska. Dość dużo było niedokładności i „obcinek” po obu stronach. Najpierw trochę atakowali jedni, potem atakowali drudzy. Dużą rolę odgrywały dośrodkowania i stałe fragmenty – w końcu tego typu piłkarskie elementy charakteryzują zespoły z dołu tabeli. Wczorajszy finał był wyjątkowy pod względem miejsc zajmowanych w swojej lidze przez finalistów. Nigdy bowiem drużyny walczące o europejski puchar nie były... tak nisko notowane.
W pierwszej połowie po obu stronach zdarzały się namiastki okazji, ale więcej było szarpaniny. Kluczowa okazała się 42 minuta, kiedy padł gol zgodny z charakterystyką spotkania. Pomocnik Spurs Pape Mateta Sarr dośrodkował z lewej strony, a piłka pod bramką „zakręciła się” gdzieś pomiędzy broniącym Lukem Shawem a atakującym Brennanem Johnsonem. Ostatecznie lepszy okazał się ten drugi, który brzydko, ale skutecznie wpakował futbolówkę do siatki, dając Tottenhamowi prowadzenie! United musieli gonić, po raz 31. w tym sezonie tracąc bramę na 0:1. Żaden angielski zespół im w tym kontekście nie dorównuje.
Ekwilibrystyczna interwencja
Druga połowa stała pod znakiem nawet nie tyle przewagi, co wręcz dominacji ekipy z Manchesteru. Spurs pod wodzą Postecoglou preferują ofensywny i widowiskowy futbol, ale po przerwie w Bilbao... nie oddali ani jednego uderzenia! Londyńczycy kilka razy wychodzili z wydawałoby się groźnymi kontrami, ale wszystkie partaczyli. Na boisku liczyły się tylko Czerwone Diabły. Tottenhamowi nie pomogło ani wpuszczenie kapitana Heung-min Sona (który niedawno wrócił po kontuzji), ani przejście na piątkę obrońców po wejściu Danso. United kotłowali w „szesnastce” rywali głównie po stałych fragmentach, z którymi ich przeciwnicy mieli gigantyczne problemy. Sytuacje mieli Leny Yoro (i to dwie) czy Bruno Fernandes, ale zdecydowanie najlepszą miał Kasper Hojlund w 68 minucie. Strzegący londyńskiej bramki Guglielmo Vicario nie był wczoraj najpewniejszy w łapaniu czy piąstkowaniu, stąd gdy wyszedł do dośrodkowania... piłka odbiła się od jego głowy, dzięki czemu również głową uderzyć mógł Hojlund. Futbolówka leciała do siatki, ale z linii bramkowej w ekwilibrystyczny sposób wybił ją Micky van de Ven!
Cóż za parada!
Końcówka zrobiła się nerwowa. Sypały się kartki dla piłkarzy i sztabu, Tottenham bronił nawet nie tyle konsekwentnie, co po prostu rozpaczliwie. Sędzia Felix Zwayer z Niemiec doliczył aż 7 minut i w ostatniej z nich przed kapitalną szansą stanął ten, który zawinił przy jedynym golu – Luke Shaw. Jego główkę kapitalnie jednak wybronił Vicario, zamazując wszelkie niepewne interwencje, jakich się dopuścił! To był ostateczny argument przemawiający za zwycięstwem Spurs. Nie było ono piękne – ale skuteczne. Jakże inne niż cały Tottenham w tym sezonie.
Piotr Tubacki
◼ Tottenham – Manchester United 1:0 (1:0)
1:0 – Johnson, 42 min
TOTTENHAM: Vicario – Porro, Romero, van de Ven, Udogie (90. Spence) – Bentancur, Bissouma – Johnson (79. Danso), Sarr (90. Gray), Richarlison (67. Son) – Solanke. Trener Ange POSTECOGLOU.
UNITED: Onana – Yoro, Maguire, Shaw – Mazraoui (85. Dalot), Fernandes, Casemiro, Dorgu (90. Mainoo) – Diallo, Hojlund (71. Zirkzee), Mount (71. Garnacho). Trener Ruben AMORIM.
Sędziował Felix Zwayer (Niemcy). Żółte kartki: van de Ven, Richarlison, Bissouma – Diallo, Zirkzee, Maguire