Sport

To się nazywa chińska dominacja

Igrzyska to nie tylko teraźniejszość, ale również wspaniała przeszłość. Przez wszystkie dni olimpijskie przypominać będziemy naszym Czytelnikom nieoczywiste historie sprzed lat. Zapraszamy do lektury!

Wang Chuqin i Sun Yingsha wpisują się w mistrzowską chińską passę. We wtorek para zdobyła w Paryżu mistrzostwo olimpijskie w mikście. Fot. PAP/EPA.

Rzadko zdarzają się dyscypliny, w których jedno z państw jest tak miażdżącą, druzgocącą siłą, inni właściwie się tylko przyglądają. Data 1 sierpnia 1996 roku jest w jakiś sposób symboliczną…

Wygrywają wszystko jak leci

Tenis stołowy to narodowa gra Chin. Podczas igrzysk olimpijskich w singlu - zarówno kobiet, jak i mężczyzn - oraz w turniejach drużynowych Chińczycy są potęgą. Ta dyscyplina pojawiła się w programie olimpijskim w 1988 roku w Seulu. Od tego czasu Chinki zdobywają zawsze złote medale. W deblu jeden raz, w Seulu właśnie, lepszy był Hongkong. U mężczyzn było trochę inaczej. Dopiero na trzecich igrzyskach, w Atlancie, właśnie 1 sierpnia 1996 roku, pierwszy raz mistrzem olimpijskim został Chińczyk Liu Guoliang. Wcześniej byli nimi bowiem Koreańczyk  Yoo Nam-kyu oraz Szwed Jan-Ove Waldner, jedyny Europejczyk, który tego dokonał. Potem, aż do dziś, już tylko jeden raz na igrzyskach udało się złamać chińską dominację w singlu. Ostatnim zawodnikiem innej nacji, który zdobył mistrzostwo olimpijskie był zawodnik południowokoreański Ryu Seung-min, który sensacyjnie, wygrał 20 lat temu, podczas igrzysk w Atenach, w 2004 roku

Cztery lata później igrzyska odbywały się w Pekinie i gospodarze podeszli do nich wyjątkowo ambicjonalnie.  W 2008 roku wygrali wszystko co mogli. Zajęli męskie i żeńskie podium w konkurencjach indywidualnych, zdobyli mistrzostwo w turniejach drużynowych. Gdyby mogły wystartować drugie i trzecie drużyny – też miałyby całe podium. Zespoły męskie w deblu i turnieju drużynowym na igrzyskach nigdy nie przegrały. Wygrywają wszystko jak leci.

Nie ma szans na słabość

Skąd się wzięła tak zdumiewająca przewaga? Dzięki podejściu… systemowemu. W latach 50. XX wieku Mao Zedong zadecydował, że tenis stołowy zostanie sportem narodowym. W efekcie w ping ponga gra tam ponad 200 milionów osób! Efekty zaczęły przychodzić szybko. Pierwszym Chińczykiem, który zdobył mistrzostwo świata był Rong Guotuan w 1959 roku.

Z takich tłumów wyławia się talenty, które są poddawane specjalnemu szkoleniu. Przez wiele lat tajemnicą był sposób treningu. Chińczycy zawsze byli bardzo pracowici, ale siedmiogodzinny trening nie każdy byłby w stanie wytrzymać. Stają się w ten sposób regularni niczym maszyny. Godzinami grali też… dwóch na jednego, z czego jeden ze sparingpartnerów specjalizował się w backhandzie, a drugi w forhendzie. Zawsze też uważnie obserwowali zalety wyróżniających się zawodników spoza Chin. Szkolili zawodników, którzy grali jak oni, po to żeby byli sparingpartnerami tych najlepszych. Żeby ich reprezentanci nie byli potem zaskoczeni podczas największych imprez.

Chińczycy nie tolerowali słabości. Zawodnicy poddawani byli próbom od początku selekcji, sprawdzani czy jak radzą sobie z presją podczas wyjazdów na zagraniczne turnieje. Wtedy można przekonać się czy konkretny zawodnik ma potencjał, by zostać gwiazdą. Dziś pomaga im już sztuczna inteligencja. Mnóstwo pieniędzy wydają na analizy pod kątem swoich zawodników, ale i rywali.

Polscy Chińczycy

Chińczycy są tak kojarzeni z tenisem stołowym, że często po naturalizacji stawali się reprezentami innych państw. Także Polski. Przykładem Miao-Miao wśród kobiet czy Wang Zeng Yi  u mężczyzn. Ten ostatni przyjechał do Polski po tym jak w Chinach zajął miejsce 9-16 w juniorskich mistrzostwach,  w efekcie tracąc możliwość dostania się do kadry i otrzymywania stypendium. W Polsce chińscy tenisiści zawsze byli wzorem. Żeby poznać tajniki najlepszych tenisistów stołowych na świecie, Jerzy Grycan, były trener reprezentacji Polski… nauczył się chińskiego!

Kiedyś Andrzej Grubba i Leszek Kucharski denerwowali się, gdy mieli problem z odbiorem serwu Chińczyków, ale jednak wygrywali z Chińczykami, a Lucjan Błaszczyk, którego poznałem gdy był zawodnikiem Baildonu Katowice, w drodze do ćwierćfinału MŚ w 1995 roku potrafił ograć trzech chińskich reprezentantów.

Paweł Czado

Igrzyska to nie tylko teraźniejszość, ale również wspaniała przeszłość. Przez wszystkie dni olimpijskie przypominać będziemy naszym Czytelnikom nieoczywiste historie sprzed lat. Zapraszamy do lektury!