To nie głowa
POWRÓT DO KORZENI - Michał Listkiewicz
Biało-czerwoni długo i dzielnie walczyli z utytułowanym rywalem, ale po stracie kilku bramek odpadli jak wspinacz wysokogórski od ściany. Z kolei
Jeszcze lepszymi przykładami są ulubieńcy narodu - polscy skoczkowie narciarscy i futboliści. Psioczymy na trenerów kadry, zarzucamy zawodnikom niesportowy tryb życia i lekceważenie barw narodowych, a prawda leży gdzie indziej. W sporcie decydują umiejętności techniczne. Podobnie w graniu na instrumencie, śpiewaniu - dopóki sztuczna inteligencja nie zastąpi talentu, a to niestety kwestia dekady ledwie – malowaniu, a nawet... w zbieraniu malin. Oczywiście cechy wolicjonalne też są arcyważne, bez wytrenowanych mięśni i żelaznych płuc samej tylko techniki starczy nam na chwilę. Ale „drewniak” na boisku szybko zostanie rozszyfrowany przez sprytnego rywala i bezlitośnie ograny. Pamiętam mecze, które sędziowałem Mirkowi Okońskiemu. Gdy dostrzegł, że obrońca niewiele potrafi, to jechał z nim jak z furą siana, zakładał „siatki” jedną po drugiej. Młodym Czytelnikom wyjaśnię, że „siatka” to puszczenie piłki między nogami rywala i obiegnięcie go bokiem. Coraz mniej jest chłopaków kopiących futbolówkę na skwerach i podwórkach, a tam wspomniane zagranie było daniem firmowym, kreowało lokalnych bohaterów. Był taki mecz Lecha Poznań, w którym „Okoń” puścił piłkę między nogami jednego rywala trzy razy z rzędu. Z sędziowskiej troski ostrzegłem go nawet, że to się skończy połamaniem nóg przez upokorzonego przeciwnika, ale Mirek tylko się uśmiechnął i spróbował skutecznie czwarty raz.
Głowa jest ważna, silna psychika cechuje wybitnych sportowców, ale samą tylko głową to w szachy i brydża można wygrywać. Obie dyscypliny bardzo zresztą cenię, co powiedziałem kiedyś kontrowersyjnemu politykowi Januszowi Korwinowi-Mikkemu, wybitnemu w jednej i drugiej grze.
Wszyscy podkreślali, że atmosfera podczas Spodek Super Cup była znakomita. Fot. Marcin Bulanda/PressFocus
Przed tygodniem obiecałem Szanownym Czytelnikom wspomnienia ze
Premier Donald Tusk napomknął, że mówienie teraz o zbrodni wołyńskiej dowodzi zdrady lub głupoty. Szanuję pana Donalda, uważam go za polityka wybitnego, tak jak on kocham sport, ale przepraszam bardzo: nie jestem zdrajcą, a idiotą chyba też nie, skoro zaproszono mnie do pisania felietonów w szanowanej gazecie. Znam rodzinę okrutnie zamordowanych przez UPA w Wiązownicy. To starzy ludzie całe życie marzący, by godnie pochować swoich bliskich. Nie zasługują na takie słowa. Nie godzi się udawać, że na Ukrainie nie ma ulic i stadionów noszących imiona banderowskich zbrodniarzy. Naród ukraiński bardzo teraz cierpi, a my pomagamy mu bardziej niż ktokolwiek inny w Europie. Współczesne pokolenia nie są winne tamtej zbrodni, za to politycy z obu stron są winni trwającego od wielu dekad kunktatorstwa. Na szczęście w sporcie nie ma takiego zakłamania. Ukraińskie kluby grają w polskich ligach siatkówki i szczypiorniaka i są bardzo ciepło przyjmowane. Symbolem pięknej postawy jest Artem Putiwcew, obrońca Bruk-Betu Termaliki Nieciecza. Były reprezentant Ukrainy i czołowy gracz tamtejszej ligi świetnie się zaaklimatyzował w Polsce. Założył nad Sanem rodzinę, uzyskał polskie obywatelstwo i mimo podeszłego jak na sportowca wieku wciąż imponuje formą. Niedługo zapewne wzmocni sztab szkoleniowy „Słoni”, już jest legendą w wiosce zwanej polskim Hoffenheimem. Artem kocha oba narody, obcy mu jest nacjonalizm i ksenofobia.
Xavi Sabate to trener charyzmatyczny i skuteczny, z powodzeniem prowadzi równolegle szczypiornistów reprezentacji Czech i Orlenu Wisły Płock. Cenię go za fachowość, choć czasami mnie irytuje prowokacyjnym zachowaniem przy ławce. Podobnie jak Tałant Dujszebajew w Kielcach, który czasami odlatuje, ale niepodanie ręki młodemu koledze z Legionowa to już obciach. Zastanawia mnie dlaczego Sabate na płockiej ławce jest tak wybuchowy, a na czeskiej spokojny? Może po prostu dostosowuje się do mentalności obywateli kraju, w którym pracuje. Polacy bywają nadpobudliwi, obrażający się, mało tolerancyjni wobec siebie, a Czesi są wyluzowani, z dystansem do samych siebie i większym niż nasze poczuciem humoru. Wiem o czym piszę, pracowałem nad Wełtawą i tylko Roman Berbr, skorumpowany były wiceprezes piłkarskiej federacji, funkcjonariusz komunistycznej bezpieki STB, budził moją złość i pogardę. Innych braci Czechów polubiłem z wzajemnością. Kocham Polskę i Polaków, ale moje uczucie wystawiane jest na ciężką próbę przez skaczących sobie do gardeł polityków, dzielenie narodu na dwa wrogie plemiona, wszechobecny hejt. A pamiętam czasy, gdy nie zamykało się drzwi na klucz, a sąsiad sąsiadowi gołębiem był, nie wilkiem.
Kibice w trakcie Spodek Super Cup pokazali, że można, niech wiosenna runda ligowych zmagań też taka będzie.