To był niebieski dzień
Futbol to gra zespołowa, ale losy finału Ligi Konferencji zostały rozstrzygnięte przez jednego wybitnego zawodnika.
Cole Palmer (w środku) to geniusz i magik ubrany w niebieską koszulkę. Fot. Tomasz Folta / Press Focus
Wypadałoby, żeby pierwszy europejski finał rozegrany w mieście, gdzie tradycyjnie kursują niebieskie tramwaje, został wygrany przez The Blues, czyli Niebieskich. Za kilka miesięcy piłkarze Chelsea staną do walki w Lidze Mistrzów, z trenerem Enzo Maresca żartującym pod szatnią, że nie mają już żadnego zamiaru ponownie uczestniczyć w Lidze Konferencji. Co nie znaczy jednakże, że wyczyn z Wrocławia nie był wyjątkowy. Londyńczycy na pewno nigdy nie zapomną wizyty w stolicy Dolnego Śląska.
Londyńczycy królują
Wiedzieli, że mieli jedyną szansę na wygranie finału Ligi Konferencji i musieli ją wykorzystać. Dzięki temu klub zaliczył komplet wszystkich pucharów europejskich, po sukcesach w Lidze Mistrzów, Lidze Europy, Pucharze Zdobywców Pucharów i teraz Lidze Konferencji (plus jeszcze na dodatek w UEFA Super Cup). W tych wszystkich konkurencjach Chelsea ma już dziewięć triumfów, ale w środę zdobyła pierwszy puchar pod wodzą nowych amerykańskich właścicieli i pierwszy od trzech lat, a także pierwszy dla większości składu, bo tylko kapitan Reece James pozostał z ekipy, która wygrała Ligę Mistrzów w 2021 (plus Trevoh Chalobah pamięta Superpuchar grany kilka miesięcy później).
Co więcej, to pierwszy raz w historii, gdy dwa kluby londyńskie sięgnęły po największe nagrody Starego Kontynentu w tym samym sezonie. Nigdy przedtem nic takiego się nie wydarzyło, aż do sukcesu Tottenhamu Hotspur w finale Ligi Europy i siedem dni później Chelsea w finale Ligi Konferencji.
Spał i się obudził
Dobry wynik londyńczyków we Wrocławiu był przez długi czas niepewny. Od 9 minuty przegrywali po bramce Abde Ezzalzouliego dla Betisu. Maresca zrzucił winę na różnicę w świeżości obu drużyn, bo Chelsea grała swój poprzedni mecz dwa dni później niż ekipa z Sewilli. Jednakże sam trener The Blues także popełnił błędy. Co u niego powtarzalne, to umiejętność przyznania się do pomyłek i poprawa ich w trakcie meczów. Od ostatniego występu w Premier League Maresca zmienił bramkarza i aż trzech z czterech obrońców. Nie wypadło to efektywnie, więc wprowadził kapitana i kilku kolegów z ławki rezerwowych, zmieniając wynik 0:1 do przerwy na ostateczne 4:1.
Jednakże to jeden piłkarz całkowicie odwrócił losy rywalizacji, notując dwie piękne asysty w ciągu 5 minut w drugiej połowie. To ogromny przywilej oglądać Cole'a Palmera w ostatnich kilku sezonach w koszulce Chelsea. We Wrocławiu zaś osiągnął nowy szczyt. Wygrał europejski puchar, będąc dla Betisu nie do zatrzymania. Palmer bez komplikowania wytłumaczył tę zmianę po przerwie, dzieląc się w mediach społecznościowych obrazkiem pokazującym, jak relaksuje się na krześle, grając w grę komputerową, by potem pochylić się w przód ze znacznie większą koncentracją, sugerując, że żarty się skończyły. Jego kolega z drużyny Noni Madueke stwierdził: – Cole spał i Cole się obudził. Na ogół jest niewiarygodnie zrelaksowany, ale gdy drużyna go potrzebuje, zawsze podnosi swój poziom do stopnia, w jakim mało kto może mu dorównać. Jest geniuszem i magikiem.
Opiekun dla gwiazdy
Beztroski młodzian niczego nie utrudnia. Po meczu podzielił się swoimi przemyśleniami na temat momentu spotkania, w którym Chelsea w dalszym ciągu przegrywała: – Znudziłem się naszym podawaniem piłki do tyłu i w bok. Miałem już tego dosyć. Zdecydowałem więc, że gdy kolejny raz dostanę piłkę, to skieruję ją do przodu i zaatakuję – powiedział Palmer i wykonał to wspaniale. Jego rajdy z futbolówką i podania z prawej strony umożliwiły zdobycie dwóch łatwych bramek Enzo Fernandezowi i Nicolasowi Jacksonowi, stworzone lewą nogą czarodzieja. Od przegrywania do wygrywania, kierunek finału został całkowicie odwrócony przez Palmera, który otrzymał za to nagrodę dla najlepszego piłkarza meczu. Aczkolwiek po ceremonii wręczenia statuetki 23-letni Anglik w swoim „pół śpiącym” stylu... zostawił ją w głębi wrocławskiego stadionu i odszedł z powrotem do szatni!
Z tego powodu w Chelsea nigdy nie zostawia się go samego. Zawsze wszędzie chodzi za nim jakiś pomocnik czy ochroniarz w postaci kolegi z zespołu. We Wrocławiu w tę rolę ponownie wcielił się Tosin Adarabioyo, znakomity obrońca z pierwszego wyboru na mecze w lidze angielskiej, tym razem pozostający na ławce rezerwowych. To znajomy Palmera jeszcze z ich wspólnego czasu w juniorach akademii Manchesteru City (trenowanych – tak, tak! – przez Marescę). Wprost idealny opiekun dla gwiazdy finału! Tosin przybył na konferencję prasową z Palmerem, aby ułatwić koledze przetrwanie jej, nawet zadając mu pytania, starając się o rozszerzenie jego skromnych i nieśmiałych wypowiedzi.
Obok Palmera nie mogło zabraknąć Tosina Adarabioyo (z prawej). Fot. Mateusz Porzucek / Press Focus
Wiedzą, jak się strzela
Maresca przyznał, że w końcówce sezonu Chelsea musiała nauczyć się wygrywać „brzydko”, czyli skupiać się bardziej na dobrym wyniku niż na widowiskowym stylu gry. Jednakże z Palmerem w składzie zawsze istnieje możliwość ładnej akcji i stworzenia czegoś z niczego. Tak też stało się we Wrocławiu. Palmer sam nie strzelił gola z otwartej gry w 23 poprzednich meczach, zdobywając tylko jedną bramkę z karnego w wygranym 3:1 spotkaniu z Liverpoolem. Jednakże nadal pracuje dla reszty składu. Kiedy The Blues prowadzili 2:1, finał był już rozstrzygnięty. Późniejsze bramki Jadona Sancho i Moisesa Caicedo, ustalające rezultat na 4:1, tylko potwierdziły różnicę jakości w obu zespołach.
Ostatnią drużyną, która strzeliła cztery gole w finale europejskiego pucharu, była... Chelsea. Uczyniła to w identycznym stosunku, pokonując w 2019 roku w Lidze Europy Arsenal. Obecna ekipa jest jeszcze bardzo młoda, co podkreślono w oficjalnym programie meczowym „Wroclaw Final 2025”. W druku tym, który jest jednocześnie pamiątką po finale, odnotowano, że Chelsea w Lidze Konferencji skorzystała w sumie z 29 piłkarzy, a żaden z nich nie miał więcej niż 27 lat.
Po świętowaniu z kibicami w szatni nie było czasu na to, żeby się przebrać. Zwycięzcy ruszyli autokarem z powrotem do Q Hotel Plus Wrocław Bielany, położonego kwadrans drogi poza miastem, gdzie nie planowano jednak spać. Odlot nastąpił dopiero rano.
Wszyscy na niebiesko
Finał we Wrocławiu był 51. meczem Chelsea w tym sezonie. Zaczęli w barażach Ligi Konferencji w sierpniu ubiegłego roku. Dlatego Maresca dał swoim zawodnikom 10 dni całkowitego wolnego, czas na zabawę i absolutny odpoczynek, by potem udać się na Klubowe Mistrzostwa Świata FIFA do USA. Polecą tam w bardzo dobrym nastroju.
Nominowanym do tego, aby wynieść ciężki puchar ze stadionu, został Robert Sanchez. Bramkarz miał nieco więcej siły, bo tym razem pozostał w roli rezerwowego. Snajper Jackson tańczył przez całą drogę do autokaru w ciemnych okularach, niosąc głośnik, z którego leciała głośna i wesoła muzyka. Senegalczyk, zresztą najlepszy kolega Palmera, czuł wielką odpowiedzialność, aby pomóc drużynie w finale po tym, gdy w końcówce Premier League nie grał z powodu zawieszenia za czerwoną kartkę. Odczuł wyraźną ulgę, kiedy we Wrocławiu wpisał się na listę strzelców i tą ulgą właśnie dzielił się z pozostałymi w radosnym tańcu.
Na zewnątrz wrocławski stadion został oświetlony na niebiesko specjalnie dla Chelsea. Żartowano, że podobnie było z ochraniającą autokar policją, której sygnały świetlne także były w niebieskich barwach. Opuszczając arenę, kibice z Londynu śpiewali swoje słynne przyśpiewki, „Niebieski dzień” i „Niebieskie są nasze barwy”. Teraz spróbują powtórzyć ten wyczyn, ale już nie w Lidze Konferencji, lecz w Lidze Mistrzów.