Sport

To był cud

Nie miało prawa być tego zwycięstwa – nie dowierzali szczypiorniści i Kim Rassmusen, duński trener Ostrovii, którzy w rywalizacji o brązowy medal prowadzą z Górnikiem Zabrze.

Szczęście ostrowian nie miało granic... Fot. PAP / Tomasz Wojtasik

ORLEN SUPERLIGA MĘŻCZYZN

To, co w poniedziałkowy wieczór wydarzyło się w 3mk Arenie w Ostrowie Wielkopolskim, nie miało prawa się wydarzyć. To był cud. Ale to jest też to, czym jest ten zespół w całym sezonie - przyznawał trener Ostrovii Kim Rasmussen, którego podopieczni wygrali z Górnikiem Zabrze pierwszy mecz o brązowy medal, choć to rywale praktycznie przez większą część spotkania kontrolowali wydarzenia na parkiecie.

Niesamowity łowca „siódemek”

W 49 minucie, po bramce Jakuba Szyszki, prowadzili 24:19 i od tego momentu niesieni niesamowitym dopingiem pełnych (2746) trybun dostali skrzydeł. W niesamowitej końcówce - oglądanej przez kibiców na stojąco - doprowadzili do wyrównania 25:25, a w konkursie rzutów karnych lepiej wytrzymali wojnę nerwów, zwyciężając 4:3. Zwłaszcza ich fenomenalnie usposobiony bramkarz Sandro Mestrić, który w całym meczu obronił 5 „siódemek” Trójkolorowych. - Gdybym miał odpowiedzieć, jak myśmy ten mecz wygrali, to bym nic nie powiedział, bo... totalnie tego nie wiem - mówił z kolei środkowy rozgrywający, zdobywca 6 bramek, Kamil Adamski. - Tak jak trener powiedział - to był cud. Nic się w tym meczu nie układało po naszej myśli. W ataku wyglądało to fatalnie. Jakbym miał oceniać, to był to jeden z naszych najgorszych meczów w ataku w tym sezonie. Było widać, że w grze o taką stawkę Górnik jest zdecydowanie bardziej doświadczonym zespołem. No ale udało się nam wygrać i to jest piękne. I mam nadzieję, że we wtorek w Zabrzu zakończymy sezon brązowym medalem.

„Meczycho” co się zowie

Rzeczywiście, to było przednie „meczycho” i znakomita promocja handballu. Niestety, u gości wróciły stare demony z początku sezonu zasadniczego, gdy w końcówkach przegrywali zdawałoby się wygrane już mecze. - Najpierw trzeba to sobie na spokojnie zobaczyć, przeanalizować i ochłonąć - trener Górnika Arkadiusz Miszka bardzo długo nie mógł dojść do siebie po horrorze bez happy endu na finiszu spotkania w Ostrowie Wielkopolskim. - Wszyscy czujemy duży niedosyt, bo uważam, że do 53-54 minuty byliśmy po prostu zespołem lepszym i... zgłupieliśmy. Mając cztery bramki na plusie, straciliśmy 3-4 piłki, nie trafiliśmy 2-3 „setek”, co się zdarza. Ale mając pod kontrolą prawie cały mecz, gdy walczyliśmy i było naprawdę bardzo dobrze, wszystko było jak należy, a jeszcze Piotrek Wyszomirski super bronił, to musimy odczuwać ogromny niedosyt i złość. Teraz najważniejsze jest to, żeby się odbudować w głowach, bo mistrzostwa się jeszcze nie skończyły. Mam nadzieję, że przed nami jeszcze dwa mecze. Jeżeli z taką determinacją zagramy u siebie, ale nie zgłupiejemy, to spotkamy się tutaj za półtora tygodnia.

Zapraszamy do Zabrza

Na razie sytuacja wygląda tak, że to ostrowianie stanęli przed szansą zapisania się na stałe w historii klubu, bo dla nich walka o brąz to nie nagroda pocieszenia, a spełnienie wielkiego marzenia, od którego są już tylko o krok. Zapewniali, że zrobią wszystko, by zakończyć ten sezon z podniesionymi głowami i medalem. Puenta poniedziałkowych wydarzeń jest jednak taka, że identyczne ambicje mają zabrzańscy Górnicy. - Bardzo ciężki i fajny dla oka mecz. Dużo w nim było nerwów i zwrotów akcji. Dla kibiców idealny do oglądania - analizował prawy rozgrywający Górnika, Szymon Działakiewicz. - Jak odskoczyliśmy, to myśleliśmy, że wygramy, a tymczasem przegraliśmy w karnych. Ale czujemy, że możemy wygrać tę rywalizację, skoro w takiej hali, przy tak żywiołowych kibicach prowadziliśmy już pięcioma bramkami. Teraz czekamy na nich w Zabrzu, gdzie będzie jeszcze goręcej - zapewnił „Działo”, zapraszając na mecz zaplanowany 3 czerwca o 20.30.

Zbigniew Cieńciała