Sport

Ten rekord byłby nie do poprawienia

Co nas czeka jutro? Sobota to czternasty dzień olimpijskich zmagań po otwarciu igrzysk.

Eliud Kipchohe już jest legendą maratonu. Fot. Guo Chen / Xinhua / Press Focus

Trudno w to uwierzyć, ale sobota będzie już przedostatnim na tych igrzyskach. A wiadomo, że pod koniec zawsze są ogniste wystrzały. Tak będzie i tym razem.

Do trzech razy sztuka

Co zdarzy się jutro? Jednym z hitów będzie męski maraton, dyscyplina z niecodzienną historią, która ma szansę na nowy, zdumiewający epizod. Dotychczas tylko trzech biegaczy aż dwukrotnie potrafiło zdobyć złoty medal olimpijski na tym dystansie - Etiopczyk Abebe Bikila (1960, 64) oraz enerdowiec Waldemar Cierpinski (1976, 80) dokonali tego dość dawno. Teraz kenijski mistrz Eliud Kipchoge, najlepszy w 2016 i 2021, jako pierwszy w dziejach może tego dokonać trzykrotnie!

Już teraz Kenijczyk uważany jest za najlepszego maratończyka wszech czasów. W październiku 2019 roku Kipchoge dokonał czegoś niewyobrażalnego dla zwykłego śmiertelnika: stał się pierwszym człowiekiem, który pokonał dystans maratoński w czasie krótszym niż dwie godziny; w Wiedniu przebiegł w czasie 1:59.40. Wyniku nie uznano za rekord, ponieważ organizatorzy nie przestrzegali standardowych zasad takich zawodów, m.in. nie były otwarte. Mimo to Kenijczyk ugruntował w ten sposób własną pozycję w podręcznikach i umocnił status legendy.

Poza niezwykłym biegiem w Wiedniu w czasie krótszym niż dwie godziny lista jego osiągnięć jest bogata. Odniósł zwycięstwa w prestiżowych maratonach na całym świecie, m.in. w Londynie, Chicago, Tokio i Berlinie.

To niebywała historia człowieka, który urodził się na farmie w Kenii i jako dziecko stracił ojca. Znał go tylko ze zdjęć, wychowywała go samotnie matka - nauczycielka. Codziennie biegał do szkoły 3 kilometry i to była dobra zaprawa.

Warto pamiętać, że Kipchoge w nieszczęśliwy sposób ubył groźny rywal. Inny Kenijczyk Kelvin Kiptum, który w październiku zeszłego roku ustanowił oficjalny rekord świata (2:00.35.), oraz jego trener Gervais Hakizimana zginęli w wypadku samochodowym w okolicy miejscowości Kaptaget w południowo-zachodniej części kraju, gdzie mieszkał i trenował, około 40 km od Eldoret, mekki kenijskiego biegania.

Kolejny Dream Team

Innym hitem będzie finał turnieju koszykówki mężczyzn. Uwagę wszystkich zwracają oczywiście Amerykanie, którzy przyjechali do stolicy Francji w roli zdecydowanego faworyta. W fazie grupowej pokazali moc: w każdym meczu - kolejno z Serbią, Sudanem Południowym i Portoryko - zdobywając minimum 100 punktów.

Nic w tym dziwnego; w Paryżu dysponują wyjątkowo mocnym składem, który ma nawiązywać do legendarnej „Drużyny Marzeń” z 1992 roku. W kadrze amerykańskiej znalazło się choćby czterech graczy, którzy w przeszłości zdobywali statuetki dla najbardziej wartościowego zawodnika sezonu regularnego w NBA. To LeBron James, Stephen Curry, Kevin Durant i Joel Embiid. Jak dotychczas gwiazdy NBA są zmobilizowane, pewne siebie i zabójczo skuteczne.

Polskie nadzieje

Na sobotę czekamy z wielkimi nadziejami, bo o złoty medal powalczą dwie wielkie nadzieje polskiego sportu: malutka dziewczyna w boksie i grupa potężnych facetów w siatkówce.

Rywalką zachwycającej niezwykłym stylem walki Julii Szeremety będzie Tajwanka Lin Yu-Ting, która w półfinale zwyciężyła jednogłośnie Turczynkę Esrę Yildiz. Walka zapowiada się niezwykle ciekawie, także ze względu na odmienny styl obu zawodniczek. Przypominająca mężczyznę Tajwanka dysponuje bardzo dalekim zasięgiem ramion, trzyma gardę; ciekawe, jak przeciw niej będzie walczyć rozkołysana Julka… Przy tej okazji muszę przypomnieć, że to pierwszy olimpijski finał polskiego boksu od 1980 roku. Wtedy srebro w Moskwie w wadze półciężkiej zdobył Paweł Skrzecz. Wierzymy, że Julce pójdzie lepiej.

Wszyscy przebierają też nogami, czekając na występ siatkarzy. Będzie ciężko. Finałowym rywalem Polaków będą broniący tytułu gospodarze. Francuzi rozbili w półfinale Włochów 3:0, Włosi wcześniej rozbili nas. Nie ma jednak co się przejmować. Wcześniej Francuzów pokonali Słoweńcy, a myśmy pokonali Słoweńców. Wszystko więc zostaje wolimpijskiej rodzinie.

Paweł Czado