Boiskowe przepychanki z meczu Wisła - Widzew przeniosły się m.in. do Internetu. Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus.pl


Ten mecz wciąż trwa

Poza boiskiem trwa trzecia część dogrywki meczu Pucharu Polski Wisła - Widzew.

 

WISŁA KRAKÓW

Choć w piątek krakowianie najpierw poznali rywala w półfinale pucharu, a potem wygrali ważny wyjazdowy mecz z Odrą Opole, zdecydowanie więcej mówi się o środkowym starciu z Widzewem Łódź. Przypomnijmy, w doliczonym czasu sędzia uznał gola Angela Rodado, choć stojący kilkanaście metrów dalej (blisko bramki) Igor Łasicki mógł faulować rywala, a na pewno był na pozycji spalonej. Trafienie pozwoliło gospodarzom wyrównać i doprowadzić do dogrywki, w której przechylili szalę na swoją stronę.

 

Kontrowersje

Bój Wisły z Widzewem na długo zapadnie w pamięci osób związanych z klubami i postronnych obserwatorów. Kochamy piłkę za dramaturgię – mecze, w których iskry strzelają jak w dobrze rozpalonym ognisku. Ale gdy sporo benzyny dolewa jeszcze sędzia, to wtedy czymś naturalnym jest, że głośniej krzyczy ten, kto został „poparzony”. Skrzywdzeni czują się łodzianie, którzy mimo nie najlepszej gry byli o krok od awansu. Zażądali powtórzenia meczu, bo stracona przez nich bramka wzbudza kontrowersje. Strzelec – Hiszpan Rodado – wszystko zrobił jak należy. Jednak w podbramkowym zamieszaniu na pozycji spalonej był Igor Łasicki, który wcześniej dodatkowo położył ręce na plecach zawodnika gości. Czy faulował? Czy absorbował przeciwnika na tyle, że uniemożliwił mu interwencję? Pytań i opinii jest więcej niż zawodników na boisku. Sędzia główny Damian Kos sytuację na spokojnie zobaczył na monitorze i uznał, że gol był prawidłowy.

 

Wisła się broni

Łodzianie chcą powtórzenia spotkania, bo twierdzą, że zostali okradzeni. Wisła się broni, że w przeszłości też była krzywdzona. Słyszy jednak komentarze w stylu „w meczach ligowych mogła odrobić stratę, a tu o awansie lub jego braku decydował jeden mecz”. Krakowianie kontratakują, pokazując ujęcia, z których wynika, że sędzia Kos odpowiednio nie ukarał Dominika Kuna i Lirima Kastratiego za brutalne ataki na Dawida Szota. W pierwszej połowie za faul widzewiaka na wiślaku podyktował nawet rzut wolny dla... gości, a „pachniało” w tej sytuacji czerwoną kartką.

Krakowianie wskazują też na przepisy. „Ewentualne błędy sędziego, w tym ewentualne błędne decyzje podjęte z wykorzystaniem systemu VAR, nie mogą stanowić podstawy do jakichkolwiek roszczeń organizacyjnych i/lub finansowych, w tym w szczególności do żądania powtórzenia meczu” – czytamy. Rozgoryczenie Widzewa jest zrozumiałe, podobnie jak obrona Wisły. Krakowianom nikt nie udowodnił, że mieli wpływ na korzystną dla nich decyzję sędziego z końca drugiej połowy, nie oni też wybierali arbitra. To przede wszystkim nauczka dla Damiana Kosa i materiał dla Kolegium Sędziów PZPN.

 

Belgijski precedens?

Czy w przyszłości mecze będą powtarzane, gdy sędziowie, wspomagani przez kamery nie unikną poważnych błędów? W styczniu belgijska Rada Dyscyplinarna ds. Zawodowej Piłki Nożnej postanowiła, że należy powtórzyć mecz z 23 grudnia pomiędzy Anderlechtem a KRC Genk, wygrany przez gospodarzy 2:1. W pierwszej połowie goście nie wykorzystali rzutu karnego (bramkarz obronił), ale inny piłkarz umieścił piłkę w siatce po dobitce. Gol został jednak anulowany, bo sędziowie VAR zauważyli, że strzelec zbyt szybko wbiegł w „szesnastkę”. Tak rzeczywiście było, ale arbitrom umknęło, że przed nim „wparowali” tam zawodnicy drużyny z Brukseli. Sprawa jest w toku, meczu jeszcze nie powtórzono. Gdyby do tego doszło, mielibyśmy do czynienia z precedensem, który mógłby zmienić piłkę nożną, a wręcz ją sparaliżować. W innych ligach na pewno też nie brakowałoby drobiazgowych analiz i wniosków o powtórne rozegranie spotkań, jak teraz w przypadku starcia „Białej gwiazdy” z Widzewem.

Michał Knura