Marcin Nowacki (z lewej) - najlepszy piłkarz Wielkich Derbów Śląska w marcu 2008 roku. Fot. Norbert Barczyk/PressFocus


Tego się nie zapomina

Rozmowa z Marcinem Nowackim, byłym zawodnikiem m.in. Odry Wodzisław, Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski, Korony Kielce i Ruchu Chorzów


Pamięta pan kto był najlepszym piłkarzem Wielkich Derbów Śląska wiosną 2008 roku?


- To już tyle lat, ale myślę, że moja skromna osoba.


Derby w 2008 roku to było wielkie przeżycie i wydarzenie pod każdym względem. O wszystkim trąbiło się już kilka miesięcy wcześniej.


Właśnie. Czy to był najważniejszy i najlepszy mecz w pańskiej karierze?


- Na pewno był najważniejszy dla całego środowiska na Śląsku, bo to był ewenement, żeby takie przedsięwzięcie wtedy zorganizować. To był ogrom pracy, wielkie wydarzenie marketingowe, o dużym znaczeniu kibicowskim, bo o tym meczu „trąbiło się” przez kilka miesięcy i każdy na to czekał. Dla nas był to drugi mecz rundy wiosennej po 0:0 z Zagłębiem w Sosnowcu. Czy był najlepszy w moim wykonaniu? Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć. W barwach Ruchu na pewno tak, ale miałem też inne dobre czy bardzo dobre występy, jak choćby z Widzewem, jeszcze w barwach Odry, kiedy strzeliłem dwa gole i zapisałem jedną czy dwie asysty. Jeśli chodzi o Ruch, to jeszcze z Lechem zagrałem dobre zawody, więc właśnie te mecze zostaną mi w pamięci, bo po pierwsze, miały wielki ciężar gatunkowy, a po drugie, zdobywałem w nich bramki.


Na wspomnianym spotkaniu było 42000 kibiców. Wcześniej czy później zdarzało się panu grać przed większą widownią?


- Wcześniej, gdy pojechałem z reprezentacją do Kanady, miałem okazję zagrać na równie wielkim stadionie. Z Groclinem w Chicago graliśmy z kolei z mistrzem Meksyku i na trybunach było ponad 30000 osób, więc takie mecze się zdarzały... Nasze stadiony nie były wtedy dostosowane do takiej liczby widzów. Śląski był wtedy Stadionem Narodowym, więc to było coś innego, mógł pomieścić tyle ludzi.


Co szczególnie utkwiło w pańskiej pamięci po meczu sprzed 16 lat?


- Jego organizacja i działania kibicowskie, które to wydarzenie „nakręcały”. Już w grudniu wiedzieliśmy, że z Górnikiem zagramy na Stadionie Śląskim. Przed meczem mieliśmy zgrupowanie, więc wtedy był to program z wyższej półki. Na stadion przyjechaliśmy dwie godziny wcześniej, występowała Doda, a my weszliśmy na murawę, potem zeszliśmy do szatni... Pamiętam to doskonale i zrobiło to na mnie naprawdę megawrażenie. Mieliśmy do dyspozycji małe boisko, więc można było się rozgrzać, pograć w siatkonogę i dobrze się przygotować do derbów. To było coś! Czasami człowiek wraca do tego, „odpali” na YouTubie fragmenty meczu. Nieczęsto się zdarzało, żeby przy takiej widowni można było wtedy grać w ekstraklasie i cieszyć się ze zwycięstwa.


Rok później nie było już dla was kolorowo, bo przegraliście. Otoczka wokół drugiego meczu była podobna?

- To już był całkiem inny mecz, to już była - mogę tak powiedzieć - normalność. Zagraliśmy bardzo słabo. Zszedłem z boiska po pięćdziesięciu kilku minutach. Zresztą grałem na prawej pomocy, gdzie nie czułem się najlepiej. To było za trenera Pietrzaka. Oczywiście, mecz Ruch - Górnik zawsze będzie elektryzował, ale to już nie było to samo, co rok wcześniej.


A teraz? Ruch jest w takiej sytuacji jak Górnik w 2009 roku, kiedy bronił się przed spadkiem...


- Przede wszystkim mam nadzieję, że Ruch się utrzyma. Szkoda meczu ze Stalą, w którym - z powodu wirusa - „Niebiescy” zagrali w mocno osłabionym składzie. Chorzowianie nie prezentują się najgorzej, a jako były zawodnik z sentymentem podchodzę do klubu, w którym trochę czasu spędziłem. Pod względem kibicowskim będzie podobnie jak kilkanaście lat temu, choć liczba biletów dla fanów Górnika została ograniczona. Na pewno będzie jednak ciekawe widowisko, otoczka może być porównywalna do tej z 2008 i 2009 roku, a może jeszcze lepiej, bo przecież teraz Stadion Śląski wygląda dużo ładniej.


Nie skazuję Ruchu na spadek, bo naprawdę gra niezłą piłkę.


Czy mimo niezbyt imponującej liczby punktów, Ruch ma szansę na utrzymanie?


- Musi walczyć do końca, tym bardziej że naprawdę nie gra źle. Szkoda tych kilku porażek. Czasami potrzeba bodźca, jednego czy dwóch zwycięstw, żeby złapać kontakt i wtedy może być dobrze. Nie skazuję Ruchu na spadek. Co do Górnika, to trzeba powiedzieć, że gra przyjemnie dla oka. Widać, jak dobrą pracę wykonuje trener Jan Urban. W sobotę czeka nas - tak myślę - otwarty mecz.


Wybiera się pan na to spotkanie?


- Niestety nie, mam swoje obowiązki.


Wraz z bratem Dawidem prowadzi pan w Brzegu Raven Soccer School. Jak sobie radzicie?


- Jesteśmy klubem, prowadzimy fundację „Razem”, która zrzesza zespoły z Brzegu, Lewina Brzeskiego i Lubszy. Rozwinęliśmy się przez 7-8 lat. Praca sprawia mi dużo satysfakcji, bo widzę, jak dzieci robią postępy. To, a nie wynik jest bowiem wizytówką trenera przy pracy z dziećmi. Trenuje u nas 180 zawodników i zawodniczek od 4. do 13. roku życia.


A nie tęskni pan za zawodową piłką?


- Tęsknię. W Brzegu przez rok byłem trenerem półprofesjonalnego, III-ligowego, a potem IV-ligowego zespołu. Cały czas myślę o zawodowej piłce, gdzie byłem obecny na szczeblu centralnym przez 16 lat. To zostaje i chciałoby się wskoczyć - nawet jako asystent - do klubu ekstraklasy, żeby zdobywać doświadczenie. Teraz „bawię się” w A-klasowym Sokole Niemodlin. Wkrótce mamy być wyżej, jest tu fajny projekt. Powstał trzyletni plan budowy wszystkiego pod IV ligę. Weekendy są zajęte, bo w piłkę grają moi synowie.


W jakich klubach?


- Starszy, Szymon, jest zawodnikiem w IV-ligowej Polonii Karłowice, a młodszy, Filip, występuje w Odrze Opole, w zespole U-16. Cieszę się, że mają pasję.


Rozmawiał Michał Zichlarz