Sport

Tego piłkarze boją się najbardziej

Z DRUGIEJ STRONY - Paweł Czado

Stwierdzenie, że niesprawiedliwość jest nierozerwalną częścią futbolu, to truizm, ale co tydzień trafia się tyle nowych przypadków, że nie sposób sobie tych słów na nowo nie uzmysławiać.  

Najgorsze, kiedy ludzie zapamiętują kogoś z charakterystycznego, nieudacznego, pokracznego momentu, zdarzenia, które przylepia się w sposób niezasłużony. Fani zawsze mają polewkę z  zagrań kompromitujących, nieudanych, zawstydzających… I nie jest wtedy ważne, że chodzi  o piłkarza, który w innych sytuacjach udowodniał, że jest potrzebny, akuratny, czasami wręcz niezastąpiony... A przecież kibicowska pamięć jest dla piłkarza bodaj czymś najbardziej istotnym! Po zakończeniu kariery liczą się przecież jedynie trofea i to jak zostaniesz zapamiętany.

Pamięć ludzka potrafi być okrutna. Barbosę, bramkarza reprezentacji Brazylii podczas mundialu w 1950 roku, matki pokazywały swoim dzieciom na ulicy nawet pół wieku później, tuż przed śmiercią zawodnika. Był tym przez którego nieudane interwencje Brazylia przegrała z Urugwajem i w sensacyjny sposób straciła mistrzostwo świata. Wicemistrzostwo została przyjęte przez naród jako tragedia narodowa, a wszystkiemu winien był nieszczęsny Barbosa. A to przecież był świetny bramkarz! Kogo to jednak obchodzi? Przykłady tego rodzaju niesprawiedliwości można mnożyć w nieskończoność; tym razem biorę pod lupę jedynie ostatnią kolejkę ekstraklasy.

Przykład I. Każdy, kto regularnie śledzi mecze Motoru Lublin, doskonale wie, że Senegalczyk Mbaye Jacques Ndiaye potrafi grać w piłkę. Jest szybki, nieszablonowy, zwyczajnie utalentowany. A jednak to właśnie jemu zdarzyło się w weekend coś, z czego dziś śmieją się nawet dzieci; jeśli odważył się przespacerować po lubelskim rynku, to wytykają go palcami. Bo rzeczywiście, można przez chwilę zapomnieć oddychać było się świadkiem czego „dokonał” w 50 minucie meczu z Lechią: otóż mając przed sobą pustą bramkę z dwóch metrów trafił w… poprzeczkę. To była sytuacja z gatunku „to strzeliłaby nawet moja teściowa”. Zdarzenie już zostało obwołane przez szyderców pudłem roku w polskiej piłce”.

Przykład II. Występujący na pozycji defensywnego pomocnika lub środkowego obrońcy Rafał Augustyniak zaskakująco dobrze przyjął się w Legii. Wcześniej grał w ekstraklasie w Widzewie, Jagiellonii i Miedzi, ale nie dał się przeciętnemu widzowi zapamiętać, że w ogóle istnieje. Zanim wybuchła sprowokowana przez Rosję wojna, pograł trochę w tym kraju, stając się w Jekaterynburgu podstawowym defensorem. W Legii również udowodnił, że potrafi grać w piłkę. Gdyby jednak brać pod uwagę jedynie ostatni występ – a w myśl starego porzekadła „jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz” – z pewnością byłby brany pod uwagę przy wyborze nieudacznika miesiąca. Po meczu Augustyniak patrzył nieruchomym wzrokiem gdzieś za widnokrąg, jakby nie chcąc uwierzyć, że najpierw można przyczynić się do utraty bramki, a potem przy dzielnej postawie drużyny, która grała jednego mniej, nie wykorzystać karnego, co zdecydowało o tym, że nie udało się wygrać Legii na powitanie wiosny. Może się zdarzyć, że tych właśnie punktów zabraknie Legii do mistrzostwa. Jeśli tak będzie – nieprzychylni z pewnością wtedy o tym Augustyniakowi przypomną…

Przykład III. Przeciwny do dwóch poprzednich, udowadniający dobitnie jak niewiele trzeba, żeby nie wpaść jednak do piekła... Po rzucie sędziowskim w meczu Lecha z Widzewem kuriozalną nieudolnością popisuje się bramkarz gości Rafał Gikiewicz, który z niezrozumiałych powodów nie potrafi dobrze złapać piłki. Bezwzględnie wykorzystuje to sprytny młodzian Antoni Kozubal, który trafia do bramki. Arbiter anuluje jednak tego gola, więc nikt tej sytuacji Gikiewiczowi wypominać nie będzie, ba – sądzę, że już teraz prawie nikt o tym nie pamięta...

A już w następny weekend będziemy wybierać nowego nieudacznika. Cóż, człowiek piłkarzowi wilkiem. Drwina to nieodłączny element trudnych warunków pracy futbolistów. Muszą się z tym pogodzić.