Po rundzie jesiennej Adam Krzęciesa miał powody do zadowolenia i na to samo liczy wiosną. Fot. A. Kostkowski/AKS Mikołów


Taki awans to mydlenie oczu

Rozmowa z Adamem Krzęciesą, trenerem AKS-u Mikołów

 

Sezon 2021/22 to 2. miejsce i punkt straty do Zagłębia II Sosnowiec. Rok temu najniższy stopień podium, lecz większa już strata do Sparty Katowice. Wydaje się, że tym razem nic nie stanie wam na drodze do awansu...

- Z wymienionych sezonów najbardziej szkoda tego pierwszego, bo w końcówce - ze względu na wąską kadrę i częste kontuzje - nie byliśmy w stanie regularnie punktować. Teraz punktowy zapas daje nam możliwość, by realnie myśleć o mistrzostwie.

 

10 punktów przewagi nad Cyklonem Rogoźnik i 14 zwycięstw w 15 jesiennych spotkaniach pozwalają z optymizmem spoglądać w przyszłość. Biorąc pod uwagę reorganizację, która nastąpi w przyszłym sezonie, większą frajdę dałby pewnie panu awans w dwóch poprzednich sezonach...

- Oczywiście, bo taki awans to nie awans, tylko utrzymanie w lidze. Jeżeli ktoś próbuje wmawiać, że dla liderów klas okręgowych mistrzostwem jest awans, to niestety jest w błędzie. Nad nami jest IV liga i jeżeli do niej nie możemy awansować, to promocja do wyższej klasy (w przyszłym sezonie będzie to V liga - przyp. red.) jest mydleniem oczu. Nie wiem dlaczego, ale mamy skłonność do promowania słabszych drużyn, a nie tych, które przez cały sezon ciężko pracują. Zresztą już tego doświadczyłem. Po rundzie jesiennej sezonu 2019/20 prowadzony przeze mnie Orzeł Miedary był wiceliderem grupy I klasy okręgowej. O 2 punkty ustępował Jedności Przyszowice, z którą miał inaugurować zmagania wiosenne. Do meczu nie doszło, bo rozgrywki zostały przerwane z powodu pandemii i awansowali rywale. Kilka lat wcześniej, gdy byłem zawodnikiem Gwarka Tarnowskie Góry, w cuglach wygraliśmy I grupę IV ligi, przegrywając baraże z Unią Turza Śląska. Dobrze, że od przyszłego sezonu takich sytuacji już nie będzie.

 

I wtedy nagrodą będzie awans z prawdziwego zdarzenia.

- W tym kontekście reforma była potrzebna, bo myśląc o zmianach, trzeba iść z duchem fair play i zmieniać reguły na korzyść drużyn, które chcą efektownie grać oraz zwyciężać. Każdy mistrz swojej ligi powinien awansować. Wiem, że nie każdemu można dogodzić. Podjęto jednak uchwałę promującą zespoły walczące o utrzymanie niż chcące awansować, ale trzeba to zaakceptować. Parę miesięcy temu AKS Mikołów pokazał, że różnice piłkarskie nie są tak duże, jak niektórym się wydaje, eliminując z Pucharu Polski IV-ligowców.

 

Zmierzając ku pozytywnym emocjom, popatrzmy na tabelę. Widzimy w niej liderujący AKS oraz mocne, niegdyś IV-ligowe marki. Nie miał pan obaw, że pańska drużyna znalazła się w katowicko-sosnowieckiej „grupie śmierci”?

- Startowi rozgrywek zawsze towarzyszy wyzwanie. Stworzyliśmy jednak kadrę, o której wyniki byłem spokojny. Nie spodziewałem się jednak, że pójdzie nam aż tak łatwo. Wygrać 14 z 15 meczów to nie lada sztuka i nawet w przegranym 1:3 meczu z Ruchem II Chorzów graliśmy jak równy z równym, mając więcej okazji bramkowych. Prowadzę AKS już trzeci sezon i muszę stwierdzić, że pod względem sportowym między grupą katowicko-sosnowiecką a bytomsko-zabrzańską czy częstochowsko-lubliniecką jest olbrzymia przepaść. Tu praktycznie w każdej drużynie jest co najmniej jeden zawodnik mający za sobą występy w wyższej klasie. To bardzo wymagająca grupa, więc tym bardziej się cieszę, że jesienią sprostaliśmy zadaniu.

 

Zaledwie raz wygraliście różnicą mniejszą niż dwie bramki. Był to w meczu z Orłem Mokre, którego pokonaliście 3:2. Potem byliście już praktycznie nie do zatrzymania.

- Początek sezonu nie był dla nas łatwy. Wiedzieliśmy, że czekać nas będą trudne zadania i rzeczywiście tak było. Chłopcy odczuwali trudy krótkiego, ale intensywnego okresu przygotowawczego. Było to widać, a do tego przez kilka kolejek - ze względu na uraz kolana - nie mógł nam pomóc Łukasz Janoszka. Dopiero po miesiącu zdecydowanie lepszej gry wyraźnie odskoczyliśmy rywalom. Chciałbym podziękować nie tylko zawodnikom, ale też współpracownikom ze sztabu. Ten świetny wynik to także ich zasługa.

 

Pierwszy występ Janoszki przypadł na spotkanie z rezerwami Ruchu. Na trybunach waszego stadionu były wówczas tłumy. Czy obecność tej klasy piłkarza przełoży się na jeszcze większe zainteresowanie miejscowych fanów?

- Zdecydowanie. Jak wiemy, Łukasz jest kibicem Ruchu, mieszka teraz w Mikołowie, gdzie również jest wielu sympatyków chorzowskiego klubu. Nie sprowadzaliśmy go w charakterze „maskotki”, tylko piłkarza. Ma to odzwierciedlenie na trybunach, a wspomniany mecz był tego najlepszym dowodem. Dla kibicowskiego oka było to bardzo fajne spotkanie. Nie skłamię, jeśli powiem, że byliśmy lepszą drużyną, jednak Ruch, w składzie którego zagrał m.in. Artur Pląskowski, przeprowadził zabójcze kontry i wygrał. Na transferze Łukasza AKS zyskał medialnie i udowodnił kibicom, że warto nas odwiedzać.

 

Zgodzi się pan, że lepszego transferu nie mogliście dokonać?

- Łukasz to nieoceniona wartość. Mamy w drużynie wielu młodych zawodników, którzy po kilku miesiącach chcą wzorować się na jego postawie. Prywatnie to bardzo fajny chłopak, wykonujący ciężką pracę na treningach, co przekłada się na wiele sytuacji. Łukasz pokazuje, jak powinno się podchodzić do roli piłkarza, jak powinno się zdrowo prowadzić. Do klubu przychodzi jako jeden z pierwszych, a wychodzi jako jeden z ostatnich. Nawet podczas kontuzji nie opuścił żadnego treningu.

 

W jakich okolicznościach spotkaliście się po raz pierwszy?

- Miało to chyba miejsce w Ruchu, do którego Łukasz przychodził, a ja nieco później odchodziłem do Ruchu Radzionków. Pół roku zabrakło, a spotkalibyśmy się również w Walce Zabrze. Minęło kilka lat i współpracujemy w Mikołowie.

 

Jaką rolę odegrał pan w transferze Janoszki?

- W ten projekt zaangażowanych było wiele osób. Fakt, że Łukasz mieszka w Mikołowie i niejako jest na miejscu, również był sporym atutem. Swoją cegiełkę dołożyły też przedstawiciele władz miasta. Najważniejsze jednak jest to, że Łukasz jest z nami i w tym sezonie jeszcze niejednokrotnie nam pomoże.

 

Jak już wspomnieliśmy, sposób na AKS znalazły jedynie rezerwy klubu z Cichej, którego był pan zawodnikiem, zadebiutował w ekstraklasie i sympatyzuje, więc pewnie teraz tamta porażka aż tak bardzo pana nie boli...

- Nie, tym bardziej że trenerem drugiego zespołu Ruchu jest Ireneusz Psykała, który mnie kiedyś trenował, a prywatnie jest moim wujkiem, więc wszystko zostało w rodzinie.

 

Przed panem chyba najmniej stresująca wiosna od trzech lat. Co przed rundą rewanżową myśli trener, który wygrał 14 z 15 spotkań?

- Że najpierw trzeba wygrać ligę, a dopiero potem myśleć, co będzie dalej. Wiosna w wielu przypadkach jest nieprzewidywalna, jednak wierzę w naszą misję. Nowa V liga będzie naprawdę mocna. Spadnie do niej wiele drużyn z IV ligi, pozostaną najlepsi z „okręgówek”. O samej reorganizacji już się wypowiadałem, jednak to, że jedynie po kilka drużyn z każdej grupy pozostanie na tym poziomie na kolejny sezon, również uważam za spore nieporozumienie.

 

Rok 2023 dla AKS-u z kilku powodów był szczególny. Wymieńmy chociażby obchody 100-lecia, uzyskanie „Srebrnej gwiazdki” w programie certyfikacji PZPN, czy ciągłą rozbudowę infrastruktury. Jaki zatem będzie rok 2024?

- Z kilku powodów chciałbym, aby był jeszcze lepszy. Sportowo chcemy zająć 1. miejsce, czekamy też na debiuty kolejnych młodych zawodników. Tam, gdzie kiedyś było stare boisko boczne, powstają nowe, sztuczne i naturalne. Prace trwają, a ich zakończenie planowane jest latem, więc do kolejnego sezonu będziemy się przygotowywać już na własnych obiektach. Żaden zawodnik nie zasygnalizował chęci odejścia i jest to nasze największe wzmocnienie na rundę wiosenną. Nikogo nie będziemy ściągać na siłę, jednak jeżeli trafi się okazja, to wraz z władzami klubu na pewno podejdziemy do tego zdroworozsądkowo.


Rozmawiał Mateusz Skutnik