Sport

Tak miało być!

Bartosz Frankowski zdobywa bramkę na 1:0. Nie da się ukryć, że w tym momencie kamień spadł nam z serca. Fot. Leszek Szymański/PAP


Tak miało być!

Reprezentacja Polski pewnie i wysoko pokonała Estonię, a zatem we wtorek zagra w Cardiff o awans na Euro.

 

Zaczęło się obiecująco, bo już w 3 minucie na bramkę Karla Jakoba Heina kropnął Piotr Zieliński, a potem po dośrodkowaniach Przemysława Frankowskiego i Nicoli Zalewskiego piłka fruwała w polu karnym rywala. Po kolejnym dośrodkowaniu aktywnego od początku Zalewskiego futbolówka wylądowała nawet na poprzeczce.


Miażdżąca przewaga

Tak jak się spodziewaliśmy, kontrolowaliśmy przebieg meczu i długo utrzymywaliśmy się przy piłce, a nasi obrońcy zapędzali się na 40 metr przed bramkę rywala. Efektu bramkowego jednak nie było. W kolejnych minutach okazje mieli Zalewski, Robert Lewandowski i Karol Świderski, ale piłka do siatki Estończyków wpaść nie chciała. Brakowało celnych strzałów. W 20 min zdecydował się na to dobrze radzący sobie w bułgarskim Łudogorcu Razgrad Jakub Piotrowski, ale piłka o centymetry minęła słupek. Nasz pomocnik tylko złapał się za głowę.  

W końcu jednak kilkadziesiąt sekund później futbolówka zatrzepotała w siatce Heina. Dobre podanie od Piotrowskiego otrzymał Frankowski, z interwencją spóźnił się znany z występów w polskiej lidze Ken Kallaste i nasz skrzydłowy nie miał kłopotów w sytuacji sam na sam z umieszczeniem piłki w siatce. 1:0 dla Polski! W 27 minucie kolejny faul na Zalewskim i kolejny w wykonaniu Maxima Paskotsi. Za to zagranie otrzymał od prowadzącego mecz Slavko Vincicia drugą żółtą kartkę i musiał opuścić plac gry. W tym momencie wszystko w półfinałowym barażu zostało praktycznie rozstrzygnięte. Drużyna prowadzona przez szwajcarskiego szkoleniowca Thomasa Haberli miała problem, żeby w jedenastu wbiec na naszą połowę, a co dopiero grając w osłabieniu.

Niestety, grając z taką przewagą, nie byliśmy do przerwy w stanie strzelić drugiego gola, który już całkowicie rozstrzygnąłby losy awansu. Miał szansę szukający swojego gola Robert Lewandowski, ale uderzał za szybko i niecelnie. Także bomba Piotra Zielińskiego w 45 minucie przeszła nad poprzeczką. Statystyki do przerwy? Posiadanie piłki 72 do 28 na naszą korzyść, strzały na bramkę 12-0, a celne 4-0. W zasadzie można było policzyć, ile razy goście przedarli się na naszą połowę. Było raptem kilka takich prób. Różnica klas była widoczna, ale nie było bramek z naszej strony.


Bramka za bramką!  

Druga połowa zaczęła się od szybko zdobytego przez nas gola, a na listę strzelców - w nietypowy dla siebie sposób, bo głową - wpisał się Zieliński. Całą robotę zrobił Zalewski, który bezbłędnie dośrodkowywał. W tym momencie można było się zastanawiać, ile razy biało-czerwoni trafią jeszcze do estońskiej bramki, bo w przeszłości strzelaliśmy już temu rywalowi po cztery bramki. Zaraz potem boisko z urazem opuścił Matty Cash, który po przerwie zajął miejsce Frankowskiego.   

Oprócz Zalewskiego w drugiej linii dobrą robotę wykonywał Piotrowski, inicjujący ataki, a przy okazji sam starający się zaskoczyć bramkarza rywala. W końcu jeden z najlepszych w czwartek na placu gry zawodnik otrzymał piłkę na 20 metrze i huknął tak, że Hein nie miał szans na interwencję. Dla 26-letniego Piotrowskiego to drugie trafienie w reprezentacji w ledwie czwartym występie. Potem już poszło. W 73 minucie było już 4:0 dla naszych! Świetne dośrodkowanie z prawej strony Zalewskiego na „swojaka” zamienił Karol Mets, a zaraz potem - znowu asysta Zalewskiego - gola zdobył rezerwowy Sebastian Szymański. Niestety, nie ustrzegliśmy się też błędu (Jan Bednarek) i Estończycy pierwszy celny strzał zamienili na gola. Wojciecha Szczęsnego pokonał Martin Vetkal.

Zapominamy już o słabej Estonii i myślimy, co będzie we wtorek w Cardiff, gdzie poprzeczka będzie zawieszona znacznie wyżej. Z Walią tak łatwo jak wczoraj na PGE Narodowym nie będzie.  

Z Warszawy Michał Zichlarz

 

 

 

Zaskoczenia w składzie

W meczu z Estonią selekcjoner Michał Probierz zdecydował się na grę dwoma defensywnymi pomocnikami. Od pierwszej minuty grali i Jakub Piotrowski, i Bartosz Slisz. Na ławce zaczął Jakub Moder. Komentowane było to w ten sposób, że półfinałowy mecz barażowy z Estończykami miał być przymiarką do tego, co będzie we wtorek w finale barażu o Euro 2024. Od pierwszej minuty zaczął też na skrzydle przeżywające trudniejsze momenty w Romie Nicola Zalewski. Co do składu rywala, to nie było kapitana i najbardziej doświadczonego zawodnika Konstantina Vassiljeva. Wyszedł na murawę długo przed meczem, ale z powodu kontuzji nie było go w meczowej kadrze. Od pierwszej minuty biegał za to znany z gry w Górniku Zabrze, a przede wszystkim Koronie Kielce Ken Kallaste. Na ławce zaczęli Artur Pikk (Odra Opole) i Marten Kuusk (GKS Katowice).


(zich)