Szwajcarski prezent
POWRÓT DO KORZENI - Michał Listkiewicz
Trudno w to dzisiaj uwierzyć, ale tuż po wojnie funkcjonował Polski Związek Koszykówki, Siatkówki i Szczypiorniaka, typowe wash and go. Dziś te dyscypliny różnią się bardzo, nie ma mowy, by nawet ktoś z talentem Wacława Kuchara - reprezentanta Polski w pięciu dyscyplinach sportu 100 lat temu - udanie połączył trenowanie ich naraz. Drzewiej inaczej bywało, wybitny sportowiec, pedagog, trener i rektor warszawskiej AWF Tadeusz Ulatowski opowiadał mi, że nadeszło zaproszenie na mecz koszykarski w Budapeszcie. Szybko skrzyknięto prowizoryczną reprezentację Polski i pociągiem wyekspediowano nad Dunaj. Jakież było zdziwienie gości z Polski, gdy wychodząc na rozgrzewkę zobaczyli... rozciągniętą w poprzek boiska siatkę. Ktoś źle przetłumaczył telegram, wtedy najszybsze źródło komunikowania się, dziś wymarłe, zamiast siatki wpisał... kosz. Dzisiaj drużyna szybko zwinęłaby się w drogę powrotną, by uniknąć kompromitacji. Ale że działo się to prawie 80 lat temu, problemu nie było. Po zaciętym meczu udający siatkarzy polscy koszykarze ograli Madziarów, a nazajutrz dołożyli im już w swojej koronnej dyscyplinie. Dziś już tylko lekkoatletyczny dziesięciobój i odsuwany na boczny tor pięciobój nowoczesny są dyscyplinami dla wszechstronnych sportowców.
Specjalizacja sięgnęła zenitu. Przypomina monokulturę w rolnictwie, na dłuższą metę wyniszczająca dla gleby. Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego że rozpoczynają się właśnie wielkie turnieje w dyscyplinach występujących kiedyś pod jednym szyldem. Chodzi o mistrzostwa świata siatkarek w Tajlandii i europejski czempionat w Katowicach. Ta druga impreza jest oczywiście bliższa mojemu sercu nie tylko z racji lokalizacji, także z tego, że lepiej się znam na baskecie. Sędziowałem go kiedyś na niższych szczeblach, byłem też kierownikiem świetnej drużyny Polonii Warszawa trenowanej przez Andrzeja Gmocha, rodzonego brata Jacka, selekcjonera piłkarskiej reprezentacji Polski. Andrzej miał przydomek „Gadocha”, gdyż na zgrupowaniach podczas gry w piłkę nożną grał na lewym skrzydle i był szybki jak słynny zawodnik Orłów Górskiego. W tamtym zespole Czarnych Koszul grali ludzie, którzy odnieśli później sukcesy na innych polach. Krzysztof Gula został wziętym archeologiem, Wiesław Wypych wiceprezesem PLL LOT do spraw technicznych, Krzysztof Resich naukowcem, Stanisław Jędrzejewski znanym medioznawcą, Andrzej „Bill” Nowak asystentem selekcjonera kadry koszykarzy Andrzeja Kuchara (z „tych” lwowskich Kucharów). Promocja medialna zbliżającego się EuroBasketu kuleje, mało jest banerów reklamowych w dużych miastach. A przecież fanów koszykówki w Polsce nie brakuje, niejeden wybrałby się chętnie do stolicy Górnego Śląska. Oby nie było powtórki sprzed 15 lat, gdy podczas identycznej imprezy w Polsce trybuny świeciły pustkami, a kibice z Hiszpanii, Słowenii i Serbii błądzili po Warszawie, szukając hali Torwar.
Promocja medialna zbliżającego się EuroBasketu kuleje, mało jest banerów reklamowych w dużych miastach. A przecież fanów koszykówki w Polsce nie brakuje, niejeden wybrałby się chętnie do stolicy Górnego Śląska. Fot. Norbert Barczyk/PressFocus
Do Tajlandii jest dużo dalej niż do Katowic, więc pozostaje fotel przed telewizorem. Oczekiwania są spore, trener Stefano Lavarini wykonał kawał dobrej roboty, kontynuując dzieło wielkich polskich poprzedników, Andrzeja Niemczyka i Huberta Wagnera. Słynne Złotka pokochał cały naród, a prezydent Aleksander Kwaśniewski ochoczo ogrzał się w ich blasku, wręczając zasłużone medale w Belwederze. Nasze panie zagrają też dla Agaty Mróz, przedwcześnie zmarłej bohaterki siatkarskich parkietów. W dorobku mamy 4 medale mistrzostw świata, było pięknie dorzucić piąty.
Co byśmy robili, gdyby kilka lat temu UEFA nie wymyśliła Ligi Konferencji? Pewnie leżeli i kwiczeli, a ranking klubowy nie wyglądałby tak obiecująco jak teraz. Stworzenie trzeciej de facto ligi europejskiej otworzyło furtkę dla tych, którzy latami potykali się u wrót Ligi Mistrzów i Ligi Europy. Wiele wskazuje, że tym razem do Ligi Konferencji wkroczymy z bramą, jak krewcy kibice bez biletów na stadion. Polski kwartet ma realne szanse awansu do fazy ligowej, a mistrz Lech już się w niej znalazł mimo łomotu od Belgów. Legia musi „tylko” dowieźć zaliczkę z Edynburga, Raków nie dać się rozhuśtać egzotycznym rywalom z bułgarskich Rodopów, a mającej największą zaliczkę Jagiellonii, nawet albańskie upały nie powinny przeszkodzić w awansie. „Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma” - śpiewał Lopek Krukowski, legenda polskiego kabaretu. Dziś możemy tak zaśpiewać wciąż marzącym o Lidze Mistrzów polskim kibicom.
Nieznany szerzej portal Goniec.pl ma swoje wielkie chwile, cytują go wielkie portale i telewizje. Wszystko dzięki zaprzańcowi, który sprzedał mu stary filmik nakręcony ukradkiem na prywatnym spotkaniu. Nagranie jest tak słabej jakości i pokazuje tylko plecy chórzystów, że powinno znaleźć się na śmietniku, a nie być komentowane przez miliony. Gdyby papieską „Barkę”, choćby po kielichu, śpiewał Majonez z Koziołkiem, to pies z kulawą nogą by się na ten temat nie zająknął. Ale ponieważ głos dał prezes PZPN z ministrem sportu, wybuchła gównoafera. Autor zapewne napił się i najadł nie za swoje, po czym postanowił dorobić, kręcąc film telefonem. Kiedyś takiego nazywano kapusiem i konfidentem, dziś nosi dumnie miano sygnalisty. Środowiskowi hipokryci zbiegli się jak muchy do miodu, znani mi imprezowicze używają sobie na Cezarym Kuleszy ile wlezie. Naprawdę nie ma w polskim sporcie większych problemów niż ten, kto z kim się napił i zaśpiewał w wolnym czasie i za swoje pieniądze? „Barka” to piękna pieśń w przeciwieństwie do ryczanych kiedyś w biesiadnych okolicznościach takich oto perełek: „Niech żyje nam towarzysz Stalin, co usta słodsze miał od malin”. Słyszałem na własne uszy, ale oczywiście nie śpiewałem.
Rudolf Bugdoł obchodzi urodziny. Facet zrobił wiele dobrego dla chorzowskiego Ruchu, a potem śląskiego i polskiego futbolu. Zaczynał jako masażysta Niebieskich, a kończył jako wiceprezes PZPN. „Bug doł, Bóg wziął” - żartowaliśmy z Rudka. Coraz mniej tak oddanych sportowi społeczników mamy. Bywało mi z Jubilatem nie po drodze, ale szacunek i uznanie z mojej strony pozostaną na zawsze.
