Gdyby wszyscy biało-czerwoni byli tak skuteczni jak Kamil Syprzak, o awans na mundial bylibyśmy spokojni. PAP/Adam Warżawa

Szok i niedowierzanie

To miała być formalność, a była męczarnia ocierająca się o kompromitację. Polacy przegrali w Gdańsku ze Słowakami i żeby awansować na mistrzostwa świata, w niedzielę muszą zwyciężyć w Topolczanach.


Chyba nikt związany z piłką ręczną nie przypuszczał, że po pierwszym meczu eliminacji przyszłorocznego mundialu na terenie Chorwacji, Norwegii i Danii, biało-czerwoni będą mieli przystawiony nóż do gardła. Nasi południowi sąsiedzi nie należą do czołówki i są raczej uznawani za chłopców do bicia. Polacy mieli na nich patent, wygrali 15 z 24 meczów, a potwierdzeniem był styczniowy pogrom na turnieju w Hiszpanii, kiedy krótko przed Euro w Niemczech pokonali Słowaków 38:20. Trener Marcin Lijewski apelował, by na to nie patrzeć, że mecz meczowi nie jest równy, że spotkania towarzyskie i o stawkę to zupełnie inna bajka i - niestety - miał rację.


Bez usprawiedliwienia

- Postaramy się zagrać tak, aby w rewanżu mieć szansę na walkę o kwalifikację. Nie będę mówił o konkretnym wyniku, ale przygotujemy się uczciwie i zobaczymy jak to się potoczy - powiedział środkowy rozgrywający rywali, Lubomir Duriusz. Wypowiadając te słowa nie spodziewał się chyba, że poprowadzi swoich kolegów do sensacyjnego zwycięstwa, a po końcowej syrenie utworzy wraz z nimi radosne kółeczko i przy oczekującej wygranej gospodarzy widowni w Ergo Arenie będzie celebrował sensacyjny sukces. Tak, sensacyjny, bo nawet, patrząc na liczne kontuzje w naszym zespole - do Michała Olejniczaka, Szymona Sićki, Adama Ossowskiego, Piotra Jędraszczyka dołączył Michał Daszek, który solidnie zbił mięsień uda i opuścił zgrupowanie - nie powinniśmy byli mieć większych problemów z wypracowaniem solidnej zaliczki przed rewanżem. Wspomniane absencje i konieczność wystawienia mniej ogranych zawodników, wśród których byli debiutanci, w niczym nie usprawiedliwia podopiecznych trenera Lijewskiego.


Za dużo dziur

Selekcjoner był spokojny, wierzył, że jego wybrańcy udźwigną ciężar odpowiedzialności za wynik i nie będą mieli problemów z wypracowaniem zaliczki. Tymczasem od pierwszych minut łapał się za głowę, bo lepiej prezentowali się goście. Jakub Skrzyniarz co rusz schylał się po piłkę, a pierwszą udaną interwencję miał w 15 minucie. Rywale łatwo przedostawali się pod bramkę i rzucali z niemal każdej pozycji. Po drugiej stronie nie zawodził jedynie Kamil Syprzak, potwierdzając wysoką formę. To na obrotowym PSG opierała się ofensywa naszego zespołu i to najbardziej doświadczony zawodnik trzymał zespół pod tlenem. Rywale konsekwentnie szukali dziur w naszej obronie, każdy błąd zamieniając na rzut karny. Z 7 metrów nie mylił się lewoskrzydłowy Juraj Briatka i Słowacy utrzymywali prowadzenie. Na odrobienie strat biało-czerwoni potrzebowali 10 minut, a seria 6 goli oraz kilka błyskotliwych asyst debiutującego Macieja Papiny pozwoliły jego partnerom trafić do siatki i odskoczyć na 3 bramki (10:7). Niestety, po lepszym okresie inicjatywę odzyskali goście. Nasza obrona nie miała sposobu na zatrzymanie Briatki. Jeszcze przed zmianą stron Słowacy rzucili 3 gole z rzędu i wrócili na prowadzenie.


Nieskuteczna pogoń

Po zmianie stron trwała wymiana ciosów, w której korzystniej prezentowali się Słowacy. Po 4 bramkach z rzędu prowadzili 24:21, a zaporą trudną do pokonania - zwłaszcza dla Marcela Sroczyka na lewym skrzydle - był Igor Czupryna. Polacy zostali zmuszeni do pogoni za wynikiem, wielką formę potwierdzał Syprzak, ale pozostali mu nie dorównywali. W decydującym fragmencie więcej zimnej krwi zachowali goście. - W ataku pozycyjnym wyglądaliśmy poprawnie, ale zmarnowaliśmy chyba 13 sam na sam. To bardzo zły wynik. Obrona też nie była najlepsza, straciliśmy wiele niepotrzebnych bramek. Papina wypadł bardzo dobrze, ale Juraj Briatka zagrał mecz życia. Szkoda, że akurat przeciwko nam... To dopiero pierwsza połowa. Pomysł na mecz był dobry, ale trzeba trafiać wypracowane sytuacje. W rewanżu dołączy do nas Janek Czuwara, który wesprze Sroczyka. Słowacy stoją przed wielką szansą na awans, ale nas stać na o wiele lepszą grę - zapowiedział Marcin Lijewski, dając do zrozumienia, że jego zespół zdoła odrobić stratę. Trzymamy za słowo!


Polska - Słowacja 28:29 (15:16)

POLSKA: Skrzyniarz, Witkowski - Szyszko 5/1, Moryto 3, Paterek 1, Syprzak 11/3, Przytuła 1, Sroczyk, Bis, Powarzyński, Papina 5, Pietrasik 2, Gębala. Kary: 10 min. Trener Marcin LIJEWSKI.

SŁOWACJA: Żernović, Czupryna - Misowycz 2, Urban 3, Durisz 4, Toth, Machac 5, Briatka 11/4, Prokop 1, Mital, Smetanka 1, Fenar 1, Moravczik, Kravczak, Hlinka 1, Kuczera. Kary: 12 min. Trener Fernando GURICH.

Sędziowali: Ivan Cacador i Eurico Nicolau (Portugalia). Widzów 7000.

Przebieg meczu: 5 min - 1:4, 10 min - 4:5, 15 min - 6:7, 20 min - 9:7, 25 min - 12:11, 30 min - 15:16, 35 min - 19:20, 40 min - 21:23, 45 min - 23:24, 50 min - 25:25, 55 min - 26:26, 60 min - 28:29.

Marek Hajkowski



BRAWA DLA JURECKIEGO


W przerwie doszło do uroczystego pożegnania Michała Jureckiego. „Dzidziuś” w ciągu 12 lat rozegrał dla biało-czerwonych równo 200 spotkań, zdobył 553 gole, trzy medale mistrzostw świata oraz tytuł najlepszego lewego rozgrywającego Euro 2016. Otrzymał pamiątkową koszulkę, paterę i owacje na stojąco.