Sport

Szloch

Z drugiej strony Paweł Czado

Niestety, Iga Świątek nie była sobą. Fot.PAP/EPA.

Trudno uwierzyć w to, co się stało. Iga Świątek nie zdobędzie złotego medalu olimpijskiego. 

Wiadomo, że to sport, niemniej jestem skonfundowany i głęboko rozczarowany. Cóż, ciągle nie wiem, co się właściwie stało. Zaskoczyło mnie, jak w trakcie meczu tenisowego jego obraz może się tak diametralnie zmienić aż kilka razy. Zaskoczyło to, jak szybko wygrana może przedzierzgnąć się w przegraną i na odwrót, a potem… znowu na odwrót.

Idze Świątek bardzo zależało. Być może to ją w jakiś sposób zdeprymowało, spięło. Oddać trzeba jednak również cesarzowej, co cesarskie. Chinka Qinwen Zheng była wręcz zjawiskowa. Nie wygrała wczoraj dzięki szczęściu. Wygrała, bo była lepsza. Z trudem przychodzi mi napisać te słowa, ale taka jest prawda. Zheng fenomenalnie serwowała, podobno znacznie lepiej niż zwykle, jej asy serwisowe były momentami wręcz zdumiewające. Jawiła mi się jak jakiś ciasteczkowy potwór, batwoman z odległej planety. Jej niektóre zagrania były wręcz poetyckie i mówię to jako człowiek, który nie umie grać w tenisa.

Jest jednak we mnie teraz coś większego niż rozczarowanie. To współczucie. Czasem oczywistości docierają do człowieka jak wodospad w najmniej oczekiwanym momencie. To przecież oczywistość, że Iga Świątek musi zmagać się z ciągłą presją, musi umieć sprostać codziennym wielkim oczekiwaniom, już nie tyle kibicowskim, co wręcz społecznym! Oczekiwaniom takim, które teraz, na tym poziomie, właściwie nigdy się nie kończą. Uzmysłowiłem to sobie, kiedy nasza tenisistka po jednej z wymian przycupnęła na chwilę na ławeczce, by połknąć pośpiesznie jakiś baton energetyczny. Odebrałem ją wtedy jako zatrwożoną, bliską płaczu dziewczynkę z oczami schowanymi pod daszkiem czapki, która właściwie nie wie, co się dzieje, a znikąd ratunku…

Bardzo jej zależało, chyba ją to spięło i w ostatecznym rozrachunku – nie pomogło. Starała się pomagać publiczność, czasem za bardzo – też nie pomogło.

To jest jak nokaut. Jedna z naszych największych olimpijskich nadziei na złoto jednak nie dała rady.

Pytanie co dalej? Nie chodzi nawet o tę zmorę niekończących się pytań typu - czy można było zagrać inaczej przy czwartej piłce trzeciego gema? Albo drugiej piątego? Iga Świątek staje w tej chwili przed nietypową sytuacją - taką, która na co dzień jej nie spotyka. Odpadła w turnieju, ale… jest w nim nadal! Nie ma czasu na przeżywanie, bo przecież ciągle jest szansa na medal.

Rodzi się pytanie: czy będzie w stanie się zmobilizować, żeby wyjść na kort i ten medal zgarnąć. Dostrzegam pewne analogie futbolowe, które są dosyć pesymistyczne. Wielkie drużyny, faworyci do wygrania mundialu, nie zawsze są w stanie dać z siebie wszystko po przegranym półfinale. Rozczarowanie jest jak jad węża, rozchodzący się po ciele i jaźni. Rzecz dzieje się we Francji więc sięgnijmy po francuski przykład. Kiedy „Tricolores” przegrali epicki półfinał podczas turnieju Espana ’82, niektórzy z piłkarzy nie byli w stanie tego przetrawić. Na mecz z Polską na plac nie wyszli już Platini, Giresse, Bossis czy Rocheteau…

Mam nadzieję, że z Igą Świątek będzie inaczej, że da radę wykrzesać z siebie animusz, bo przecież ciągle jest o co grać. Brązowy medal olimpijski to ciągle coś wspaniałego.

Trzeba się podnieść i grać dalej. Ale to za chwilę.

Teraz jest czas na szloch.