Wśród tych, którzy chcą się ogrzać w cieple europejskiego sukcesu Weroniki Zielińskiej-Stubińskiej (trzecia z lewej) jest również prezes PZPC, Waldemar Gospodarek (pierwszy z prawej). Fot. PZPC


Szklanka do połowy pusta

Na zakończonych wczoraj w Sofii mistrzostwach Europy honor polskiej sztangi uratowały kobiety, trzykrotnie stając na podium.

 

Powiedzenie o szklance, która jest do połowy pusta lub do połowy pełna, jak ulał pasuje do sytuacji, w jakiej znalazło się polskie podnoszenie ciężarów. Można mówić, że mamy zdolną i regularnie wchodzącą na podium młodzież, ale chyba nikt nie zaprzeczy, iż na dyscyplinę spogląda się przez pryzmat imprez seniorskich, a na nich najczęściej jest cieniutko.

 

W blasku fleszy

Nie inaczej było w stolicy Bułgarii, choć rzecz jasna nikt nie ma zamiaru kwestionować sukcesów trzech sympatycznych sztangistek, które przywiozły medale i po roku posuchy stanęły na podium. W kraju zawrzało. Wszyscy się cieszyli, każdy portal wrzucał wzmiankę o osiągnięciach Weroniki Zielińskiej-Stubińskiej, Oliwii Drzazgi i Wiktorii Wołk, sięgających odpowiednio po złoto, srebro i brąz.

Nie brakowało gratulacji dla sztabu szkoleniowego i prezesa PZPC Waldemara Gospodarka. On również promieniał ze szczęścia, gdy przyszło mu dekorować medalistki, a zwłaszcza „Zielę”, z którą do niedawna... nie chciał mieć nic wspólnego. Środowisko sprawę zna doskonale, lecz czytelnicy nie są wtajemniczeni, że zawodniczka z Białej Podlaskiej u szefa związku miała pod górkę. Choć od lat w kraju nie miała sobie równych, to prezes robił wszystko, by blokować jej wyjazdy na międzynarodowe imprezy. Powodu nie podawał, ale miał poparcie w osobie trenera kadry Antoniego Czerniaka. To on stwierdził, że z Weroniki niewiele będzie, że się uwstecznia, a odpowiadająca za jej rozwój Paulina Szyszka jest kiepska, nic z nią nie osiągnie. To decyzją byłego dziesięcioboisty lekkoatletycznego Zielińska-Stubińska nie znalazła się na liście uczestniczek zeszłorocznych mistrzostw świata w Rijadzie, co mocno przeżyła.

 

Zasłonięte oczy

Paradoks polegał na tym, że zadecydowano tak po trzecim z rzędu zwycięstwie w mistrzostwach Polski. Gospodarek i Czerniak widzieli jak zawodniczka walczy na pomoście, poprawia własne rekordy kraju, ale po ostatnim podejściu niemal wybiegli z hali gdańskiego Atlety, by nie złożyć jej gratulacji, nie mówiąc już o wręczeniu medalu. Medialna burza wokół absolwentki AWF w Białej Podlaskiej i doktorantki AWF Warszawa - wywołana również na łamach „Sportu” - dotarła do Ministerstwa Sportu i prezes związku musiał się z niej gęsto tłumaczyć. Dzięki operatywności sekretarz generalnej Haliny Pikuły zawodniczka w ostatniej chwili znalazła się w kadrze i w Kolumbii zajęła 6., najwyższe spośród naszych reprezentantów, miejsce, a prezes Gospodarek - chcąc ratować twarz - obwieszczał, że to dzięki niemu wystartowała. Hipokryzja - inaczej takiego zachowania nazwać nie można.

 

Swoją drogą

Od tamtych wydarzeń trochę minęło, ale zadra w sercu sztangistki nadal tkwi. Nie daje jednak tego odczuć. Nie zgłasza pretensji, że brakuje jej na plakacie z wizerunkami „rokujących” zawodniczek i zawodników na witrynie internetowej PZPC, bo nie jest małostkowa oraz ma więcej taktu niż prezes Gospodarek, który w niedzielę udekorował ją złotym medalem, wyściskał i ucałował, stanął do zdjęcia, a nawet wrócił jednym samolotem do Warszawy, by również na Okęciu ogrzać się jej sukcesem. „Ziela” machnęła na to ręką. Powiedziała sobie, że dalej będzie robić swoje, podążać planem trenerki Szyszki, słuchać rad trenera Jarosława Sacharuka i dawać powody do zazdrości Antoniemu Czerniakowi, bo od sukcesów Ewy Mizdal oraz Magdaleny Ufnal trochę lat minęło, a on nie doczekał się wychowanki.

 

Tałachadze pewny swego

Weronika Zielińska-Stubińska została mistrzynią Europy, tego nikt jej nie odbierze, ale 235 kg w dwuboju nie poprawiło jej miejsca w rankingu olimpijskim i gdyby igrzyska miały się odbyć w marcu, to by na nie nie pojechała. Na szczęście ma jeszcze szansę powalczyć o wyższą pozycję podczas kwietniowego IWF Grand Prix w Tajlandii. No, chyba że znów ktoś jej rzuci kłodę pod nogi...

O wyjazd na igrzyska nie musi się martwić Łasza Tałachadze. Fani podnoszenia ciężarów ostrzyli sobie wczoraj zęby na kolejny występ fenomenalnego Gruzina, ale ten wyszedł jedynie do prezentacji, ukłonił się, pomachał do publiczności i tyle go widziano. Tałachadze jest zdecydowanym liderem rankingu superciężkich i wyjazd do Paryża, gdzie powalczy o czwarte złoto, ma zagwarantowany, ale - w myśl przepisów - do Sofii musiał przyjechać. Wczoraj miał zaczynać 205 kg w rwaniu i 245 kg w podrzucie, czyli jak na niego spokojnie. Pod jego nieobecność konkurenci nie musieli się specjalnie męczyć, a jego odwieczny rywal Warazdat Lalajan nie musiał się specjalnie wysilać.

 

KOBIETY

kat. 87 kg: 1. Solfrid Koanda (Norwegia) 280 (120+160), 2. Anastazja Maniewska (Ukraina) 230 (102+128), 3. Hripsime Churszudjan (Armenia) 227 (105+122); +87 kg: 1. Emily Campbell (Wielka Brytania) 263 (112+151), 2. Anastazja Hotrfid (Gruzja) 257 (117+140), 3. Fatmagul Cevik (Turcja) 238 (107+131).

 

MĘŻCZYŹNI

109 kg: 1. Dadasz Dadaszbajli (Azerbejdżan) 388 (176+212), 2. Christo Christow (Bułgaria) 380 (175+205), 3. Matthaeus Hofmann (Niemcy) 378 (172+206); +109 kg: 1. Warazdat Lalajan (Armenia) 455 (205+250), 2. Simon Martirosjan (Armenia) 437 (190+247), 3. Eduard Ziaziulin (Białoruś) 436 (195+241).


Marek Hajkowski

 

5

LAT

czekaliśmy na złoty medal naszej rodaczki na ME. W 2019 roku w Batumi - w kategorii 55 kg - triumfowała Joanna Łochowska.