Szczyt, szczytów... Hokej_MŚ
Kevin Fiala, szwajcarski napastnik, w pełni zasłużenie zdobył miano MVP turnieju.
Szczyt, szczytów...
Kevin Fiala, szwajcarski napastnik, w pełni zasłużenie zdobył miano MVP turnieju.
HOKEJ
Przed mistrzostwami świata Elity w Ostrawie i Pradze wiele spekulowano kto sięgnie po złoty medal. W gronie głównych faworytów wymieniano obrońcę tytułu Kanadę oraz Szwecję z 18 zawodnikami z NHL, która wcale nie ukrywała swoich wysokich aspiracji. Rzeczywistość okazała się zgoła inna. Wielu fachowców wymieniało gospodarzy w czołowej czwórce, ale nikt nie przypuszczał, że po 14 latach sięgną po złoty medal. A kto stawiał na Szwajcarów, że zagrają w finale? Tymczasem byli bliscy zdobycia po raz pierwszy złota, ale musieli się zadowolić po raz czwarty wicemistrzostwem. Obaj finaliści osiągnęli szczyt, szczytów formy w tym interesującym turnieju.
Liczy się drużyna
Zespół Czech w pierwszej części turnieju nie błyszczał i prezentował się mało przekonująco. A tymczasem w play offie grał na wysokich obrotach i skutecznie, mając przy tym odrobinę szczęścia. Zwłaszcza w meczu ćwierćfinałowym wygranym z młodym zespołem USA zaledwie 1:0 (gol Pavla Zachy). Półfinał ze Szwedami zagrał wręcz wybornie, deklasując rywali.
W finale wszystko oscylowało wokół remisu, ale trafienie Davida Pastrnaka zdecydowało o złocie. Gwiazdy Boston Bruins w ważnych momentach nie zawiodły, zdobywając kluczowe bramki. Wcześniej, w meczu ze Szwedami zostali skutecznie zneutralizowani, ale godnie ich zastąpili napastnicy z drugiej i trzeciej formacji.
- Nie bramkarz Dostal czy napastnicy Pastrnak i Zacha zapewnili Czechom mistrzostwo, lecz zespół niezwykle solidny, przygotowany do najważniejszych meczów – mocno podkreśla były 4-krotny olimpijczyk, trener, a dziś komentator Polsatu, Henryk Gruth. - Zaczęli turniej niemrawo i część eliminacyjna była taka sobie w ich w wykonaniu. Słowa uznania należą się Czechom za play off, bo dysponowali dużą siłą mentalną, a to cechuje najlepsze drużyny. Finał na pewno nie należał do najpiękniejszych, ale był to mecz walki, który zmierzał do dogrywki. W końcu Pastrnak zdołał pokonać Genoniego, ale trudno mieć pretensje do bramkarza za puszczonego gola.
Apogeum Szwajcarów
Nie potrafię powiedzieć na co stać Szwajcarów w tym turnieju, choć pewnie zagrają w ćwierćfinale – te słowa wypowiedział Gruth, znający szwajcarskie realia jak mało kto, wszak w Zurychu przepracował ponad 20 lat i jego podopieczni odgrywają w tej ekipie główne role. Grę Szwajcarów cechuje odpowiedzialność i mądrość taktyczna. Potrafią z głębokiej defensywy przeprowadzić błyskawiczną kontrę i zagrozić rywalom.
- Chyba nie muszę mówić komu kibicowałem w finale - śmieje się Gruth. - Trzymałem kciuki za pierwsze złoto Szwajcarów w historii, ale trzeba na nie jeszcze poczekać. Obawiam, że dłużej niż wszyscy się spodziewają. To było, moim zdaniem, apogeum tej drużyny. Absolutny szczyt i w tym składzie Szwajcarzy już raczej nie zagrają. Obym się mylił. Finał mógł się inaczej potoczyć, ale Czesi mieli nieco szczęścia, a na dodatek wsparcie wspaniale dopingującej publiczności.
Gdy opadną emocje trener Patrick Fischer i jego podopieczni będą mile wspominali pobyt nad Wełtawą, okraszony srebrem, choć złoto było na wyciągnięcie ręki...
Gorzki smak
Skandynawskie ekipy w Czechach nie ukrywały swoich wysokich aspiracji. Szwedzi widzieli się na najwyższym podium, zaś Finowie marzyli o nim. Finowie ponieśli sromotną klęskę, bo ósme miejsce nikogo nie zadowala. Ba, było zagrożenie, że nie awansują do play offu. Z pomocą pospieszyli Brytyjczycy, wygrywając z nadspodziewanie dobrze grającą Austrią. W ćwierćfinale w derbach Północy ulegli Szwedom 1:2 po dogrywce, ale to taki koloryt meczów sąsiadów.
- Odnoszę wrażenie, że grupa praska reprezentowała nieco wyższy poziom niż zespoły, występujące w Ostrawie - dodaje Gruth. - Szwedzi wygrali eliminacje bez większych problemów, a w półfinale z Czechami byli bezradni. Finowie mają prawo czuć się przegrani, ale po części również Szwedzi. 18 hokeistów zza oceanu nie pomogło i musiało się zadowolić brązem, który nie był szczytem ich marzeń. Miejsce Kanady, moim zdaniem, jest adekwatne do tego w jakim składzie przyjechali.
Turniej pokazał, że poziom ciągle się wyrównuje i tylko się cieszyć, że siła hokeja rośnie. O wygranej, dość często, decyduje jeden gol, jedno wykluczenie czy też dogrywka lub karne. Mile zaskoczyli Austriacy, którzy byli bliscy awansu do ćwierćfinału i wysłali wyraźny sygnał, że będą dalej inwestowali w hokej.
A biało-czerwoni? Zaprezentowali się więcej niż dobrze, ale ostatecznie musieli ustąpić rywalom z Francji i Kazachstanu. - Występ reprezentacji zupełnie nie odzwierciedla stanu posiadania tej dyscypliny. Postronni, nie znający stanu faktycznego, otrzymują zupełnie inny, zamazany obraz - mówi dobitnie na zakończenie Gruth.
I trudno z tymi słowami się nie zgodzić.
Fiala MVP
Kevin Fiala, niespełna 28-letni napastnik, grający na co dzień Minnesocie Wild, przyjechał do Pragi tuż po narodzinach córki. Kto wie, może pojawienie się jej na świecie sprawiło, że Szwajcar, z czeskimi korzeniami, grał rewelacyjnie - zdobył 7 goli i dołożył do nich 6 asyst. W klasyfikacji kanadyjskiej z 13 pkt ustąpił Mattemy Boldy'emu 14 pkt (6+8) i zajął wspólnie drugie miejsce wraz Brady Tkachukiem. Fiala jest drugim szwajcarskim hokeistą, który został wybrany MVP turnieju W 2013 r. obrońca Roman Josi, obecny kapitan Helwetów, otrzymał również takie indywidualne wyróżnienie. 33-letni Josi (Nashville Predators) w tym turnieju również należał do czołowych postaci, miał na koncie 12 pkt (3+9) i w pełni zasłużenie zapracował na miano najlepszego obrońcy. Nominację z ramienia IIHF otrzymał czeski bramkarz Lukas Dostal, który był przecież główną postacią meczu z Finami (1:0 po karnych) i USA (1:0), zaś w finale obronił 31 strzałów Szwajcarów. Do tego tercetu dołączyli jeszcze szwedzki obrońca Erik Karlsson oraz napastnicy Kanadyjczyk Dylan Cozens i kapitan Czechów, Roman Cervenka. To oni stworzyli dziennikarski zespół gwiazd.
Znamy tegoroczną hokejową hierarchię. Czechom przyjdzie w przyszłym roku bronić tytułu podczas turnieju na lodowiskach w Sztokholmie i duńskim Herning.
Włodzimerz Sowiński