Szatnia nie uznaje pustki
Rozmowa z Jakubem Bierońskim, pomocnikiem GKS-u Tychy
Jakbu Bieroński chce awansować do ekstraklasy. Fot. Łukasz Sobala/PressFocus
Jako pierwszy z zawodników zespołu, który sięgnął po mistrzostwo wiosny, podpisał pan nowy kontrakt, przedłużając go do 30 czerwca 2028 roku. Zanim jednak przejdziemy do przyszłości, popatrzmy na teraźniejszość. Co pan czuje, patrząc na tabelę sezonu 2024/25?
- Siódme miejsce odzwierciedla wzloty i upadki. Bez wątpienia pierwsza runda była fatalna i lepiej o niej nie pamiętać, choć porażki w Grudziądzu z Olimpią w Pucharze Polski oraz ligowych w Rzeszowie ze Stalą i z ŁKS-em na naszym stadionie ciągle leżą na sumieniu. Na szczęście pod koniec października zaczęliśmy już lepiej grać, ale dalej nie potrafiliśmy wygrać i z punktami było słabo. Dlatego na półmetku mieliśmy tylko 14 punktów i jedno zwycięstwo. Natomiast w drugiej połowie sezonu wygraliśmy 12 spotkań i zostaliśmy mistrzami wiosny. Z tego można być zadowolonym. W ogólnym rozrachunku towarzyszy jednak uczucie, że niczego nie udało się ugrać.
Po którym meczu był pan najbardziej z siebie zadowolony?
- Wiosną mieliśmy bardzo dobrą passę, ale mimo to mnie najbardziej utkwił występ w Krakowie z Wisłą. Tamten bezbramkowy remis w 15. kolejce był już sygnałem, że łapiemy rytm jako drużyna, a ja poczułem się jej pewnym punktem. Natomiast w marcu z Wisłą Płock na naszym stadionie strzeliłem swojego jedynego gola w tym sezonie i to też był ważny moment. Ta bramka zapewniła nam bowiem wygraną 2:1 i po porażce w Niecieczy wróciliśmy na zwycięski szlak, goniąc czołówkę. Nie jestem łowcą goli, więc to był miły moment. Tak samo cieszyłem się z asysty, która w ostatnim meczu sezonu z Górnikiem Łęczna otworzyła drogę do bramki Julkowi Ertlthalerowi.
Na co – patrząc na siłę drużyn grających w minionym sezonie – stać było tak naprawdę GKS Tychy?
- Z taką grą, jaką pokazaliśmy wiosną, uważam, że zasługiwaliśmy na miejsce w barażach. Zabrakło nam trzech punktów, żeby wejść do szóstki, więc byliśmy blisko. Można żałować zarówno końcówki pierwszej rundy, jak i tych czterech niewygranych z rzędu spotkań na finiszu sezonu. Przez całą wiosnę goniliśmy rywali, odrabiając dystans, ale to się robiło męczące pod względem psychicznym, bo wygrywaliśmy mecz za meczem, a ciągle byliśmy poza strefą barażową. Myślę, że w meczu z Polonią Warszawa, zremisowanym 1:1 na naszym stadionie, coś się zacięło. Mieliśmy przecież kilka sytuacji, żeby strzelić zwycięskiego gola, ale się nie udało. W dodatku tydzień później, prowadząc 2:0 w Pruszkowie, znowu straciliśmy dwa punkty, tylko remisując, a z Wisłą Kraków, dominując w Tychach, przegraliśmy 0:2. Ta zadyszka kosztowała nas odpadnięcie z walki o ekstraklasę.
Jak pan zareagował na ofertę tyskiego klubu złożoną rok przed wygaśnięciem starej umowy?
- Nie powiem, że byłem zaskoczony, ale sam fakt, że jako pierwszy zostałem „wzięty do gabinetu” i to jeszcze przed ostatnim meczem sezonu, był dla mnie miłą niespodzianką. Potraktowałem to jako dobrą ocenę mojej gry i zaufanie. Skoro klubowi zależy na tym, żebym był w drużynie budowanej na przyszłość, to mogę się jedynie cieszyć. Myślę, że to jest nagroda i wiara w to, że mogę się jeszcze bardziej rozwinąć.
Czy zaskoczył pana komunikat z nazwiskami zawodników, których w nowym sezonie zabraknie w tyskiej szatni?
- Może pożegnanie z Bartkiem Śpiączką uznam za zaskakujące, bo wiosną był bardzo ważnym ogniwem naszego zespołu, zarówno na boisku, jak i w szatni. Natomiast pozostali zawodnicy m.in. Marcel Łubik i Natan Dzięgielewski, którym kończyły się umowy, oraz Jakub Budnicki, swoją grą wypracowali zainteresowanie klubów z wyższej ligi. Inni odeszli, bo nie znaleźli w GKS-ie Tychy swojego miejsca i nie mówię o drużynie, bo stworzyliśmy znakomitą ekipę, która była „paczką”. Pod tym kątem brakować będzie więc każdego. Dominik Połap, związany z klubem od dziecka, robił atmosferę. Wiktor Żytek, będący w nim od początku 2021 roku, swoim doświadczeniem starał się wspierać tych, którzy wychodzili na boisko. Ważne role odegrali również Mateusz Hołownia, Wiktor Niewiarowski i Teo Kurtaran, ale takie jest życie piłkarza – raz się przychodzi, innym razem odchodzi i z tym trzeba się pogodzić. Czekamy więc na nowych piłkarzy, bo szatnia nie uznaje pustki.
Czy odchodząc po pięciu latach gry w pierwszym zespole Podbeskidzia Bielsko-Biała do GKS-u Tychy, myślał pan o tym, że zakotwiczył tu na dłużej?
- W moim przypadku chodziło o zmianę środowiska. Chciałem odejść i trafić do poukładanego klubu, żeby zdobyć motywację i myślę, że dobrze trafiłem, a do pełni szczęścia potrzebny jest awans, bo sympatycy GKS-u Tychy, który w 1976 roku był wicemistrzem Polski, na powrót do ekstraklasy czekają już bardzo długo. Byłbym szczęśliwy,gdyby udała się nam ta sztuka w przyszłym sezonie, ponieważ już się zadomowiłem w tym klubie. Mieszkam co prawda ze swoją dziewczyną w Katowicach i tam najchętniej spędzam czas, wychodząc z Julią i naszym psem Rocky’m na spacery, ale tyskie klimaty też są nam bliskie i na pewno podczas tego krótkiego letniego odpoczynku będzie czas, żeby je odwiedzić. A po urlopie znowu trzeba wziąć się do pracy i spełnić marzenia tyskich kibiców.
Rozmawiał Jerzy Dusik