Szanujmy panów Kwietniów
Rozmowa Tomaszem Stefankiewiczem, dyrektorem sportowym Polonii Bytom
Polonia i Wieczysta to dwa różne modele budowania klubu. Na zdjęciu z jesiennego meczu bytomianin Daniel Ściślak (z lewej) i były reprezentant Polski Jacek Góralski. Fot. Krzysztof Porębski / Press Focus
Czujecie się już w ogródku, witacie z gąską...? Nawet remis lub porażka w niedzielę z Wieczystą niczego wam jeszcze nie zepsują, wciąż będziecie o te kilka punktów do przodu…
- Może podchodzę nazbyt chłodno, ale jestem daleki od euforii. Przed nami bardzo trudne pięć spotkań, 15 punktów do zdobycia. Można powiedzieć, że my i Wieczysta jesteśmy na dwóch krańcach - ona w dołku, my na fali, ale to na tyle klasowy zespół, mający takie indywidualności, że nie może być gorzej niż jest. Nie będą mieć nic do stracenia, uważam, że to na nas ciąży większa presja. Ale oczywiście fajnie mieć taki problem. Mecz niedzielny to jedno, bardzo mocno pracujemy też na to, co w kolejnych tygodniach.
W jaki sposób?
- Szukamy jeszcze tego jednego procenta więcej, jak pomóc drużynie. Na przykład w regeneracji, myślimy, gdzie wypożyczyć odpowiedni sprzęt, jakie zrobić zabiegi, może dodatkową krioterapię. Chłopaki też dbają sami o siebie, bo klub tylko częściowo jest w stanie pokryć koszty takich zabiegów. Widzę po pracy sztabu, że wszystko jest pod kontrolą, że jest plan, żeby trafić z tą wymarzoną superkompensacją na niedzielę i zagrać na swoim poziomie. A na naszym boisku potrafimy grać dobre mecze.
Nawet szalone!
- Na pewno jesteśmy zespołem, który jest „jakiś”. Uważam, że dzisiaj to już dużo. Obserwując polską ligę, wiele zespołów jest po prostu nijakich. My gramy wysokim pressingiem, agresywnie, mocno i zdarzy się, że przyjedzie zespół, który - tak jak w pierwszym meczu wiosny z Podbeskidziem - będzie szukał piłek za plecy. Ale Polonia nie zmieni swojego planu na mecz, którym zawsze jest zwycięstwo. Zdajemy sobie sprawę, że naraża nas to na ryzyko utraty gola z kontry, ale po to mocno pracujemy w tygodniu, żeby się tego ustrzec. I jeżeli stracimy bramkę, to pracujemy cały czas na to, żeby strzelić o jedną więcej. Bardzo to pochwalam, bo dzięki temu chce nas się oglądać, jesteśmy w telewizji, są pełne trybuny i jesteśmy wiceliderem. Jeżeli próbowalibyśmy się dostosować do przeciwnika, to nic by z tego nie było. A nasi rywale, jaki by to nie był zespół, koncentrują się na tym, żeby nam uprzykrzyć życie, zamiast skoncentrować na swoich atutach. W Kaliszu wszyscy się śmiali - nie polaliśmy boiska, żeby wam się źle grało. Na co pytamy: to wy nie lubicie grać w piłkę? Może trochę racji w tym było, ale finalnie chyba nie o to w piłce chodzi. Zresztą do pewnego momentu był remis, ale spadł deszcz i wtedy mecz zamknęliśmy (śmiech).
Przetrwaliście niedawno trudny okres, porażkę w Łodzi z rezerwami ŁKS-u. Zespół jednak od razu rozbił Puławy 4:0, wygrał w Kaliszu i wrócił na 2. miejsce.
- Ogólnie dobrze reagujemy na niepowodzenia. Tylko raz przegraliśmy dwa mecze pod rząd - w październiku w Krakowie i w Chojnicach, kiedy skumulowała się baza emocji. Zresztą z Chojniczanką nie zagraliśmy złego meczu, nie zasłużyliśmy na porażkę. Jasne, mierzymy się w tej rundzie z krytyką, że nie gramy tak dobrze jak jesienią, kiedy zachwycała się nami cała Polska, natomiast zachęcam, żeby porozmawiać z trenerami Rakowa, Termaliki czy Arki Gdynia, jak gra się na wiosnę zespołom z czuba, uciekającym rywalom.
Dzisiaj już nie zdążę, proszę o wyjaśnienie…
- Runda jesienna a runda wiosenna to są dwie różne ligi. Raz - każdy zespół wyciąga wnioski po pierwszym spotkaniu, dwa - każdy się wzmacnia, dokonuje korekt w składzie, trzy - nastawienie do nas jest zgoła odmienne jako drużyny z pierwszej trójki, cztery - w 2. lidze każdy gra o coś, tutaj nie ma środka tabeli i meczów o nic. Wisła Puławy u nas przegrała 0:4, ale tydzień później wygrała na Wieczystej i okazało się, że to wcale nie jest taki zły zespół. Lubię zakreślić sobie tabelę od stycznia, a w niej od kilku tygodni na 1. miejscu jest Polonia. Liczba punktów, którą nadrobiliśmy, jest wystarczająca, żeby być na miejscu, o którym marzymy. Otwiera się nawet szansa, żeby powalczyć z Pogonią Grodzisk o 1. miejsce, choć uważam, że to zespół, który też zasługuje na bezpośredni awans.
A na czym polega problem Wieczystej, że tak się posypała?
- Nie chciałbym, żeby to było uznane za krytykę, ale nie uważam, żeby zmiana trenera Peszki w tym momencie była dobra. Oczywiście, łatwo się mówi post factum, jednak piłka jest wymierna, sprowadza się do liczb. A liczba sytuacji na gola, którą Wieczysta stworzyła sobie ze Świtem, Jastrzębiem czy w kilku innych meczach wskazywała, że drużyna wyjdzie z dołka. Natomiast dwa ostatnie mecze - ze Skrą i z Wisłą - to odwrócenie tej tendencji, bardzo mała liczba wykreowanych szans. Można to jeszcze rozebrać na czynniki pierwsze, analizować przygotowania do rundy, tym bardziej że pojawiła się spora liczba kontuzji. Wieczysta to specyficzny model budowy klubu, inny niż wszędzie. Ciężko jest postawić się w roli jej zawodników, z jaką presją muszą sobie radzić.
Za wcale niemałe pieniądze…
- Ale dla wielu z nich to ostatnie kontrakty w życiu i granie ze spętanymi nogami, bo za chwilę może być koniec, naprawdę nie jest proste. Inaczej jest na standardowym poziomie drugoligowym, w którym piłkarz zarabia 6-10 tysięcy złotych - i może pójdzie do innego klubu za podobne pieniądze, a może pójdzie do innej pracy, ale jakoś się to kręci i nie zmieni o 180 stopni - a inaczej, gdy może wywrócić się całe życie. Jakub Peszek przed chwilą grał ze Spartą Praga w Lidze Mistrzów z Atletico Madryt, w Krakowie na pewno dostał dobry kontrakt, ale pytanie, co dalej? Stracił pewność siebie, ma problem wygrać pojedynek z piłkarzem na trzecim poziomie w Polsce, za chwilę może wróci do Czech i przypuszczam, że ciężko mu będzie wrócić na podobny pułap płacowy, jaki ma w Wieczystej czy miał w Sparcie. Szukam dla tych piłkarzy usprawiedliwienia, bo ich porażek z Wisłą Puławy czy Skrą Częstochowa nie da się na zdrowy rozum zrozumieć. Zawodnicy pokroju Semedo, Goku, Peszka, Trąbki czy Sandovala to piłkarze na poziom ekstraklasy, a nie na porażki z zespołami, które z trudem utrzymują standard drugoligowy. Coś jest nie tak.
Wieczysta stała się dziś trochę synonimem nieudolności za grube miliony.
- Mnie ogólnie nie podoba się narracja i hejt, który wylewa się na pana Wojtka Kwietnia i cały projekt Wieczystej. Pan Kwiecień ma swoje przekonania, jak powinna wyglądać piłka, ma wiarę w swój projekt, w swoją filozofię budowania klubu, która jest całkowicie odmienna od tej, którą podążamy w Bytomiu…
Czym się różnią te filozofie?
- My wierzymy, że zawodnika nieoczywistego można rozwinąć, przez dobór odpowiednich narzędzi i dodatkową pracę wznieść go na wyższy poziom. W Krakowie z racji tego, że pan Kwiecień dysponuje nieograniczonymi środkami, po prostu skraca się tę ścieżkę i szuka zawodników gotowych.
Pytanie, czy nie nazbyt sytych, zadowolonych ze swojej kariery?
- To już kwestia dyrektora sportowego w klubie, doboru zawodnika nie tylko pod kątem umiejętności, ale także charakteru. Dla nas pierwszym punktem w skautingu jest to, czy zawodnik jest głodny gry. Ktoś może zarzucić, że jak to, skoro bierzemy Kubę Araka, który awansował z GKS-em Katowice do ekstraklasy. Ale to, że Kuba zamienił Katowice na 2. ligę w Bytomiu, to znaczy, że znalazł tu jakiś cel, ważny punkt w życiu, motywację, a my znaleźliśmy wspólny język, żeby coś razem zbudować. Inaczej by tu nie trafił.
Wracając do Wojciech Kwietnia i Wieczystej…
- Uważam, że powinniśmy szanować takich ludzi w polskiej piłce. Toczy się dziś w kraju duża dyskusja o finansowaniu sportu zawodowego. Z jednej strony krytykujemy finansowanie projektów komercyjnych przez samorządy i środki publiczne czy spółek skarbu państwa, z drugiej - kiedy mamy filantropa i mecenasa sportu, który własny majątek zbudowany ciężką pracą inwestuje w projekt sportowy, powinniśmy takim ludziom przyklasnąć, a nie ich krytykować. Gdy ktoś podobny, mający środki, zobaczy, z jaką krytyką i falą hejtu mierzy się pan Kwiecień, to nie zainwestuje w żaden klub. Bo po co mu to? Lepiej niech się bawią w mieście, gminie, odpowiedzialność się rozmyje, czasem jakiegoś radnego się zaatakuje, szpilę prezydentowi wbije, komuś naubliża w klubie i tak przeleci parę lat. Więc chciałbym bronić ludzi, którzy wykładają swoje pieniądze na poziomie 2. czy 1. ligi, bo to biznesowo nie jest racjonalne, stopa zwrotu jest w najlepszym wypadku zerowa, a najczęściej ujemna. I naprawdę trzeba mieć niezłą zajawkę, żeby inwestować prywatne środki. Więc bądźmy ostrożni w ferowaniu wyroków, i szanujmy wszystkich pokroju panów Kwietnia, Jakubasa czy rodziny Witkowskich z Niecieczy. Nie oceniając, na ile zdaniem niektórych, są to twory sztuczne czy nie, doceniajmy, że ci ludzie ciężko zapracowali na swój kapitał i zainwestowali go w piłkę, bo równie dobrze mogliby w kryptowaluty czy w giełdę, by pomnażać swój majątek. A jednak dają ludziom rozrywkę, w Krakowie na trybuny mogą przyjść za darmo, zjeść kiełbaskę, popatrzeć na znanych zawodników. Bądźmy tym ludziom przychylni, należy im się pełny szacunek.
Taki Kwiecień przydałby się w Bytomiu, w klubie sponsorowanym w głównej mierze przez miasto?
- Na pewno nasze wizje są bardzo odmienne. Przyznam, że podobnie jak trener Tomczyk, jestem fanem romantycznej strony futbolu. Będę mówił za siebie, ale gdyby mi została zaoferowana praca w Wieczystej, w duchu kłóciłbym się sam ze sobą i nie byłbym chyba w stanie się tego podjąć. My lubimy tworzyć, lubimy kreować rzeczywistość, wpływać na środowisko swoją pracą. Uważam, że możemy zmienić sporo w polskiej piłce oddolnie, organicznie robiąc tutaj to, co robimy - o czym świadczy liczba staży, która od pewnego czasu ma u nas miejsce. Tylko trenerskich mamy średnio trzy w tygodniu, ale przyjeżdżają już do nas ludzie do pionu sportowego, szukają dobrych praktyk, jak to robimy, jak to działa w symbiozie z różnymi czynnikami i ograniczeniami.
Rozmawiał Tomasz Mucha
Tomasz Stefankiewicz jest absolwentem PZPN-owskiego Kursu Dyrektora Sportowego, a od lipca ub. roku jest także prezesem Betclic 2. Ligi. Fot. x.com/T_Stefankiewicz