Swoboda kończy karierę, czyli strachy na Lachy
MUCHA NIE SIADA - Tomasz Mucha
Sportowy światek nad Wisłą wstrzymał oddech, bo lekkoatletka Ewa Swoboda obiecała przed kamerą, że kończy karierę. Może jeszcze nie teraz, może nie już, ale nadzieja kiełkuje, że za niedługo, że zaraz, może za rok… Ja się wcale nie dziwię, że dwudziestoparoletnia – a jakby wciąż nastoletnia – sportsmenka ma już sportu po dziurki w nosie.
Sami wszak doskonale wiemy – przyznajmy to nareszcie! – że jest tyle autentycznych i wydumanych powodów, dla których wszystkiego można mieć serdecznie dosyć. No bo ileż lat i ile razy, w nieskończoność, można biegać tylko po tej samej prostej? No ile?! To musi być wprost szkodliwe dla higieny umysłu, bo zbyt proste, po prostu. Od tej jednowektorowej monotonii tym kilku szarym komórkom hasającym w głowie w nieoczywistych kierunkach wszystko może się pomieszać, zaczernić, i to zwykłym szaraczkom, a co dopiero takim tęgim mózgom jak nasza czołowa sprinterka!
Nie dziwię się wcale, że Ewa Swoboda jest totalnie zmęczona swoją bez mała dziesięcioletnią katorżniczą robotą po dwie godziny dziennie, że jest znudzona ciągłymi podróżami i stadionami, że materace w hotelach zawsze są za miękkie (oj, jak strzyka, oj!…), że gorzkiego lenistwa dwumiesięcznego po każdym sezonie ma już po dziurki w nosie, że ma dosyć tych rzędów rozwrzeszczanych małolatów wystawiających po selfiaczka swoje obślizgłe macki uzbrojone w ajfony, że nie ma już siły przeganiać tych ślepo zapatrzonych w nią pięknych kawalerów, że ma dosyć już tych wszystkich dram z twardogłowymi działaczami, którzy nie nadążają za myślenia tokiem, że nie ma motywacji, bo przecież była już dziewiąta na igrzyskach, a tu takie „wielkie boom”, i tak dalej, i tym podobne, no po prostu już tylko siąść i płakać, no ale znowu przecież te poduszki już takie mokre… Jak żyć w takiej nieludzkiej atmosferze? No jak…
Chciałoby się rzec: Pani Ewo, w wieku 27 lat serdecznie zapraszamy na łono sportowych matuzalemów, hojne świadczenia przedemerytalne już na Panią czekają… Aaa, zaraz, stój…
Z racji własnego biogramu doszedłem do etapu, że na bieżąco przeglądam pojawiające się tu i ówdzie informacje lub spekulacje o sytuacji finansowej Zakładu Ubezpieczeń Społecznych i spodziewanej w związku z tym wartości przyszłej emerytury. I z jednej strony jestem przerażony roztaczaną wizją gwiaździstej – bo bez dachu nad głową – starości, a z drugiej w tym osłupieniu łapię się, jak mogę, brzytwy, że inni to mają – będą mieć – jeszcze gorzej! W tym horrorze tą brzytwą jest graniczny rok 1978. Otóż urodzeni w tymże 78 lub później to już naprawdę mają mieć, za przeproszeniem, przesrane. System nie wyrobi nawet na ich minimalne świadczenia, które to na dziś wynoszą około 1800 złotych. Jakie i ile dóbr wszelakich można sobie za tę darowiznę nabyć i co opłacić, myślę, że nie muszę nikomu specjalnie tłumaczyć, najlepsze jest tu chyba potoczne i krótkie słowo rozpoczynające się na G i zakończone na O.
Na szczęście rodzice moi przewidzieli ów krach systemu i wydali mnie na świat wcześniej. Jasne, i tak zapewne – o ile dożyję – nie będę na wytęsknionej emeryturce zajadał ośmiorniczek, raczej oswajam się z myślą, że lepka praca nie wypuści mnie ze swoich szponów do dni ostatnich, tak będzie mnie kochać. No ale pokoleniu Swobody to ja autentycznie współczuję i z tej perspektywy rozumiem zapowiedź niespełna 30-letniego wyczynowca rychłej sportowej emerytury i „przejścia na inną profesję”. Interpretuję to bowiem tak: czas wziąć się do prawdziwej roboty. Co i tak oczywiście niczego nie gwarantuje, tak jak nie mamy jeszcze dziś pojęcia, czy wszystkich nas za chwilę nie wyautuje sztuczna inteligencja, czy jakiekolwiek emerytury nie wezmą w łeb, a państwo wypłacać nam będzie coś, co nazywa się gwarantowanym dochodem podstawowym, za który – wiadomo – najpierw G, na końcu O. Ale nie stresujmy się za wcześnie…
Obawiam się jednak lekko, że na swoją i naszą zgubę Pani Ewa jednak się rozmyśli, że przeprosi się z bieganiem, i że to tylko takie obiecanki cacanki i strachy na Lachy, bo sport to jednak za fajny kawałek chleba, by go ot tak porzucić. Obawiam się, bo – jak słyszę – niekumaci działacze już śpieszą z ofertą konsultacji psychologicznych, a nawet psychiatrycznych – oj, odważnie w tym przypadku – choć nie wiem, czy takie konsylium cokolwiek jest w stanie pomóc. „Jeszcze ten rok pobiegam, zobaczymy, co będzie w następnym” – pacjent rzucił ochłap zagryzającym zęby ze zgryzoty fanom. Z mojej strony pełny aplauz, z sugestią – to może już nie zobaczmy.
Ewa Swoboda ma sportu dosyć i można to zrozumieć... Fot. Marcin Bulanda / Press Focus