Sport

Sukces rodzi się w bólach

Rozmowa z Robertem Pryglem, olimpijczykiem z Atlanty 1996, obecnie prezesem PSG Stali Nysa

Robert Prygiel mocno liczy na Polaków. Fot. Rafa Rusek / Press Focus

Nastrój po półfinale z Amerykanami pewnie dopisuje...

- Jest wyśmienity! Naprawdę jestem pod wielkim wrażeniem, bo nasza drużyna pokazała ogromny charakter. Oczywiście, wynik jest najważniejszy i cieszy awans do finału, ale to, z jakiej opresji i w jakim stylu wyszli Polacy, to było coś fantastycznego. Taka odmiana w trakcie meczu przeciwko takiej drużynie i do tego o tak wielką stawkę to ogromna umiejętność. Jestem pod ogromnym wrażeniem.

Kiedy miał miejsce ten decydujący moment, który tak odmienił naszych siatkarzy, że z wydawałoby się pokonanych i złamanych przeobrazili się w żądnych krwi wojowników?

- Paradoksalnie, chyba pomogły nam urazy. Mam na myśli wymuszone zejście z parkietu rozgrywającego Marcina Janusza. Nie grał źle, ale nasz drugi rozgrywający Grzegorz Łomacz zaczął wystawiać troszkę inaczej. Stawiał na innych zawodników, zwiększył dystrybucję w kierunku Tomka Fornala, który wskoczył na megaobroty, charakterologicznie, emocjonalnie i jakościowo. Łomacz zaczął grać też więcej „krótkiej”, a środkowi w tych igrzyskach są naszą mocną stroną. Determinacja w drużynie bardzo wzrosła. Nie graliśmy prostej siatkówki, tak jak w poprzednich setach, kiedy najczęściej szukaliśmy Wilfredo Leona i Bartka Kurka. Zaczęliśmy grać całą drużyną. Potrzebowaliśmy w takim meczu wszystkich zawodników i Łomacz ich widział.

Amerykanie trzeciego seta wygrali bardzo wyraźnie, a w czwartym prowadzili już 9:5. Była wtedy chwila zwątpienia?

- Oglądałem mecz wspólnie z naszymi trenerami i zgodnie mówiliśmy, że jak wyciągniemy czwartego seta, to będziemy mieli ogromną przewagę mentalną. Było to też widać po twarzach i reakcjach zawodników Stanów Zjednoczonych. Ich pewność siebie znikała, a u nas była coraz większa. Byliśmy niemal pewni, że po wygraniu czwartego seta zwyciężymy też w tie-breaku i to się sprawdziło.

W finale zmierzymy się z gospodarzem, Francją. Po 48 latach znów będzie złoto?

- Mecz meczowi nierówny. Bardzo ważna będzie regeneracja, bo było widać, że naszą drużynę półfinałowe starcie kosztowało ogrom zdrowia, emocji mentalnych i fizycznych. Zespół pokazał, że jest ekipą zdeterminowanych walczaków i żaden wynik nie jest im straszny. Zresztą nasze sukcesy z ostatnich lat zasługują na ogromny szacunek u przeciwników. Nasi chłopcy, tak jak pokazali z Amerykanami, staną na wysokości zadania. Nie będzie to łatwy mecz, zresztą od ćwierćfinału takich już nie ma. Jesteśmy jednak tak zahartowani i umiemy grać pod taką presją oraz dawać sobie radę w ciężkich momentach, jak mało która obecnie drużyna.

Kontuzje Mateusza Bieńka i teraz Marcina Janusza mogą mieć wpływ na postawę zespołu w finale?

- Jesteśmy tak pokiereszowani, że mamy tylko dwóch środkowych i jednego rozgrywającego. Nie wiadomo, jak się skończy z Pawłem Zatorskim, ale sukces rodzi się bólach i nasza drużyna - mam nadzieję - to udowodni.