Strzelił mu 7 goli!
Rozmowa z Mateuszem Kowalczykiem, piłkarzem GKS-u Katowice, z przeszłością w barwach ŁKS-u
W minioną sobotę GKS Katowice pokonał Koronę. A kto pamięta, że Mateusz Kowalczyk (z prawej) przeciwko kielczanom grał jako niespełna 18-latek, tyle że w barwach ŁKS-u? We wtorek wraca na stadion w Łodzi! Fot. Adrian Mielczarski / PressFocus
Ucieszył się pan z wyników losowania 1/16 finału Pucharu Polski?
- Bardzo! Mieliśmy przed losowaniem taki wewnątrzklubowy „totolotek” i ja od razu stawiałem na ŁKS. Chciałem wrócić na ten stadion! Cieszę się z tego meczu, bo ŁKS dużo mi dał jako klub.
Jak pan w ogóle do tego ŁKS-u trafił?
- A to fajna historia jest! Grałem w Ząbkach już w IV lidze, i byłem dogadany na przeprowadzkę do Jagiellonii. Ale Dolcan grał na koniec sezonu baraże o Centralną Ligę Juniorów U-17, i ściągnięto mnie na te mecze do tej drużyny. Naszym rywalem był właśnie ŁKS. Wygraliśmy ten dwumecz bodaj 8:3, a ja strzeliłem w nim... siedem goli. Wiele razy potem śmiałem się z Olkiem Bobkiem, który stał między słupkami łódzkiej bramki, że to on mnie wtedy wypromował i dzięki temu trafiłem do ŁKS-u. Bo zaraz potem zadzwonił do mnie ówczesny dyrektor ŁKS-u, Krzysztof Przytuła i przekonywał na tyle skutecznie, że trafiłem do Łodzi. I nie żałuję tego!
Kontakt z chłopakami został? Bo przecież kadra ŁKS-u bardzo się przez te dwa lata od pańskiego odejścia zmieniła!
- Często rozmawiam z Olkiem właśnie, zresztą spotykamy się ostatnimi czasy na zgrupowaniach młodzieżówki. Jest jeszcze Michał Mokrzycki, Antek Młynarczyk i... to chyba wszystko. Inni już pouciekali (śmiech).
Założył się pan z Bobkiem, ile tym razem goli mu pan strzeli?
- Nie. Śmialiśmy się tylko na wspomnienie tamtych meczów. I ucieszyliśmy, że będzie okazja spotkać się tak naprawdę po raz pierwszy na poziomie seniorskim. Parę uszczypliwości też musiało być, więc jestem bardzo zmotywowany (śmiech).
I chyba pewniejszy siebie, po ostatnich dwóch zwycięstwach ligowych GieKSy?
- Wiedziałem, że po przerwie reprezentacyjnej będziemy mieć być może kluczowy moment sezonu: mecze z przeciwnikami ze zbliżonego pułapu punktowego. Na razie wygraliśmy dwa razy, więc nie ma co odlatywać. Musimy z meczu na mecz budować tę pewność siebie. Dotychczasowe zwycięstwa cieszą, szatnia trochę odetchnęła. Pora kontynuować dobrą passę: wygrać kolejny ważny mecz ligowy, z Niecieczą; a wcześniej – pucharowy w Łodzi.
Drużyna – drużyną; nie sposób jednak nie odnieść wrażenia, że osobiście ma pan teraz takie dobre „flow” po zwycięstwach młodzieżówki. Prawda to?
- Prawda. Poczułem psychiczną poprawę u mnie, i taką w graniu też. Bo fajnie to wyglądało na kadrze, zwycięstwa były dosyć okazałe – to wszystko mnie „budowało”. No i wyszło mi, że trzeba to koniecznie przełożyć na klub; zacząć od siebie więcej wymagać. Wiem, że jestem w stanie więcej dawać drużynie.
A jak dziś słucha pan głosów ekspertów, że może Mateusz Kowalczyk byłby lekarstwem na nieobecność Bartka Slisza w meczu pierwszej reprezentacji z Holandią, to co sobie pan myśli?
- Spokojnie do tego podchodzę. Już byłem na zgrupowaniu pierwszej kadry, po ledwie pięciu meczach w ekstraklasie i rocznym niegraniu w lidze w barwach Broendby... Teraz czuję się trochę innym zawodnikiem i - robiąc swoją robotę - nie myślę za dużo o takich rzeczach.
Dokąd najdalej zaszedł pan w Pucharze Polski?
- A z reguły odpadałem w drugiej rundzie – i w barwach ŁKS-u, i rok temu z GieKSą. Teraz trochę półżartem-półserio - powiedzieliśmy sobie w szatni, że naszym celem jest występ na PGE Narodowym. No bo... czemu nie? Wygrywasz jeden mecz, potem drugi, i już troszeczkę zaczyna pachnieć tym finałem... (śmiech).
Rywalizacja z pierwszoligowcem bywa jednak zdradliwa. Niby gra piętro niżej, a „ugryźć” ciężko...
- Wiemy coś o tym; przecież rok temu odpadliśmy z Unią Skierniewice. A teraz jedziemy na duży stadion, do zasłużonego klubu, z kibicami, tradycjami. I dobrze; żadna dodatkowa motywacja nie będzie potrzebna w tych okolicznościach.
Kibice ŁKS-u przywitają pana oklaskami czy gwizdami?
- Fajnie byłoby, żeby klaskali, a nie gwizdali. Ja zawsze będę mieć ŁKS w sercu. To pierwszy klub, który postawił na mnie w profesjonalnej piłce, w którym zaliczyłem dobry sezon i jeszcze strzeliłem bramkę w meczu, który dawał nam awans do ekstraklasy!
To jeszcze słówko o poza boiskowych atrakcjach. Gdzie się najczęściej bawiła „ełkaesiacka” młodzież w tamtym czasie?
- Nie mieliśmy takiego miejsca, bo... nie mieliśmy na to czasu. Sportowo robiliśmy awans, a do wyzwań piłkarskich akurat nam dochodziły matury. W każdej wolnej chwili nadrabialiśmy raczej zaległości szkolne.
A jak ta matura wtedy poszła?
- Na szczęście w Szkole Gortata, którą kończyłem, nauczyciele bardzo nam pomagali. Bo przecież był czas, w którym – ze względu na obowiązki klubowe – bywaliśmy w szkole... raz w miesiącu. Udało się jednak wszystko poukładać i maturę mam!
A teraz wraca pan tam po maturę boiskową, czyli 1/8 finału PP!
- Obym ją znowu zaliczył (śmiech).
Rozmawiał Dariusz Leśnikowski
