Sport

Striptiz dla ubogich

Nie mam żadnych wątpliwości, że największą niespodzianką w minionej kolejce była wyjazdowa wygrana Piasta z Pogonią.

Ligowiec

Bogdan Nather

Striptiz dla ubogich

Nie mam żadnych wątpliwości, że największą niespodzianką w minionej kolejce była wyjazdowa wygrana Piasta z Pogonią. Nie dlatego, że w drużynie trenera Aleksandara Vukovicia brakuje indywidualności, piłkarzy o wysokich umiejętnościach, ale dlatego, że w meczach wyjazdowych spisywali się słabo lub bardzo słabo. Dość powiedzieć, że przed wyprawą do Szczecina gliwiczanie tylko raz sięgnęli po komplet punktów na boisku przeciwnika. Poskromili jednak nie byle kogo, bo Lecha Poznań. Gubiąc punkty z zespołem z Górnego Śląska „portowcy” najprawdopodobniej pogrzebali swoje szanse na miejsce na podium. Ich szkoleniowiec Jens Gustafsson po meczu wyglądał jak rozczarowany właściciel psa, któremu nie chce się demonstrować wyuczonej sztuczki.

Nie będę ukrywał, że satysfakcją napełniła mnie wygrana Górnika Zabrze w Częstochowie. Nie dlatego, że po raz kolejny mistrz Polski dostał pstryczka w nos (hasło „bij mistrza” cieszy każdego neutralnego kibica), lecz dlatego, że „stara” szkoła trenerska (Jan Urban) była lepsza od młodej myśli szkoleniowej (Dawid Szwarga). To namacalny dowód na to, że młodzi trenerzy nie mają monopolu na zwycięstwa, nie pozjadali wszystkich rozumów i tzw. stara generacja nie dorasta im do pięt. A czasami słuchając wypowiedzi „młodych, gniewnych” szkoleniowców odnosi się właśnie takie wrażenie. Owszem, optymizm jest w porządku, ale ślepa wiara już nie. Jak mawiała w serialu „Czterdziestolatek” Irena Kwiatkowska, czyli „kobieta pracująca”, na wygląd trzeba sobie zapracować. Przenosząc to na grunt futbolu, na renomę trzeba sobie zapracować, zasłużyć na poklask.

Absolutnie nie wolno zapominać o efektownej wygranej (4:0) mającej nóż na gardle Korony Kielce z Radomiakiem. Jak przyznał trener pokonanej drużyny Maciej Kędziorek, jego piłkarzom zabrakło zaangażowania i motywacji, co w nadmiarze zademonstrowali przeciwnicy. „Zagraliśmy źle i z naszej strony nie było żadnych pozytywów. Nie mamy nic na swoje usprawiedliwienie, a ja jestem odpowiedzialny za ten wynik”. W takiej przygnębiającej atmosferze tylko wytrawny przedsiębiorca pogrzebowy mógłby czuć się swobodnie jak u siebie w domu.

Wszelkich złudzeń został pozbawiony Ruch Chorzów i marna to pociecha, że pojedynek „Niebieskich” z Widzewem Łódź obserwowało ponad 50 tysięcy kibiców. Po prostu skórka nie była warta wyprawki. Chcę przez to powiedzieć, że chorzowianie zgodziliby się nawet na grę przy pustych trybunach, byleby tylko zaksięgować komplet punktów. Tymczasem zostali z pustymi rękami, bo zostali obnażeni przez łodzian tak, jak - nie przymierzając - striptizerka na scenie nocnego lokalu. Nie widzę ratunku dla 14-krotnych mistrzów Polski (jestem w tym momencie poważny jak atak serca), chociaż ich trener Janusz Niedźwiedź z uporem maniaka robił dobrą minę do złej gry. Momentami miał tak niewinny wygląd, że nawet anioł zostałby przy nim uznany za notorycznego przestępcę.