Na barkach Kevina de Bruyne (z lewej) i Romelu Lukaku spoczywać będzie odpowiedzialność za wynik zespołu. Fot.  Belga/SIPA USA/PressFocus


Starzy, ale jarzy

W starciu Belgii ze Słowacją faworyt jest jeden. I nie jest to zespół naszych południowych sąsiadów.


W kadrze „Czerwonych diabłów” ze złotego pokolenia nie ma już takich graczy jak Eden Hazard, który zakończył karierę, czy Thibaut Courtois, który ma nie po drodze z selekcjonerem Domenico Tedesco. Mimo tego w zespole belgijskim wciąż roi się od gwiazd. Ponadto śmiało wchodzi do niego kolejne pokolenie.

Zabójcza mieszanka

Jan Vertonghen, mimo 37 lat na karku, wciąż jest gwiazdą rodzimej ligi, Romelu Lukaku nadal  strzela gola za golem w Serie A, a za Kevinem de Bruyne, który zaliczany jest do grona najlepszych graczy na Wyspach, kolejny dobry sezon. Jeśli dodamy do tego takich graczy jak 22-letni Jeremy Doku, czy 23-letni Charles De Ketelaere, to ekipa z Beneluksu może uchodzić za faworytów turnieju. Zresztą od lat tak jest, że Belgowie jadą na dużą imprezę jako team wskazywany do zwycięstwa, ewentualnie strefy medalowej.

W 2018 roku sięgnęli po brązowy medal MŚ, jednak podczas Euro już tak dobrze nie było. W 2016 roku oraz podczas ostatnich mistrzostw Europy Belgowie kończyli na ćwierćfinale i był to wynik poniżej możliwości oraz oczekiwań. Jak będzie tym razem? W eliminacjach „Czerwone diabły” o 1. miejsce rywalizowały z Austrią. Górą byli Belgowie, którzy wygrali 6 spotkań i zaliczyli 2 remisy. Austria też 6 razy wygrała, ale poniosła porażkę.

Plan zrealizowany

W starciu Belgów ze Słowacją smaczku dodaje fakt, że na ławkach zasiądą Włosi. Belgów prowadzi wspomniany Tedesco, który przejął zespół w lutym 2023 roku, zastępując Roberto Martineza. Plan, czyli awans do Euro, zrealizował. Teraz pora na kolejny krok. Tedesco ma nie tylko powalczyć z drużyną o jak najlepszy wynik, ale dokonać też zmiany pokoleniowej, co jak na razie mu wychodzi. Po eliminacjach belgijska federacja przedłużyła z nim kontrakt do MŚ w 2026 roku. Jak na razie Włoch nie przegrał; 14 meczów wygrał 10, a pozostałe spotkania zakończyły się podziałem punktów.

Kadrą Słowacji zarządza z kolei Francesco Calzona, który nigdy nie był pierwszym trenerem w klubie. Na Słowację trafił jako asystent szkoleniowca Napoli, a za jego „transferem” stał Marek Hamsik, szara eminencja słowackiego futbolu, były gracz neapolitańskiego klubu, a zarazem najsłynniejszy piłkarz Słowaków w XXI wieku.

Trener i selekcjoner

Calzona przygodę ze słowacką kadrą zaczął latem 2022 roku. Początki miał trudne. Najpierw była przegrana z Azerbejdżanem w Lidze Narodów, potem seria remisów, w tym z Białorusią. Później było już jednak tylko lepiej, bo w kolejnych 11 meczach Słowacy ulegli tylko w eliminacjach rozpędzonej Portugalii, która awansowała na Euro z kompletem zwycięstw, oraz w towarzyskiej potyczce z Austrią.

Calzona zyskał tak mocne zaufanie, że słowacka federacja zgodziła się, aby w rundzie wiosennej jednocześnie prowadził Napoli, tym razem już jako pierwszy trener. Gdy Włocha nie ma na Słowacji, to „rządzi” Hamsik, który jest oficjalnie asystentem Calzony w kadrze.

Słowacy zdają sobie sprawę, że przyjdzie im stoczyć walkę o 2. miejsce w grupie z Ukrainą i Rumunią. W starciu z Belgami mogą co najwyżej sprawić niespodziankę. Wyjście z grupy to cel i zarazem marzenie, które może się spełnić. Słowacka kadra jest zgrana, powołania na Euro praktycznie nie dostarczyły emocji, a jedynym, który mógł być niezadowolony, był 33-letni Robert Mak, który nie znalazł uznania w oczach włoskiego trenera po tym, jak po meczach sparingowych otwarcie go skrytykował.

Krzysztof Polaczkiewicz