Sport

Stać nas na więcej

Rozmowa z Jakubem Dziółką, trenerem ŁKS-u Łódź

Jakub Dziółka dobrze czuje się w ŁKS-ie. Fot. Artur Kraszewski / APPA / PressFocus

Jak potraktował pan propozycję Łódzkiego Klubu Sportowego?

- W momencie otrzymania propozycji byłem przede wszystkim zaskoczony. Oferta przyszła tak naprawdę w chwili, gdy w większości klubów trenerskie i piłkarskie kadry były już ukształtowane. Wiem też, z kim ŁKS prowadził rozmowy, ale finalnie padło na mnie, a ponieważ chciałem wrócić do pracy w roli pierwszego trenera na szczeblu centralnym, to się nie wahałem. Jestem ambitny i dlatego rozwiązałem kontrakt z Rakowem, żeby prowadzić łodzian. Nie będę też ukrywał, że propozycja z tak dużego klubu, z taką infrastrukturą, stadionem, bazą treningową, społecznością kibiców i mającego tak ambitne plany i oczekiwania - jest wyzwaniem dla każdego trenera. Myślę, że każdy szkoleniowiec chce dążyć do pracy w klubie, który to zapewnia.

Wcześniej był Raków. Czym dla pana była praca w tym klubie w poprzednim sezonie?

- Na pewno kolejnym i cennym doświadczeniem. Miałem okazję pracować w klubie na poziomie ekstraklasy i uczestniczyć z nim w europejskich pucharach. Traktowałem to jako etap mojego rozwoju i dowód na to, że polscy trenerzy mogą doświadczyć gry na tak wysokim poziomie i w rytmie, w którym mecze są co trzy dni. Pod tym kątem patrząc, mogłem sporo się w moim fachu nauczyć.

Niektórzy traktują pana odejście z Rakowa na zasadzie „znalezienia kozła ofiarnego”.

- Ja tego tak nie odebrałem. To była moja decyzja. Miałem jeszcze kontrakt ważny do końca tego sezonu, ale przychodząc do Rakowa założyłem, że będę współpracował z Dawidem Szwargą jako pierwszym trenerem. Kiedy więc właściciel ogłosił, że Dawid nie będzie już prowadził zespołu, to ja sam poszedłem do Dawida i powiedziałem, że nie będę w nowym sztabie. Teoretycznie mogłem nadal być na liście płac w Rakowie i nie pracować, bo Marek Papszun zbudował swój własny sztab szkoleniowy, w którym nie uwzględnił nie tylko mnie, ale jeszcze kilku innych ludzi współpracujących z Dawidem Szwargą. Nie czuję się więc absolutnie kozłem ofiarnym.

Wróćmy do ŁKS-u. Czy porażki na starcie sezonu świadczą o tym, że musiał się pan nauczyć tego zespołu?

- Mieliśmy krótki czas na zbudowanie drużyny, z której po poprzednim sezonie odeszło przecież bardzo wielu zawodników, a w ich miejsce systematycznie sprowadzaliśmy nowych piłkarzy. W dodatku podczas okresu przygotowawczego pojawiły się urazy Arasy, Balicia czy Pirulo, a nie wiedzieliśmy też, czy Tejan pozostanie w drużynie, więc to też nam nie pomogło. Musieliśmy działać dwutorowo, a wiemy doskonale, że sam proces sprowadzenia zawodników trwa kilka dni potrzebnych na formalności, nie mówiąc już czasie potrzebnym na wprowadzenie ich do zespołu. Wprowadziliśmy też dużo nowych zasad i treningowych i pozatreningowych, więc wszyscy musieliśmy się siebie nawzajem nauczyć, zaadaptować do nowej sytuacji. Dlatego długie formowanie zespołu przełożyło się na wyniki. Wystartowaliśmy z kadrą, która była w 80 procentach gotowa i liczyliśmy na lepsze rezultaty, ale sama gra w tych pierwszych czterech meczach, w których zdobyliśmy punkt, zwiastowała, że stać nas na więcej. Przeszliśmy jednak przez ten etap i mocniej skonsolidowani, już jako drużyna, zaczęliśmy wygrywać.

Czy w tej serii pięciu zwycięstw z rzędu był taki mecz, z którego jako trener był pan w pełni zadowolony?

- Każdy mecz jest inny i trudno mówić o pełni zadowolenia. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, jak pracujemy wtedy, kiedy nie mieliśmy dobrych wyników, ale i z tego, co robimy, gdy zaczęliśmy wygrywać. Radość ze zwycięstw, na które przecież pracujemy na treningach, nie przysłoniła nam jednak celu. To samo mogłem powiedzieć także po remisie 2:2 w Niecieczy, gdzie nasza zwycięska seria została przerwana, to samo mówię po porażce 0:1 na naszym stadionie z Wisłą Płock. Po analizie tego ostatniego meczu mogę stwierdzić, że zagraliśmy bardzo dobre spotkanie, ale przegraliśmy. Zdarza się. Tego nam oczywiście szkoda i jesteśmy tą porażką rozczarowani. Pierwsze 15 minut było w naszym wykonaniu – powiedziałbym nawet – wzorowe. Wybiło nas z uderzenia… doświadczenie Macieja Gostomskiego, który położył się w swoim polu bramkowym. Dzięki temu trener rywali skorzystał z tej sztucznej przerwy, zwołując swoich piłkarzy i dając im wskazówki. Później też mieliśmy bardzo dobre momenty, ale nie wykorzystaliśmy okazji bramkowych. To się zemściło, bo choć mówiliśmy sobie, że musimy zachować czujność pod naszą bramką, to jednak Wisła Płock potwierdziła, że jest groźną drużyną.

Za nami już 11 kolejek. Czy w tym momencie rozgrywek można już określić, jaki jest cel ŁKS-u na ten sezon?

- Ten cel jest jasny od samego początku, ale jednocześnie czuję dużą cierpliwość ze strony właścicieli i prezesów klubu. Drużyna też ma tego świadomość i dlatego w każdym meczu chcemy grać o zwycięstwo. To oczywiście kolokwializm, ale chcemy być jak najwyżej w tabeli, a dzisiaj jesteśmy w niej na 7. miejscu. Patrząc na klasyfikację uważam, że brakuje nam punktów z Wisłą Płock, bo zakładaliśmy, że je zdobędziemy. To nas jednak tylko mobilizuje.

Już w niedzielę kolejne spotkanie – tym razem w Tychach. Jak się przygotowujecie do tego meczu?

- Po poniedziałkowym meczu z Wisłą Płock mieliśmy we wtorek trening dla zawodników, którzy w nim grali mniej, albo nie grali, bo pozostali mieli zajęcia regeneracyjne. Była też analiza tego meczu. Zamknęliśmy ten rozdział, a jednocześnie już otworzyliśmy następny rozdział, czyli przygotowanie do meczu z GKS-em Tychy. Nastąpiła już wstępna analiza materiału dotyczącego tyszan i po wolnej środzie, czyli od czwartkowego treningu, systematycznie będziemy na odprawie przed zajęciami „karmić” naszych zawodników taktyką na niedzielny mecz. Na Śląsk pojedziemy w sobotę i wierzę, że w Tychach pokażemy się z najlepszej strony. Tym bardziej, że do zespołu po kartkowej pauzie wróci Michał Mokrzycki. Michał jest zawodnikiem, który ma wizję gry, szczególnie pod bramką przeciwnika, i daje nam też inne rozwiązania. Ponieważ wraca do gry, to dla mnie jest znowu komfort wyboru najlepszych zawodników, którzy rozpoczną mecz, ale daje również komfort dobrych zmian na spotkanie w Tychach.

Jaka jest rola Pirulo w pana drużynie?

- Ci, którzy patrzą na niego przez pryzmat bramkowego dorobku w tym sezonie czy też niewykorzystanego rzutu karnego w meczu z Wisłą Płock, nie widzą tego, co najważniejsze. Pirulo dostał ode mnie opaskę kapitańską, bo jest w zespole ważną postacią. Cenię jego umiejętności piłkarskie i wiem, że umie też współpracować z pozostałymi liderami tej drużyny oraz dowodzić nią na boisku. Zna też realia klubu, w którym jest już szósty sezon. A jeżeli chodzi o tego karnego w meczu z Wisłą Płock, to powiem, że do tego momentu powinniśmy prowadzić przynajmniej 2:1, ale było 0:1. Pirulo był pierwszą osobą wyznaczoną do wykonywania karnego i nie chodziło o jakieś przełamanie czy dodanie mu pewności siebie, ale taka jest po prostu jego rola. Grał bardzo dobry mecz i wiemy, że on czeka na bramkę w tym sezonie, więc nie było żadnych wątpliwości, że jest właściwą osobą do roli egzekutora. Spudłował jednak, ale niczego to w mojej ocenie jego roli w zespole nie zmienia. Myślę też, że nie zmienia to niczego w jego podejściu do gry w naszym zespole. Jest bardzo ambitny, więc jestem przekonany, że to go zmobilizuje do jeszcze lepszej gry.

Czy Andreu Arasa spełnia swoje zadanie w zespole ŁKS-u?

- W 11 meczach ligowych strzelił 5 goli, więc jest na dobrej drodze do spełnienia obietnicy. Na naszym pierwszym spotkaniu w klubie, oczywiście pół żartem, pół serio, obiecał mi dwucyfrową liczbę bramek w tym sezonie. Trzymam go więc za słowo i co jakiś czas żartem, albo i nie, przypominam mu o tym. Jest na dobrej drodze, żeby swoją deklarację zrealizować i poprowadzić drużynę do miejsca, które spełni oczekiwania wszystkich ludzi związanych z ŁKS-em.

Rozmawiał Jerzy Dusik

Jakub DZIÓŁKA

Urodził się 21 listopada 1980 roku.

Jako piłkarz grał na pozycji defensywnego pomocnika lub środkowego obrońcy w GKS-ie Katowice, Polonii Łaziska Górne, MK Górnik Katowice, Szczakowiance Jaworzno, Polonii Bytom, Victorii Jaworzno i ponownie w GKS-ie Katowice, Górniku Wesoła i Szczakowiance Jaworzno, z której przeszedł do MKS-u Myszków, gdzie w 2013 roku zakończył karierę. W ekstraklasie rozegrał 32 spotkania w barwach bytomian i strzelił 1 gola w wygranym na wyjeździe 4:2 meczu z Widzewem Łódź.

Pracę trenera rozpoczął w 2013 roku w MKS-ie Myszków, a następnie był asystentem w Polonii Bytom i Skrze Częstochowa, którą w latach 2015-2018 prowadził już jako I trener w III lidze. Od stycznia 2018 roku do czerwca 2019 roku był w sztabie szkoleniowym GKS-u Katowice jako asystent trenera, przez niespełna miesiąc - od 20 września do 15 października 2015 roku -pełniąc funkcje I trenera. Następnie po okresie pracy w Górniku 09 Mysłowice przeszedł do Cracovii, w której najpierw prowadził juniorów, a od lipca 2020 roku był asystentem Michała Probierza. 5 lipca 2021 roku wrócił do Skry Częstochowa, którą prowadził przez dwa sezony w II lidze. Miniony sezon był asystentem trenera w Rakowie Częstochowa, a 17 czerwca 2024 roku podpisał z ŁKS-em Łódź roczny kontrakt z opcją przedłużenia na kolejny rok.